Mistrz boksu nie płacze, mamo. Jestem silny!
Mateusz jest mistrzem boksu tylko w marzeniach. Ma 15 lat, choruje na białaczkę. Ale gdy wyzdrowieje, chce trenować.
Jak do tej pory radzili sobie jako tako. Mimo zagrzybionego mieszkania, które wynajmują w starym budynku po SKR, trudu wiązania końca z końcem, gdy stałej pracy brak, było nieźle. Ale to, co stało się ostatnio, Justyna Górzyńska porównuje do zderzenia z pociągiem towarowym.
- Jestem zdruzgotana - mówi. - Wobec choroby dziecka człowiek czuje się taki bezradny. Pocieszamy się nawzajem. Trzeba zebrać siły, bo to dopiero początek walki o życie i zdrowie Mateusza. Początek walki z białaczką.
Niszczewy przycupnęły gdzieś przy autostradzie. Niedużą wioskę z dwoma sklepami spożywczymi i przystankiem autobusowym otaczają płaskie pola. Widok z okna domu Górzyńskich na kępę drzew z gołymi gałęziami ma w sobie spokój. Ten, którego brakuje pani Justynie. - Życie niebezpiecznie przyśpieszyło, wsadziło nas na jakąś karuzelę. Żyjemy na walizkach. W drodze do lekarzy, do szpitala - mówi kobieta. Nie płacze, tylko oczy jej mocno wilgotnieją.
Zaczęło się tak niewinnie
Mateusz, typ sportowca. Szczupły, na swój wiek wysoki. Piętnaście lat, mnóstwo energii, która aż go rozpierała. - Bolały mnie plecy - opowiada. - Bolały i bolały, ale co się miałem żalić?
- W sylwestra Mateusz się przeziębił - mówi pani Justyna. I potem już było coraz gorzej. Do lekarza rodzinnego pojechali na skuterku, bo objawy nasilały się - doszła jeszcze wysoka gorączka.
Lekarz był zaniepokojony. Zlecił badania. Mateusz szybko trafił do Bydgoszczy. Tam padła diagnoza: ostra białaczka limfoblastyczna i guz śródpiersia. - Świat mi się zawalił - mówi pani Justyna. - Gdy zdarza mi się płakać, syn mnie pociesza, mówi że jest silny, pokona chorobę. A gdy wyzdrowieje - zacznie trenować boks.
Cztery światy pani Justyny
Z czwórki dzieci pani Justyny jedno się już usamodzielniło. - Córka mieszka w innej miejscowości, ja zostałam z trzema synami - mówi. - Mamy z sobą dobry kontakt, pomaga nam. Teraz, kiedy tak wiele czasu spędzam za domem, córka bierze do siebie Rafałka...
Dwudziestoletni Rafał nie wygląda na swój wiek. Od urodzenia jest niepełnosprawny. Jeździ na wózku. Pogodnie usposobiony, uśmiecha się często, żartuje. Jest fanem informatyki. Dwa razy w tygodniu jest dowożony na zajęcia integracyjne w gimnazjum. Lgnie do kolegów.
- Niepełnosprawność Rafała jakoś oswoiliśmy - mówi pani Justyna. - Ale choroba Mateusza wszystko zburzyła. Teraz koncentruję się na nim. Dom? Braki się tylko pogłębiły. Co prawda pokój Mateusza odnowiliśmy, ale czarny grzyb w kuchni wciąż straszy na ścianach. Czuć go w powietrzu.
- To nie jest rodzina dysfunkcyjna czy roszczeniowa - mówi Elżbieta Rolirad p.o. kierownika Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wagańcu. - Korzysta ze wsparcia, jakie się jej należy. Pani Justynie przyznano też zasiłek celowy - jednorazowo 300 złotych. Na podróże do szpitala, do Bydgoszczy. Na chemię.
Autobusem nie da rady
Trzeba wynajmować samochód od sąsiadów - przyznaje. - A to kosztuje. Brakuje pieniędzy na leki, dietę. Mateusz ma wielki apetyt - mówi pani Justyna. - W szpitalu biegam do sklepu i co rusz mu coś dokupuję. A przecież w domu są jeszcze dwaj synowie - obok Rafała także Kamil.
O sobie już nie myślę, moje potrzeby spadły na jeszcze dalszy plan. Byle Mateusz wyzdrowiał... - wzdycha.
Pani Justyna znalazła wsparcie w fundacji „Kawałek Nieba”. - Dosłownie lada dzień utworzymy subkonto dla Mateusza, można będzie na nie przesyłać pieniądze - mówi Ewa Pląsek z fundacji, apelując o pomoc. - Wsparcie jest tej rodzinie bardzo potrzebne. Bardziej niż kiedykolwiek! Dołączamy się do tego apelu, licząc na dobre serca Czytelników „Gazety Pomorskiej”.