Wielu wierzyło, że pandemia zmieni nasze obyczaje na lepsze.
Syn mojej przyjaciółki stracił właśnie pracę. Nie dlatego, że był słaby merytorycznie. Odnosił sukcesy, dostawał premie, wszyscy go lubili. Na jego miejsce przyszedł inny młody człowiek, który był znajomym szefa. Szef potrzebował wtyczki, żeby mieć większą kontrolę nad firmą. Inna przyjaciółka, obejmując stanowisko szefowej instytucji kulturalnej w regonie, zastała tam miejsce pełne znajomych wieloletnich pracowników pozatrudnianych na cząstki etatu, byleby tylko dać zarobić „swoim”. Instytucja ta od lat się nie zmieniała, a każdy, kto chciał „trochę wyżej podskoczyć” był natychmiast usuwany.
Wielu wierzyło, że pandemia zmieni nasze obyczaje na lepsze. Mieliśmy stać się bardziej empatyczni, otwarci, obdarzać się szacunkiem. Zmuszenie nas do zdalnej pracy miało spowodować, że miejsca pracy staną się życzliwsze człowiekowi stęsknionemu kontaktów twarzą w twarz. Wierzyliśmy też, że folwarczne zarządzanie w firmach stanie się przeżytkiem i obciachem. Mieliśmy wymyślić się na nowo, żeby świat nie tyle wrócił do normalności, bo przecież normalny nigdy nie był, co pragnęliśmy, by stał się wreszcie normalny.
Pesymiści pukali się w czoło. Jesteście naiwni – mówili. Dopiero gdy zaczną umierać młodzi, świat się obudzi. Póki co w pandemii umiera więcej starszych i obciążonych chorobami. Świat, który nas otacza nadal jest więc pełen starych nawyków – klientelizmu, woluntaryzmu, lepiej wiedzących, czego komu potrzeba. Szkodnictwo tych cech odzwierciedlają badania, które pokazują, że w Polsce młodym żyje się bardzo trudno.
64 proc. Polek i Polaków w wieku 18–29 lat zadeklarowało w badaniu Ipsos, że wołałoby żyć i pracować poza Polską. Wynik dla osób w wieku do 39 lat - to „tylko” 47 proc. (Młodzi 2020 – w poszukiwaniu tożsamości). Warto zwrócić uwagę, co najbardziej uwiera młodych ludzi, że mają nadzieję na „gdzie indziej jest lepiej”. Folwark – mówią - który dziedziczą pokolenia.