– Mogę tak i tak, i nawet tak – Mirek Nadobnik z Sulęcina otwiera dłoń i zamyka, zaciska pięść. Wszystkie te ruchy może wykonać dzięki protezom za ponad 300 tysięcy złotych. Bo urodził się z niewykształconymi rękami...
Ostatnio w kuchni to Mirek nawet złapał ścierkę i mi ją podał. Aż mnie ścisnęło za serce. Podał mi ją w rękach! Czasami też mi podawał, ale wtedy musiał pomagać sobie buzią albo głową. A tu nagle zmiana, szok... Jak jesteśmy w kuchni, to Mirek mówi do mnie: „Mamusiu, ale chciałbym w końcu pozmywać naczynia”. Chociaż wiemy, że praktycznie jest to niemożliwe – opowiada Zofia Nadobnik, mama 24-letniego Mirka, który od kilkunastu dni ma ręce warte... ponad 300 tysięcy złotych. To najwyższa technologia i perełka na tym rynku. To protezy, o jakich niejedna osoba w potrzebie może pomarzyć. – Są super! – przyznaje sam Mirek.
Krótka historia wielkiego zrywu
Mirek urodził się z niewykształconymi kończynami dolnymi i górnymi. Gdy był dzieckiem, kilka razy dostał protezy. Pieniądze raz pochodziły ze zbiórek, raz od anonimowego darczyńcy. Był nawet taki czas, że Mirek miał nogi, a raczej ich plastikową imitację. Nie zapewniały ruchów, nie dawały mu poczucia komfortu.
– Długo myślałam, zwłaszcza na samym początku, żeby przeszczepić ręce. Ale specjaliści powiedzieli, że jest to niemożliwe, bo Mirek nie ma odpowiednio wykształconych nerwów i z przeszczepu nic nie wyjdzie. Prawie się z tym pogodziłam. Wróciłam do domu, pomyślałam, porozmawiałam z rodziną i wracałam do lekarza z pytaniami, czy na pewno przeczep nie wchodzi w grę – wspomina pani Zofia, dla której Mirek jest oczkiem w głowie.
Mirek nigdy się nie skarżył i nie zdradzał, że na tych rękach mu zależy
Przeszczep naprawdę nie był możliwy. Z kolei protezy, które miał Mirek kiedyś, zaczynały w końcu być za małe, a pieniędzy na nowe już tak łatwo się nie zbierało. I tak zostało. Przez ponad 10 lat nie miał ani rąk, ani nóg.
Mirek został podopiecznym Sulęcińskiego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. Tam okazało się, że ma ogromny talent do malowania. – To Monika Stegeman odkryła w nim ten talent – mówi dumna pani Zofia i pokazuje prace syna.
Pani Monika była nauczycielką Mirka w ośrodku. Razem rysowali, wygrywali kolejne konkursy plastyczne. Odnosili sukcesy, dzielili się radością. I tylko radością, bo Mirek to radosny chłopak. W końcu pani Monika zapytała: Miruś, a jakie jest twoje największe marzenie? On odpowiedział: Chciałbym mieć ręce.
– Gdy to usłyszałam, aż mocniej zabiło mi serce. Mirek nigdy się nie skarżył i nie zdradzał, że na tych rękach mu zależy. Jak mi to powiedział, zaczęłam działać. I tak powstała akcja „Ręce dla Mirka” – opowiada pani Monika. Szybko dołączyli do niej Aga i „Madman”. We troje zaczęli robić cuda: zbiórki, kwesty, loterie fantowe i koncert charytatywny, który odbył się rok temu w walentynki. Koncert był strzałem w dziesiątkę. Dla Mirka zebrano wtedy ponad 60 tysięcy złotych. Wystarczyło na jedną protezę i to już był sukces. Ale lokalny biznesmen Mirosław Maszoński dał 62 tysiące złotych na drugą protezę. Później miało być już tylko łatwiej.
– Na początku był power, ruch i działanie. Później zaczęłam myśleć: „Kurczę, czy to mi się uda? Monika, co ty wyprawiasz!”. Swoimi obawami podzieliłam się z Mirkiem. Powiedziałam mu, że nie mogę obiecać, że te ręce będą. A Mirek na to: „Rozumiem. Ale przecież damy radę!”. I tak to z nim jest. Nie można z jego energią nie dać sobie z czymś rady – uśmiecha się pani Monika.
Zupy mu nie daję, ale kopytka, pierogi, kanapeczki je już całkiem sam. Nigdy wcześniej tego tak nie mógł robić
Początkowo Mirek miał protezy za 124 tysiące złotych. Takie, które imitowały wygląd „prawdziwych” dłoni i dawały możliwość ściskania rąk. To były jednak tylko proste, podstawowe dwa chwyty. – Te ręce działają dzięki pracy Mirka. To jest niewyobrażalne, to na podstawie impulsów, jakie on sam wytwarza i wysyła, może sterować rękoma. Dla nas to jest całkowicie niezrozumiałe, atrakcyjne i godne podziwu – nie ukrywa „Madman”. Ale pani Monika zauważyła raz protezy dłoni be bionic, które dają możliwość wyćwiczenia nawet 14 ruchów! Są lekkie i w pełni ruchome. Takie porsche na rynku protez rąk. – Nie było łatwo, a kwota zabójcza, bo 188 tysięcy złotych – tłumaczy. – Ale gdy okazało się, że Mirek radzi sobie z tymi podstawowymi protezami i ruchami bez problemu, to zakup tych protez dłoni był koniecznością. I tak się stało.
