Mogą nie chodzić, ale będą się wspinać
Dla ludzi niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo wspinaczka jest jak terapia. Pomaga pokonywać własne bariery i osiągać to, co wcześniej wydawało się zupełnie nieosiągalne.
Trzech kilkuletnich chłopców na wózkach inwalidzkich siedzi przed ścianką wspinaczkową. Mają na sobie kolorowe koszulki, zza oparcia wózków wystają czupryny. Zadzierają do góry głowy, patrząc na sam szczyt ściany. Od sukcesu dzielą ich cztery metry wysokości - to tam jest ostatni chwyt. Widząc ten obrazek, zdrowa, dorosła osoba pomyśli: „Jacy biedni, nigdy tam nie wejdą”. Bo jak ktoś, kto nie chodzi, może się wspinać? A jednak to wysoce prawdopodobne. Od sześciu lat Miłosz Nycz, instruktor wspinaczkowy, udowadnia sobie i innym, że niepełnosprawni - zarówno fizycznie, jak i umysłowo mogą skutecznie piąć się w górę. I robią to tak samo dobrze, jak zdrowe osoby. Nie są „biedni” ani gorsi, potrzebują tylko więcej czasu.
Czasem dziecko ciska linę
Gdy dziecko, które jest zdrowe, dostaje do ręki uprząż do wspinania, po prostu ją zakłada. Gdy musi chwycić linę, robi to. Gdy zaczyna się wspinać, nauka podstaw zajmuje mu godzinę. W kilka tygodni opanowuje wejście na cztero-, pięcio- lub sześciometrową ścianę.
Gdy dziecko z niepełnosprawnością przychodzi na zajęcia wspinaczkowe, najpierw patrzy. Tak mijają pierwsze, drugie, trzecie zajęcia. Często płacze, ucieka, szarpie się, gdy ma wziąć do ręki linę. Czasem przyzwyczajenie dziecka niepełnosprawnego umysłowo do uprzęży wspinaczkowej zajmuje naprawdę dużo czasu. Trzy tygodnie, dwa miesiące albo nawet pół roku.
- Każda osoba z zaburzeniami autystycznymi jest inna - mówi Miłosz Nycz. - Niektórzy strachem, płaczem albo złością reagują na wszystko, co nowe.
Jako instruktor Miłosz musi odkryć, co jest przyczyną tego strachu. Wtedy to on czuje się niemal niepełnosprawny - jak niewidomy, który dostał do ręki nieznany mu przedmiot i po omacku musi zgadnąć, co to jest. Miłosz u niepełnosprawnego umysłowo dziecka, które przychodzi na zajęcia, najpierw bada grunt. Rozmawia z rodzicami, terapeutą. Obserwuje, ale na pierwszy rzut oka niewiele widać. Dlatego instruktor próbuje różnych rzeczy, żeby oswoić dziecko ze ścianą. Zmienia uchwyty na takie w kształcie zwierząt. Albo wiesza na ściance miśka i mówi dziecku, żeby zdjęło go ze ściany i przyniosło. Ewentualnie daje do ręki linę i mówi: - Tylko potrzymaj. Chociaż przez pięć minut.
Na ściance dzieci z wszelkimi niepełnosprawnościami przełamują swoje najgłębsze mentalne bariery
Czasem dziecko trzyma. Czasem ciska linę, a samo rzuca się na ziemię i bije pięściami w podłogę. Czasem rzuca się na Miłosza, kopiąc i gryząc.
- Te napady strachu albo złości mogą być wywołane przez różne rzeczy. Dziecku może przeszkadzać lodówka, która głośno „chodzi” w rogu, szorstkość liny, zbyt dużo światła na sali. To może być wszystko.
Miłosz działa wtedy głównie intuicyjnie. Potrafi wyczuć, czego dziecko potrzebuje po dwóch, trzech spotkaniach. I podkreśla, że każdą decyzję konsultuje z rodzicem albo terapeutą. - Oni widzą, jak dobre i szybkie efekty przynosi wspinaczka. Bo dla tych dzieci to przede wszystkim terapia, a nie tylko nauka wspinania - tłumaczy Miłosz Nycz. - Po kilku zajęciach rodzice mówią, że dziecko próbuje nowych rzeczy na placu zabaw, że poprawiła się manualność w rękach, stabilność ciała, że dziecko jest odważniejsze, szczęśliwsze.
