Mieszkanie na dwóch działkach, czyli „prawo jest prawo” i koniec
Nawet dziś ludzi dotykają takie absurdy urzędnicze, że wyjście z trudnej sytuacji wydaje się niemożliwe...
Ciepłe i przytulne wnętrze ze staromodną boazerią. Pan Jacek przyniesione z kamienicy przy ul. Chopina 45 teczki z dokumentami układa na ławie przy Glinki 1. Na zewnątrz śnieg i mróz, ale - nie przerywając rozmowy - na Chopina wróci jeszcze kilka razy, po herbatę i okulary. Nie potrzebuje nawet futrzanych łapci, które proponuje gościom - w końcu wystarczy tylko minąć choinkę i telewizor. Na Chopina są: kuchnia, łazienka i pokoje, przy Glinki - stołowy i wejście do sypialni.
Te dwa adresy to przekleństwo Jacka i Anny Rewczuków: koszmarnie wysoki czynsz bez szans na wykup, pozostaje im opcja „murarska”, pozornie zupełnie absurdalna, ale prawnie - chyba jedyna „rozsądna”.
- Tamta część nie miałaby w ogóle wejścia. Po co komu dom bez drzwi? Żebyśmy wreszcie mogli wykupić, niby tutaj trzeba by zamurować - prawie 70-letni emeryt pokazuje niepozorny występ ściany za telewizorem. Takie rozwiązanie podpowiadają mu urzędnicy. - Oczywiście możemy powiedzieć, że to działanie jest niedorzeczne, ale jest to odpowiedź na równie absurdalnie sformułowane prawo - rozkłada ręce pytany o niecodzienną sytuację doktor prawa.
Cieszyli się 30 lat temu
„Mój dom murem podzielony, podzielone murem schody, po lewej stronie łazienka, po prawej stronie kuchenka...” - głosi znany protest song, napisany w 1987 roku. Kiedy powstawała piosenka Kultu, nie dotyczyła - abstrakcyjnego za komuny - rynku nieruchomości, a państwo Rewczukowie cieszyli się, że właśnie zamieszkali na swoim. Parę miesięcy wcześniej otrzymali protokół odbioru pachnącego farbą wymarzonego mieszkania. Cztery lata wcześniej, w 1983 roku, podobnie jak cztery inne rodziny dostali zgodę na adaptację poddasza w kamienicy przy Chopina we Wrzeszczu.
- Mieliśmy małe dziecko i myśleliśmy o budowie niewielkiego, dwupokojowego mieszkanka. Nie zgodził się konserwator, który stwierdził, że dwa okna na fasadzie „burzyłyby symetrię bryły kamienicy i okna muszą być cztery” - wspomina pan Jacek.
I dodaje: - Był kryzys i budowa strasznie się przeciągała, ale pomagaliśmy sobie nawzajem. Wspólnie wynajęliśmy dźwig, nosiliśmy deski. Jak ktoś dostał przydział na cement, to się dzielił. Kłopotów było co niemiara. Żeby podłączyć się do miejskiej sieci ciepłowniczej na własny koszt, trzeba było zbudować przyłącze do innej nieruchomości. Ale najważniejsze było, że wreszcie zamieszkaliśmy u siebie.
86-metrowy lokal na trzecim piętrze na papierze „stanowi własność państwa”, jak niemal wszystko w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Poza tym, jak pan Rewczuk pokazuje na pożółkłej i trochę postrzępionej umowie z administracją: „może być wykupiony na ogólnie obowiązujących zasadach”. Po przecinku jest tylko standardowy zapis: „...o ile lokal ten podlega sprzedaży”.
Nie do wykupienia
Upada berliński mur, mija czas, a dzięki zwolnieniu z czynszu na dwie dekady potężne wydatki poniesione w związku z budową częściowo się zwracają. Zresztą jak to policzyć? Hiperinflacja, denominacja... Nowy porządek, oprócz końca centralnego planowania, oznacza: gumy turbo, bazarowy boom, disco polo i poważny wzrost wagi sformułowania „granice nieruchomości gruntowej”. Jednak o tym ostatnim Rewczukowie dowiedzą się dobrych kilka lat po przełomie.
- Sąsiedzi stopniowo wykupują mieszkania, które tymczasem z państwowych zmieniły się w komunalne, ale kiedy chodzimy do administracji, słyszymy, że naszego „się nie da” - tłumaczy pan Jacek i opowiada o późniejszych bezowocnych spotkaniach z prezydentami miasta: Pawłem Adamowiczem, Maciejem Lisickim, Piotrem Grzelakiem, Wiesławem Bielawskim i całą masą innych urzędników. - Zawsze było tylko tłumaczenie, że „takie są przepisy”, a jedyną zdecydowaną odpowiedzią było wyraźne „nie” na pytanie: czy chciałby się Pan znaleźć w naszej sytuacji?
Jeden lokal, dwa adresy
Przez te okna na fasadzie kamienicy, które (ze względu na symetrię) „musiały być cztery”, mieszkanie Rewczuków jest takie duże i podzielone między dwa budynki: przy ul. Chopina 45 i sąsiedni - na Glinki 1.
Z pozoru zwykła ciekawostka: stołowy i kuchnia mają tak jakby dwa różne adresy. Jednak, kiedy pojawia się sprawa wykupu, w magistracie nie ma żartów. Jest cytowanie poważnej Ustawy o własności lokali z 24 czerwca 1994 roku. Warunki „ustanowienia odrębnej własności lokalu” to według przepisów jego „samodzielność” i „ustalenie udziału w nieruchomości wspólnej”, a to oznacza, że jego części składowe powinny leżeć „w granicach nieruchomości gruntowej”. Budynki na Chopina i Glinki mają wspólną fasadę i piekielnie trudno dostrzec, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi, przy wejściu do stołowego u Rewczuków nie ma nawet progu, ale to dwie sąsiadujące ze sobą „nieruchomości gruntowe”. - Przykro mi, ale nic z tego i proszę już głowy nie zawracać - mówią urzędnicy.
