Młyn, całe jego życie
W tym młynie produkowano mąkę nawet podczas drugiej wojny światowej. Walter Modrzyk z Nowego Kramska przepracował w nim 36 lat.
- Kiedyś to mówili, że we wsi najważniejszy jest ksiądz, nauczyciel i młynarz. I był taki czas, że naprawdę do mojego młyna ustawiały się długie kolejki - mówi Walter Modrzyk, młynarz z Nowego Kramska. I opowiada nam swoją historię.
- Na początku stał tu wiatrak, tzw. koźlak. Skrzydła miał przymocowane do obrotowego słupa, bo musiał być bez przerwy obrócony w kierunku wiatru. I to było zadanie młynarza właśnie - wspomina pan Walter. Taki wiatrak był własnością jego dziadka, Edwarda Gellerda. Właściwy młyn powstał tu w 1932 r., kiedy w Nowym Kramsku pojawił się prąd.
Młyn działał prężnie przez cały czas, nawet, kiedy wybuchła II wojna światowa. - Jednak jak się skończyła, przyszli repatrianci i dziadka, który był Niemcem, oskarżyli o sabotaż. Trafił do więzienia, a nowym właścicielem młyna został Feliks Dudek, co tu ze Wschodu przyszedł - wspomina pan Walter i dodaje, że jego dziadek, po wyjściu z więzienia, został zwykłym pracownikiem na własnym majątku. I tak też zmarł...
W 1950 r. młyn, z niewiadomych przyczyn, został zamknięty. I dzięki staraniom Maksymiliana Modrzyka - ojca pana Waltera - wrócił w posiadanie rodziny. - Wszystko nam rozkradli, musieliśmy dokupować części, ale jak dziś pamiętam, że 20 lutego 1958 r. młyn znów ruszył. Miałem wtedy 18 lat i tak zaczęła się moja długoletnia kariera - wspomina.
Zdarzały się lata ciężkie, ale i bardzo pracowite. - Furmanki stały aż do kościoła, a my nie mogliśmy wyrobić się z robotą. Ludzie mieli po ośmioro dzieci, każdy chciał jeść...
Kiedy w sklepach pojawiła się mąka, młyn przestał być potrzebny. Pan Walter postanowił szukać nowej pracy.
- Chciałem się zatrudnić na lotnisku jako palacz i powiedziałem o tym ojcu. Ale on odpowiedział mi tylko, żebym się wstrzymał, bo jeszcze przyjdą trudne czasy i ludzie znów przyjadą po mąkę. Posłuchałem, ale tamten okres wspominam bardzo źle. Żeby jakoś wyżyć, z żoną zbieraliśmy ślimaki i kurki na sprzedaż. W ciągu miesiąca potrafiliśmy zebrać ponad 375 kg kurek! Tyle ich tu kiedyś rosło!
Ogromna praca przyszła w stanie wojennym. Wtedy pracował już sam, niemalże na okrągło. - Były dni, że po 19 godzin na dobę. Wychodziłem o świcie, wracałem w nocy. Żona mi obiad przynosiła, a ja wracałem z nim na talerzu, bo nie miałem kiedy zjeść - wspomina młynarz. Jednego dnia przez nawał pracy aż zachorował. - Wyszedłem z młyna, ludziom powiedziałem, że za chwilę wrócę. Wszedłem do domu i położyłem się do łóżka. Mówię do matki, idź po żonę, bo źle się czuję. Zaraz wezwali lekarza i księdza, ostatnie namaszczenie, wszyscy myśleli, że młynarz umiera. A ja drugiego dnia już w pełni zdrowia. Ale od tamtego czasu już tak nie pracowałem.
Młynarska kariera zakończyła się w 1993 r., kiedy pan Walter przeszedł na rentę. Czasem jeszcze oprowadzał wycieczki po swoim młynie, opowiadał o pracy, żeby wiedza o jego zawodzie nie zginęła. - Ale młyn stoi nieużywany już od ponad 20 lat. Teraz to strach tam kogoś wpuszczać. Nas nie stać na konserwację, a nikt nam na to pieniędzy nie da.
Walter Modrzyk ze śmiechem podkreśla, że karierę zrobił nie tylko w młynie. - Ja i murarzem, i piłkarzem byłem. Chcieli mnie wziąć nawet do Stilonu Gorzów. Ale nie poszedłem. Jak mógłbym zostawić swój młyn ?