Ministrowie obrony nie lubią generałów
O tym, jak uchronić Wojsko Polskie od zgubnych dla niego wpływów politycznych, czy to w ogóle możliwe i o hipokryzji polityków wypowiadających się o armii (tak z rządu, jak i z opozycji), mówi generał dywizji w stanie spoczynku Piotr Makarewicz.
Kolejni, ważni generałowie odchodzą z armii, o czym zgodnie donoszą media, zastanawiając się przy okazji, kiedy Wojsko Polskie się rozpadnie. Jednak to przecież żadna nowość - podobne rzeczy działy się już wielokrotnie, właściwie przy każdej zmianie rządu…
Pana wątpliwości są w pełni uzasadnione - kiedy obserwuję to, co się dzieje w tej chwili w armii, stwierdzam, że to jeden z wielu przejawów skrajnego upolitycznienia naszych sił zbrojnych. Taka czystka, z jaką mamy teraz do czynienia, nie jest zjawiskiem nowym: każda partia, która w przeszłości dochodziła do władzy, chciała mieć „swoje wojsko” dowodzone przez „swoich ludzi”.
Niekoniecznie więc wojsko dobre i skuteczne, ważne by było „nasze”?
W tym rzecz. Reszta się nie liczy. Tak było, jest i - niestety - będzie. Bo nie widzę, by jakiekolwiek ugrupowanie polityczne było zainteresowane trwałym i skutecznym odseparowaniem wojska od partykularnych, partyjnych interesów.
A może tak się po prostu nie da w zachodniej demokracji? Zna Pan jakieś przykłady, które pokazywałyby, że tak można?
Dobrym jest przykład Danii, gdzie udało się opracować plan rozwoju sił zbrojnych (m.in. marynarki wojennej) ponad podziałami partyjnymi. Ten projekt został przygotowany na kilkanaście lat. Realizowano go niezależnie od zmian rządu, premierów czy ministrów obrony. A więc jednak można!
U nas na razie rządzący robią swoje, opozycja wszystko krytykuje, mówiąc m.in. ustami byłego ministra obrony, Tomasza Siemoniaka, że „sytuacja w armii jest krytyczna”.
Słucham pilnie tych głosów krytycznych. Szczególnie dużo jest ich ze strony opozycji. Widzę w tych wypowiedziach dużo hipokryzji, zwłaszcza gdy mówi o tym pan minister Siemoniak albo - jeszcze lepiej - jego poprzednik, Bogdan Klich. Za obecnych rządów PiS odeszło prawie 30 generałów. To żaden ewenement! Pogrzebałem ostatnio w materiałach źródłowych i mogę powiedzieć, że np. za czasów rządów ministra Aleksandra Szczygły (też z PiS-u) odeszło 38 generałów, z kolei w latach 2008-2010, a więc za czasów ministra Klicha (PO) - 63.
Tu trudno uniknąć słowa „hipokryzja”…
No tak, bo to nie byli wyłącznie żołnierze, którzy osiągnęli wiek emerytalny i w naturalny sposób odchodzili z armii. Wielu z nich było młodych wiekiem, mogli jeszcze służyć, ale już nie znalazło się dla nich miejsce w siłach zbrojnych. Mówiąc o ministrze Klichu, muszę jeszcze przypomnieć, że to na jego barkach ciąży największa rzeźnia w polskich siłach zbrojnych: to za jego kadencji zredukowano naszą armię o 50 tysięcy żołnierzy! Również za jego kadencji zlikwidowano kilkadziesiąt jednostek wojskowych na skutek tzw. profesjonalizacji, która notabene pozbawiła zdolności bojowych większość pozostałych jednostek na dłuższy czas. Dlatego uważam, że wypowiedzi akurat tych panów, krytykujące to, co się aktualnie dzieje, są - delikatnie mówiąc - mocno nie na miejscu.
Przy okazji muszę zastrzec, że absolutnie nie zamierzam bronić tego, co robi w tej chwili pan minister Macierewicz, bo z większością jego decyzji się nie zgadzam. Ale trzeba to wszystko oceniać logicznie, obiektywnie, pamiętając o tym, co się niedawno samemu robiło...
Komentując językiem ewangelii: „Widzisz źdźbło w oku bliźniego, a belki w swoim nie dostrzegasz”.
Bardzo celne słowa. I na czasie.
Przeczytałem też niedawno wypowiedź pana generała Waldemara Skrzypczaka, byłego szefa Wojsk Lądowych, który w wywiadzie dla „Rzeczypospolitej” mówi, że NATO patrzy na sytuację u nas bacznym okiem i że całe to zamieszanie może się zakończyć wycofaniem wojsk amerykańskich z Polski. Pan też tak uważa?
