Miłość 4000 metrów nad ziemią
Łączy ich miłość i wspólna pasja do skoków ze spadochronem. Oboje rozpoczynali ten ekstremalny sport w Gotartowicach. Teraz w sezonie skoków prawie każdy weekend spędzają na lotnisku, już jako rodzina, bo mają trzyletnią córkę, którą może także w przyszłości zarażą pasją do skoków.
Studentka AWF-u decyduje się skakać
Zuzanna jest przed trzydziestką, za sobą ma 170 skoków ze spadochronem. Pięć lat temu skoczyła po raz pierwszy. Było to na lotnisku w Rybniku. Pierwszy skok odbył się w tandemie, czyli z instruktorem. – Od dziecka, gdy widziałam spadochrony na niebie, to marzyłam żeby skoczyć – opowiada Zuzanna Foltyn. Po pierwszym skoku pojawiło się pragnienie, żeby to powtórzyć. Później był kurs skoków na linie (wysokość 1500m). Głód wrażeń narastał. Skoki w Rybniku już nie wystarczały. Znajomi polecili Zuzannie, by skontaktowała się z Mariuszem Kobą, instruktorem AFF na lotnisku w Piotrkowie Trybunalskim. – U góry w samolocie zapomina się o wszystkich tych rzeczach, które dzieją się na dole – opowiada Pani Zuzanna o swoich pierwszych skokach. Szczyt emocji przyszedł podczas samodzielnych już skoków.
Najpierw było lotnisko w Rybniku
Mariusz, pseudonim „Sajgonek”, skacze od lat `90. Marzenia związane z lotnictwem pojawiły się już w dzieciństwie, początkowo było to sklejanie modeli. Mieszkał blisko lotniska. Przelatujące samoloty widział codziennie. Skoki nie były pierwsze na liście, najpierw było pragnienie zdobycia licencji pilota. To był czas popularności filmu „Top Gun”, wielu mężczyzn, jak Tom Cruise, chciało wtedy uczęszczać do szkoły lotniczej i latać myśliwcami. Zdobycie licencji pilota nie było możliwe i jak wspomina Mariusz, na otarcie łez pozostał kurs spadochronowy. – W międzyczasie tak mi się ten sport spodobał, że już nic innego w życiu nie chciałem robić – wspomina dalej Mariusz Koba. Kurs na szybowce i licencja pojawiły się później. Pan Mariusz skakał w Rybniku do 2002 roku, potem było już lotnisko w Piotrkowie Trybunalskim.
Jak skok wygląda w praktyce?
Wsiada się do samolotu, wcześniej jest szkolenie. Lot trwa ok. 20 minut. W tym czasie przekazywane są jeszcze ostatnie instrukcje. Po osiągnięciu wysokości 4000m trwa przygotowanie do skoku. Przysuwa się do drzwi, tak żeby siedzieć na progu. Potem odliczanie: 3, 2, 1 i… skok. W powietrzu przyjmuje się odpowiednią pozycję. Swobodne spadanie trwa około 50 sekund. Na wysokości 1500m otwierany jest spadochron. Zadaniem instruktora podczas spadania jest korygowanie ruchu i stabilizacja osoby, z którą skacze w tandemie. Spada się z prędkością ok. 200km na godzinę, wszystko zależy od wagi i gabarytów osoby skaczącej. W powietrzu „przybija się piątkę”, wykonuje obroty i wyraża kciukiem zadowolenie. Może też być krzyk, ale przy takiej prędkości spadania nie jest specjalnie słyszalny. Przy otwartym spadochronie robi się jeszcze trening lądowania, na chwilę instruktor może przekazać osobie skaczącej uchwyty sterujące, na wysokości 600m z powrotem je przejmuje. Ląduje się tzw. ślizgiem, czyli na pośladki. Przeciwwskazaniem do skakania ze spadochronem są choroby serca, choroby kręgosłupa i padaczka.
To co jest niesamowite w skakaniu, to osiągnięcie czystej postaci szczęścia. U góry w samolocie niesamowity stres a na dole po wylądowaniu poczucie satysfakcji i zadowolenia z tego co się zrobiło. - Wszyscy nam zazdroszczą tej pracy – mówi z uśmiechem instruktor AFF. Jakie są reakcje po oddaniu skoku? Podczas otwarcia spadochronu już następuje odreagowanie stresu. Na ziemi jest euforia, niektórzy reagują głośnym śmiechem, inni płaczą. – Wstają, ściskają nas, dziękują za uratowanie życia – opowiada Mariusz Koba.
Żyją szybko i na walizkach
Pomiędzy Zuzanną a Mariuszem zaiskrzyło podczas pierwszego spotkania, czyli dosłownie od razu. Ona przyjechała do Piotrkowa Trybunalskiego za sugestią znajomych, którzy polecili instruktora. Oboje wspominają, że w zasadzie zainteresowanie nastąpiło już podczas pierwszej rozmowy telefonicznej. Piękna studentka katowickiego AWF-u zrobiła wrażenie na instruktorze. – To bardzo szybko się potoczyło – wspomina Mariusz. Zaproszenie na kawę było po pierwszych dwóch weekendach wspólnych skoków. – Bardzo mi się życie zmieniło. Zgraliśmy się, dogadywaliśmy i zaczęliśmy skakać razem – dodaje Zuzanna.
Żyją bardzo szybko, w zasadzie na walizkach. W tygodniu w Niemczech praca a weekendy w Polsce, na lotniskach. Teraz jest to głównie lotnisko w podwrocławskich Mirosławicach.