W końcu szpital
Naprawdę nieciekawie robi się jednak dopiero w 2011 roku (wcześniej mieszkanie staje się częścią wydzielonej z Wrzeszcza Strzyży). Władze Gdańska wprowadzają tzw. reformę komunalną, która dla znacznej większości miejskich lokatorów oznacza zwyczajnie podwyżki.
Rewczukowie, w mieszkaniu na Chopina zameldowani z pełnoletnim synem, mają „lokal ponadnormatywny” (według urzędniczych tabelek zbyt duża powierzchnia przypada na członka rodziny). Nie ma tutaj szans na żadną taryfę ulgową czy zniżkę. Jest 10,20 zł czynszu za każdy metr kwadratowy, do tego opłata za śmieci, zaliczka na wodę, centralne ogrzewanie i odprowadzanie ścieków. Razem prawie 1600 zł.
- Ktoś tu przyjdzie, rozejrzy się i tak tu ładnie, że pyta: czemu oni narzekają? Miasto proponowało nam wymianę mieszkania na inne, ale myśmy to zbudowali sami, całe życie oszczędzaliśmy, inwestowaliśmy w ten dom. Proszę zrozumieć. Z kolei teraz pozbywamy się całej emerytury, płacąc czynsz. Nie starcza nam na życie, nie mówiąc o lekarstwach - narzeka pan Jacek, który opowiada, jak jego żona, Anna, 4,5 roku temu po otrzymaniu informacji o potężnych kwotach do zapłaty w związku z mieszkaniem wylądowała w szpitalu z rozpoznaniem „nieokreślonych zaburzeń lękowo-depresyjnych”. - Później czuła się dobrze, ona dużo lepiej niż ja zna szczegóły sprawy - relacjonuje 68-latek, próbując trochę bezradnie połapać się w opasłych teczkach pełnych dokumentów zbieranych przez ostatnie trzy dekady. Żony, która leży w sypialni, bo nie jest w formie, nie chce niepokoić (później poczuje się trochę lepiej i wstanie do zdjęcia).
Prawo jest prawem?
- Niestety, prawo jest prawem i nie możemy tu zrobić wyjątku. Prawo może zmienić tylko Sejm RP, a jego interpretacja nie jest kwestią woli urzędników - opieramy się na rzeczowej analizie radców prawnych. Próbowaliśmy podjąć działania polegające na scaleniu obu wspólnot mieszkaniowych [przy ul. Chopina 45 i Glinki 1 - dop. red.], ale wspólnoty się na to nie zgodziły. Inne rozwiązanie to wymiana lokalu na inny z zasobu komunalnego, na co państwo nie chcą się zgodzić, lub jego przebudowa, by powstały dwa samodzielne: przy ul. Glinki i przy ul. Chopina - wymienia Michał Piotrowski z biura prasowego Urzędu Miejskiego w Gdańsku. - Wiemy o około 50 przypadkach gdańskich lokatorów, którzy nie mogą wykupić mieszkań komunalnych z tego powodu co ta rodzina. Jednak przepisów musimy przestrzegać - dodaje.
- Tylko u nas w podwórku są trzy podobne sytuacje. Dzieci kolegi wyjechały za granicę i on chce zamurować taki „wystający” pokój, ale sąsiad z następnej klatki też nie chce go wziąć. W budynku będzie bezużyteczny pokój bez drzwi, to kompletnie bez sensu - irytuje się Jacek Rewczuk. - W telewizji widziałem, jak jedna wspólnota postawiła mur wokół swojej działki i odgrodziła czyjś samochód, a on musiał dźwig zamawiać, żeby to auto wyciągnąć. Przecież to droga donikąd, przepisy stawiają życie ludzi na głowie. Czy nie ma w tym wszystkim odrobiny rozsądku? - pyta.
- Realne rozwiązanie problemu to zamurować część mieszkania należącą do nieruchomości przy ul. Glinki 1, następnie wykupić część położoną przy ul. Chopina 45, a po wykupie wykuć wejście do tego zamurowanego fragmentu - sugeruje Filip Przybylski-Lewandowski, adwokat i doktor prawa Uniwersytetu Gdańskiego, który zastrzega, że nie zna szczegółów sprawy, ale podobne sytuacje nie są wyjątkowe i powtarzają się zwłaszcza w odbudowanych z wojennych zniszczeń historycznych centrach miast, choćby Gdańska czy Warszawy.
I dodaje: - Co prawda zajęcie również części, której państwo Rewczukowie nie będą właścicielami, może być uznane za „wejście w posiadanie w złej wierze”, ale i w takim przypadku - po 30 latach, jeśli właściciel [Gmina Miasta Gdańsk - dop. red.] nie będzie interesował się nieruchomością - rodzina nabędzie do niego prawo przez zasiedzenie. Ponieważ do lokalu przy Glinki 1 nie ma innego wejścia, w najgorszym razie gmina będzie mogła domagać się opłat za korzystanie z niej. Oczywiście możemy powiedzieć, że to działanie jest niedorzeczne, ale jest to odpowiedź na równie absurdalnie sformułowane prawo. Niejednokrotnie prawo bywa nieracjonalne i nie przewiduje pewnych życiowych sytuacji, a w związku z tym trzeba dostosowywać stan faktyczny do obowiązującego prawa.