Czytałem tę wypowiedź i w związku z nią mam taki apel do pana generała Skrzypczaka: więcej umiaru w wypowiedziach! Pan generał raz w ciągu trzech dni sprowadza rosyjskie czołgi do Warszawy, innym razem wyprowadza wojska amerykańskie z Polski. Oczywiście, że Amerykanie bacznie obserwują sytuację w naszym kraju i będzie ich niepokoić fakt, że odchodzi wielu doświadczonych dowódców, a na ich miejsce przychodzą ludzie młodzi, niedoświadczeni - może pełni ambicji i dobrych chęci, ale to stanowczo za mało. Na takich stanowiskach potrzebne są wiedza i doświadczenie, bo to te dwa czynniki decydują potem o sukcesie.
Wspomniał Pan o braku doświadczenia niektórych nowych dowódców. W komentarzach pojawia się informacja, że po części są to ludzie, którzy wojsko znają od strony sztabowych gabinetów, ale prochu w życiu nie wąchali, a więc nie byli na poligonie.
Wiele w tym prawdy - najlepszym tego przykładem jest kiedyś wielokrotnie opisywany przeze mnie na blogu pan generał Mieczysław Gocuł.
Jego nazwisko też pojawia się wśród ostatnich doniesień o tsunami w polskiej armii. Dlaczego mówi Pan, że to przykład braku doświadczenia?
Przeglądając jego drogę kariery, widzimy, że dowodzenie zakończył na szczeblu batalionu. Potem nie dowodził nigdy większymi jednostkami, jak: pułk, brygada czy dywizja. Jako pułkownik trafił do sztabu generalnego i, będąc w tej instytucji, nigdy nie zmieniając miejsca pracy, doszedł do czterogwiazdkowego generała. To przecież patologia! Dlatego twierdzę, że doświadczenie wojskowe pana generała Gocuła jest bardzo jednostronne. On po prostu nie wie, co znaczy dowodzić dużymi oddziałami żołnierzy - nie dowodził pułkiem czy dywizją w czasie ćwiczeń, nie widział wszystkich elementów ugrupowania bojowego, jakie trzeba wtedy rozwinąć. Zresztą, w tej chwili takich ćwiczeń właściwie się nie organizuje, więc na dobrą sprawę żaden polski oficer będący dowódcą brygady czy dywizji nie ma szans na zdobycie takiego doświadczenia. Owszem, jest na stanowisku dowódcy brygady czy dywizji, będzie to miał zapisane w dokumentach, ale tak naprawdę nimi nie dowodzi. Bo dowódca, który nie miał możliwości przeprowadzenia kilku ćwiczeń z podlegającymi sobie oddziałami (a z nim żaden wyższy przełożony też nie przeprowadził nigdy kilku takich ćwiczeń), jeśli nie brał udziału z całym pułkiem, brygadą czy dywizją w manewrach wyższego szczebla, nie został rozliczony ze swojej działalności i oceniony, nie może powiedzieć, że ma stosowne doświadczenie. Zresztą tu się pojawia poważny zarzut pod adresem pana ministra Macierewicza: ostatnio ludzie na ważnych stanowiskach przebywają po kilka miesięcy, po czym od razy idą w górę, zajmując jeszcze wyższe, bardziej odpowiedzialne.
A co w tym karygodnego?
Ci ludzie nie nabierają wprawy, doświadczenia na takim stanowisku. Popatrzmy choćby na nowego dowódcę Komponentu Wojsk Specjalnych, pana generała Wojciecha Marchwicę, który co kilka miesięcy zmieniał stanowisko. Podobnie obecny Szef Sztabu Generalnego, pan generał Leszek Surawski - bardzo szybko piął się po odejściu ze stanowiska dowódcy 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej. To są błyskawiczne kariery, które jednak nie wiążą się ze zdobywaniem doświadczenia i umiejętności w zakresie kierowania i dowodzenia.
W doniesieniach dotyczących, jak to piszą niektórzy komentatorzy, „tsunami w armii”, pojawia się też wątek dotyczący generała Jerzego Guta, do niedawna szefa Centrum Operacji Specjalnych. Oficjalnie odszedł z powodów osobistych, a nieoficjalnie - nie mógł się porozumieć z ministrem obrony narodowej. W kilku innych przypadkach pojawiały się podobne tłumaczenia. Można odnieść wrażenie, że większość dowódców na co dzień nie robi nic innego, tylko rozmawia z Antonim Macierewiczem. Nie dziwi to Pana?
