Minister środowiska uderza w inwestycje
Resort środowiska przedstawił projekt sposobu prowadzenia oceny zanieczyszczeń powierzchni ziemi. Jednak za nowe regulacje zapłaci przemysł.
Celem nowego rozporządzenia ma być wdrożenie postanowień dyrektywy o emisjach przemysłowych w zakresie gleb. Oprócz tego projekt proponuje całkowicie nowe standardy dla gleb oraz nową metodologię badania zanieczyszczonych gruntów.
Nowe standardy są bardzo rygorystyczne, a metodologia jest niezrozumiała dla praktyków.
Skutek - wysokie koszty i niepotrzebny chaos. Należy też zaznaczyć, że prawo ochrony środowiska obliguje ministra do przygotowania tego rozporządzenia, mając na względzie m.in. minimalizację kosztów badań zanieczyszczenia gleby i ziemi. W ocenie ekspertów z Konfederacji „Lewiatan” jest dokładnie odwrotnie.
Ustawodawca z niewiadomych przyczyn narzuca bardzo wyśrubowane standardy. W przypadku niektórych zanieczyszczeń, np. metali ciężkich, benzenu, toluenu czy ksylenu, zaproponowane wartości są ostrzejsze od obecnie obowiązujących standardów jakości gleby o kilkaset procent. Takie podejście może być akceptowalne w przypadku, gdy mamy do czynienia z terenami uprawnymi, rolnymi, mieszkalnymi bądź rekreacyjnymi. Jednak dla terenów przemysłowych, na których stwierdzono historycznie zanieczyszczenia, nie ma technicznych możliwości oczyszczenia powierzchni ziemi do tak ostro wyśrubowanych wartości.
Zanieczyszczenia gleb i gruntów mają bardzo lokalny charakter i wymagają podejścia „case by case”. Obowiązujący system zero-jedynkowy, oparty na standardach, nie daje takiej możliwości. W innych krajach europejskich, owszem, są standardy środowiskowe, ale głównie po to, aby ustanowić punkt odniesienia dla przeprowadzania analizy ryzyka zawartości danych substancji w ziemi. To analiza ryzyka jest głównym narzędziem, które decyduje o dalszych działaniach oczyszczania środowiska, a nie standard sam w sobie.
Zaproponowany projekt rozporządzenia w większości nie koresponduje z warunkami środowiskowymi, z jakimi mamy do czynienia na terenach stricte przemysłowych. Ministerstwo Środowiska oparło rozporządzenie na metodyce stosowanej w rolnictwie, która absolutnie nie sprawdza się w realiach terenów przemysłowych. Projekt zakłada np.: mieszanie i uśrednianie próbek - bo tak jest w rolnictwie. W przemyśle zanieczyszczenia są często punktowe. Efekt: zmieszanie 44 przypowierzchniowych próbek czystych i 1 próbki zanieczyszczonej da uśredniony wynik wskazujący, że badany teren jest wolny od zanieczyszczeń. W praktyce jest pobór dużej liczby próbek powierzchniowych. Dla terenu o powierzchni od 0,05 ha do 1 ha trzeba będzie pobrać próby z 45 punktów w celu wykonania badań wstępnych.
Stosując wymagane metody poboru próbek, szacuje się wzrost kosztów takiej usługi na poziomie ok. 620 proc. Dla typowej stacji paliw pojawi się poważny problem z poborem próbek powierzchniowych. Eksperci szacują, że nastąpi wzrost ceny poboru próbki dla oceny stanu tej warstwy z obecnego w wysokości 66 zł za 1 próbkę pojedynczą do 410 zł za 1 próbkę zmieszaną. W przypadku realizacji wszystkich etapów identyfikacji zanieczyszczenia oraz wykonania kompletu przewidzianych badań (przy założeniu rozpoznania 5 otworami i poborze 20 próbek gruntu) szacuje się wzrost kosztów analiz laboratoryjnych o mniej więcej 780 proc.
Autor: Maciej Badowski