Powoli zbliża szklankę do ust
Od tamtych chwil minął rok. Gdy w środę odwiedziłam Mirka, mógł już na powitanie uścisnąć mi dłoń. Ale nie można go zdenerwować. Wtedy wysyłanie bodźców idzie mu gorzej i nie jest w stanie wykonać każdego ruchu. – Nie teraz, zrobiłem to za mocno – wyjaśnia czasami Mirek. Ale to nic, bo wciąż się uczy. Zapytany, co może teraz robić, zaczyna pokazywać kilkanaście kombinacji: – Mogę tak (otworzyć dłonie – dop. red.) i tak (uścisnąć dłoń), tak też (wskazuje palcem), i nawet tak (zaciska pięść jak do boksowania i bardzo się przy tym śmieje).
Nagle wtrąca się jego mała siostrzenica. – Chodzę na karate i to ja postanowiłam nauczyć Mirka boksować. Teraz razem się boksujemy i fajnie się bawimy – mówi rezolutna dziewczynka. – Ooo, tak! – potwierdza Mirek. Jego radość widać i słychać w głosie, a bliscy przyznają, że jest jeszcze bardziej szczęśliwy.
Ale dopiero teraz Mirek na dobre może kontynuować swoją przygodę z malowaniem. Nie musi już trzymać pędzelka w buzi. Teraz może go ściskać i układać tak, jak tylko zapragnie. I maluje. Zawsze jest kolorowo i... perfekcyjnie. – Miruś nie wyjeżdża za linie. Zawsze jest dokładny w tym, co robi – wskazuje pani Zofia. A Mirek spokojnie sięga do farbek, moczy pędzelek, nabiera koloru i nakłada go na papier. – Lubię to – dodaje zadowolony.
– Mirku, a co jest takiego, co możesz robić teraz, a nie mogłeś robić tego wcześniej sam? – pytam.
– Pić! – odpowiada szczęśliwy.
– Pokazać pani, jak sam sobie radzi? – pyta dumna mama.
– Jasne! – odpowiadam.
Pani Zofia przynosi szklankę z wodą. Mirek chwyta. Robi jedno podejście, drugie. W końcu się udaje. Powoli zbliża szklankę do ust iii... chlup. – Sam wypiłem! – mówi radośnie. Skoro było już picie, to teraz czas na jedzenie. – Zupy mu nie daję, ale kopytka, pierogi, kanapeczki je już całkiem sam. Nigdy wcześniej tego tak nie mógł robić – opowiada pani Zofia. I Mirek ściska drożdżówkę z makiem. Ups, trochę za mocno. – Nauczę się i będzie dobrze – komentuje.
Ani Mirek, ani rodzice nie ukrywają, że wiele radości dało mu to, że teraz sam może się... podrapać. – Ostatnio było tak: siedzimy. W końcu Mirek tak zapiera się o mnie i posuwa się, żeby się podrapać. Pytam, co robi. A on na to, że zapomniał, że sam ma teraz ręce. I zaczął się drapać sam – wspomina z uśmiechem pani Zofia. Mirek kwituje to krótkim „Nie mów głupot” i pokazuje, jak może teraz się podrapać – po uchu, za uchem, po barku i szyi.
Protezy be bionic mogą być też tak ustawione, żeby Mirek mógł operować pilotem. – I myszką od komputera. Jak odpowiednio ułożę ręce, mogę sobie pograć. Jak nie mam ochoty już grać, to mogę malować – dodaje.
I nikomu ich nie oddam!
Pytam rodziców Mirka, jak wygląda ich dzień, jak bardzo zmieniło się ich życie. – Bardzo się zmieniło. Spełniło się nasze marzenie, a nawet więcej. Oczywiście dalej jesteśmy wszędzie razem, ale Miruś ma teraz większą swobodę, czuje się lepiej – zapewnia pani Zofia.
A Monika Stegeman dodaje: Widać, że podskoczyła jego samoocena. Kiedyś zaznaczał, że nie wszędzie chce się wybierać, pokazywać. Teraz jest inaczej. Jest szczęśliwszy, dumny, czuje się po prostu lepiej. Nawet planuje już, jak zapraszać latem dziewczyny do kawiarni...
Rodzina Nadobników dzień zaczyna z samego rana. Najpierw każdy wstaje, kąpie się, szykuje. – Później zakładamy Mirkowi protezy. Odpowiednio je włączamy, nastawiamy, a on już sobie nimi operuje – opowiadają rodzice. Później chwila przerwy, Mirek ma zdjęte protezy. Po jakimś czasie sytuacja się powtarza. – Nie może mieć cały czas protez, bo się tym męczy. Jak mu je ściągam, to ma mokre całe plecy. Taki to jest wysiłek – zaznacza pani Zofia.
Od kiedy Mirek ma superdłonie, stworzył 40 rysunków i szykuje się wystawa jego prac w Sulęcińskim Ośrodku Szkolno--Wychowawczym. – Mirek nie może się doczekać spotkania ze swoimi przyjaciółmi. Zwłaszcza teraz, gdy ma większą sprawność, jest bardziej samodzielny... – podkreśla pani Monika. A Mirek wtrąca: I nikomu ich nie oddam! Są tylko moje!