Przyznaję, że takie komentarze zwróciły moją uwagę. To oczywiście doniesienia nieoficjalne, ale nawet biorąc to pod uwagę, trudno się z taką argumentacją zgodzić, bo pan generał Gut na stanowisku, które zajmował ostatnio, podlegał bezpośrednio Dowódcy Generalnemu Rodzajów Sił Zbrojnych, a nie ministrowi obrony. I to był człowiek, z którym powinien był się dogadywać! Jeżeli natomiast minister obrony narodowej zwracał się bezpośrednio do generała Guta w jakichś sprawach z pominięciem jego dowódcy, to też jest bardzo niedobrze - to by oznaczało, że minister Macierewicz dowodzi armią z pominięciem określonych szczebli dowodzenia. A to złe zjawisko w hierarchicznej strukturze, jaką jest wojsko. Tak nie wolno robić! Albo więc minister naruszył strukturę armii, albo jest dużo przesady w tym, że pan generał Gut nie mógł się dogadać z ministrem. Idąc tym tokiem myślenia, niebawem jakiś sierżant w odległym garnizonie postanowi odejść do cywila, motywując to tym, że nie może się dogadać z ministrem obrony narodowej.
Pan od lat recenzuje decyzje rządzących dotyczące polskiej armii - często krytycznie i to niezależnie od tego, kto akurat jest u władzy. Przy okazji tego, o czym teraz rozmawiamy, ostro Pan rozlicza obecną opozycję, ale też podkreśla, że z ministrem Macierewiczem Panu nie po drodze, jeśli chodzi o podejmowane decyzje. Co Pana irytuje najbardziej?
Choćby to, co pan minister Macierewicz niedawno zapowiedział: że o generałach Jaruzelskim i Kiszczaku po raz ostatni mówimy „generałowie”. Co to oznacza? Że został przygotowany projekt ustawy nowelizującej „Ustawę o powszechnym obowiązku obrony”, która znacznie rozszerza możliwości pozbawiania stopnia wojskowego.
Pana zdaniem nie powinno być takiej możliwości?
Ależ ustawa w dotychczasowym kształcie przewiduje możliwość pozbawienia stopnia - w wypadku, jeśli: sąd prawomocnym wyrokiem zdegraduje żołnierza lub pozbawi go praw publicznych, jeśli żołnierz odmówi złożenia przysięgi wojskowej i jeżeli zrzeknie się obywatelstwa polskiego. Ustawa generalnie mówi, że stopnie wojskowe są dożywotnie. Natomiast teraz w projekcie dopisano do tego cały, potężny rozdział, na podstawie którego właściwie każdemu żołnierzowi (służącemu, niesłużącemu, nieżyjącemu) można odebrać stopień wojskowy według kryteriów, które w zasadzie będzie tworzył sam minister Macierewicz.
Na zasadzie: „a bo cię nie lubię!”?
Dosłownie tak! Mało tego, takie postępowanie będzie wszczynane na wniosek wielu instytucji, m.in. organów samorządowych. Można więc sobie wyobrazić, że w jakimś małym garnizonie wójtowi nie spodoba się dowódca jednostki, bo się pokłócili przy kielichu. I wójt może wystąpić do ministra z wnioskiem o pozbawienie stopnia wojskowego danego dowódcy. A jeśli wójt i minister są towarzyszami z jednej partii, finał sprawy wydaje się oczywisty… To są rozwiązania, których nie ma chyba nigdzie na świecie. Ten dokument jest dostępny na stronach internetowych, można go sobie przeczytać. Wygląda naprawdę groźnie.
Natomiast drugi projekt, który leży w Sejmie, dotyczy zmian w ustawie o zaopatrzeniu emerytalnym żołnierzy. Zamierza się znacznie obniżyć emeryturę wszystkim tym, którzy służyli w organach specjalnych wojska - od czasów II wojny światowej do 1990 roku, a więc: służby wewnętrzne, WSI, kontrwywiad, wywiad, rozpoznanie itd. Ma to wyglądać w ten sposób, że w zasadzie IPN będzie decydować o tym, czy konkretny żołnierz dostanie emeryturę, czy nie. Jestem oburzony tymi propozycjami. I pełen obaw.
Widzi Pan jakiś sposób naprawienia tych wszystkich ułomności, o których powiedzieliśmy dotąd? Jak sprawić, że politycy dogadają się i przestaną naszą armię traktować jak łup wojenny?
Powinno się rzucić hasło: odseparujmy trwale wojsko od układów politycznych! Ale jak to zrobić w obecnej sytuacji? Doprawdy nie wiem... To, co się dzieje, przerasta moją wyobraźnię. Być może trzeba by zmienić konstytucję w zakresie, który dotyczy sił zbrojnych. Może konstytucja zbyt łagodnie określa, że wojsko zachowuje neutralność polityczną. Może te rozdziały ustawy zasadniczej trzeba rozbudować o jakieś bardzo konkretne stwierdzenia, które zabraniałyby ingerencji politycznych w armię. Ale i tak mam wątpliwość, czy byłoby to pewnym bezpiecznikiem, bo ostatnio z przestrzeganiem konstytucji jest bardzo różnie. Zresztą, do zmiany konstytucji też jest potrzebna wola polityczna, a więc porozumienia rządzących i opozycji. A to w obecnej sytuacji jest chyba absolutnie niemożliwe. Dlatego grzebanie polityków w siłach zbrojnych będzie trwało.
To nie wzmocni naszej armii...
Oczywiście. No ale jeśli pan minister Macierewicz przez swojego rzecznika chwali się, że w Sztabie Generalnym wymieniono 90 procent osób na stanowiskach dowódczych, a w Dowództwie Operacyjnym - 82 procent, to oznacza, że te dwie najważniejsze instytucje w siłach zbrojnych zupełnie utraciły zdolność operacyjną! Bo przecież nowy zespół trzeba szkolić od zera. To proces wieloletni. Dlatego napisanie takiej informacji na oficjalnej stronie MON-u jest jak zaproszenie wszystkich naszych nieprzyjaciół do działania…
A jak Panu się podoba ostatnia epistolograficzna przygoda prezydenta Andrzeja Dudy i ministra Antoniego Macierewicza? Pan prezydent pyta ministra listownie o obsadę stanowisk attaché i o szczegóły utworzenia Dowództwa Wielonarodowej Dywizji Północ-Wschód w Elblągu. Dwie najważniejsze w państwie osoby w siłach zbrojnych piszą do siebie za pośrednictwem mediów…
Wygląda to tak, jakby w Warszawie nie było łączności telefonicznej między Pałacem Prezydenckim a Ministerstwem Obrony Narodowej. Albo taka łączność jest, ale pan Macierewicz uporczywie nie odbiera telefonów od pana prezydenta i ten się w końcu zdecydował na napisanie listu. I na opublikowanie jego treści w mediach. To szokujące, że dwie tak ważne osoby na tak ważne tematy publicznie rozmawiają za pośrednictwem mediów!
To zły sygnał wysyłany na zewnątrz.
Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że pan prezydent pyta w tym liście - przepraszam za wyrażenie, ale trudno mi znaleźć stosowniejsze określenie - o bzdety! Nie o sprawy strategiczne dla obronności naszego kraju (chociaż może i dobrze…). Ale w związku z tym nasuwa mi się podejrzenie, że to dalszy ciąg jakiejś partyjnej rozgrywki wokół sił zbrojnych, mającej na celu zaprezentować aktywność prezydenta jako zwierzchnika sił zbrojnych, szczególnie po krytyce, która spadła na niego za milczenie na temat ostatniej czystki, jaka się w wojsku odbywa. Poza tym, czytając to wszystko, nie bardzo wiem, jak pan prezydent wyobraża sobie odpowiedź na pytanie dotyczące tworzenia Wielonarodowego Dowództwa w Elblągu. Czy minister miał tą samą drogą, czyli przez media, przedstawić harmonogram jego tworzenia? Jeśli taki dokument w ogóle istnieje (bo można co do tego mieć wątpliwości), powinien on być niejawny. Nie wolno go więc przekazywać taką drogą! Ale jakie pytanie, taka odpowiedź - ona jest arogancko zwięzła.
Coś jeszcze Pana w tym dziwi?
Skupiłbym się na odpowiedzi ministra dotyczącej wyznaczenia tych nowych attaché. Tam jest stwierdzenie, że na takie stanowisko w Stanach Zjednoczonych został wyznaczony generał brygady Cezary Wiśniewski. To jest dotychczasowy inspektor Sił Powietrznych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. Chcę zwrócić uwagę, że na tym stanowisku, a więc inspektora Sił Powietrznych, zmiany zachodzą ostatnio co kilka miesięcy. To stanowczo za często! Z drugiej strony można też wysnuć wniosek, że właściwie wszystko jedno, kto jest tym inspektorem. Może być nawet kot w butach, bo to przecież i tak nie ma żadnego znaczenia… Podważa to w ogóle sens istnienia Dowództwa Generalnego i poszczególnych inspektoratów, skoro tak łatwo i szybko można zmieniać ludzi na tak ważnych i odpowiedzialnych stanowiskach. To odbija się fatalnie na zdolności operacyjnej i gotowości bojowej całych naszych sił zbrojnych. I to jest problem, którym powinien się zająć zwierzchnik sił zbrojnych, czyli pan prezydent, a nie jakieś nieistotne pytania o nazwisko attaché. Bo to są bzdury. To wszystko może też oznaczać, że pan prezydent nie rozumie swojej roli oraz zadań, jakie stoją przed ludźmi w siłach zbrojnych. Dlatego właśnie jestem przerażony tym wszystkim, co się dzieje w polskiej armii.
Rozmawiał Maciej Sas