Paradoksalnie u osób z niepełnosprawnością, postęp we wspinaczce jest bardziej widoczny. Bo przez kilka miesięcy nie dzieje się nic, a później - nagle - następuje zwrot i dziecko w ciągu jednego dnia wspina się na wysokość dwóch metrów. - To jest niesamowite. Jak puszczają te bariery, te blokady w głowach - Miłosz szeroko się uśmiecha. - Wypracowanie tego jednego kroku jest bardzo trudne dla instruktora. Ale satysfakcja jest ogromna. Dlatego tak lubię to, co robię.
Na zajęcia wspinaczkowe przychodzą dzieci z zespołem Downa, Aspergera, zaburzeniami autystycznymi i zaburzeniami osobowości. To, czego uczą się na ściance, przekłada się na ich całe życie. - Jak dziecko nauczy się tutaj, że należy zrobić jeden krok więcej, bo to przyniesie korzyść w zdobyciu szczytu, to w życiu, gdy stanie przed jakąś przeszkodą, też ten krok zrobi - tłumaczy Miłosz.
Nie chodzi, a się wspina
Żeby pracować z ludźmi niepełnosprawnymi fizycznie i umysłowo, trzeba wyłączyć tryb patrzenia na nich, jakby nie byli w pełni zdrowi. - Nigdy nie traktuję tych osób inaczej, zawsze wymagam od nich tego, czego od zdrowych podopiecznych - mówi instruktor.
Dla osób jeżdżących na wózku jest jeden warunek, zanim zaczną uczyć się wspinaczki. W nogach musi być minimalne napięcie mięśniowe, które pozwoli przenieść ciężar ciała z jednej stopy na drugą. - Wtedy mogę nauczyć tych ludzi wspinać się przy pomocy systemu bloczków, czyli specjalnego odciążania ich - tłumaczy Miłosz.
Taka praca jest mozolna, długa i bardzo trudna. Wymaga też ogromnej sprawności fizycznej - większość ciężaru ciała podciągana jest do góry niemal wyłącznie dzięki sile rąk. Nogi służą do tego, żeby się na nich podpierać.
Niby niewiele, ale dla osoby, dla której nogi często są tylko przeszkodą, to tak, jakby przywrócić sprawność.
- Gdy mówię ludziom, że uczę niepełnosprawnych i osoby z niepełnosprawnością wspinania się, to słyszę często „Ale jak to?” - mówi Miłosz Nycz. - Dla wielu to nieprawdopodobne, że ktoś, kto na co dzień nie chodzi, może się wspinać.
Może. I to jak. Wspinaczka poprawia wydolność organizmu i wzmacnia kondycję fizyczną. Efekty są dużo szybsze i bardziej widoczne niż te, które osiąga się podczas codziennej, bardzo żmudnej rehabilitacji.
Miłosz twierdzi, że osoby niepełnosprawne są wytrwałe, bardziej zdeterminowane i silniejsze. Jeden sukces daje im „kopa”, żeby osiągać kolejne szczyty, pokonywać kolejne przeszkody. Na ściance wspinaczkowej stawiają kroki, których nigdy nie zrobią na prostej drodze.
Bez ograniczeń
- Wiesz Miłosz, to jest super, bo nie mogę chodzić, ale mogę się wspinać - usłyszał Miłosz kilka lat temu od swojej podopiecznej.
Prowadził wtedy zajęcia z osobami w pełni sprawnymi, a ci, którzy jeździli na wózkach, przychodzili sporadycznie. To jedno zdanie sprawiło, że Miłosz postanowił otworzyć sekcję wspinaczkową wyłącznie dla osób z niepełnosprawnościami.
Na początku przychodziło kilkoro dzieci, często zajęcia były odwoływane. Ale gdy rodzice zobaczyli zdumiewające efekty, jakie daje wspinaczka, to wieści o zajęciach szybko się rozeszły. Nastąpił efekt kuli śniegowej - im więcej osób przychodziło, tym więcej było kolejnych chętnych. Rodzice z ust do ust przekazywali sobie wiadomość o Miłoszu Nyczu - instruktorze, który uczy wspinania dzieciaki z Aspergerem czy zespołem Downem. Ale też te na wózkach, niewidome lub niesłyszące.
- Instruktor to osoba, która mówi ci to, czego nie chcesz słyszeć i widzi to, czego nie chcesz widzieć, żebyś stał się tym, kim chcesz zostać - mówi Miłosz Nycz. - Przychodząc samemu na ściankę, mamy pewne ograniczenia, np. lęk wysokości albo słabą motywację. Celem instruktora jest przełamanie tych barier. Zawsze stawiam swoim uczniom cel wyżej, niż są w stanie zrobić to sami.
Miłosz przekonuje, że ograniczenia są tylko w głowie. - Gdy ktoś mówi, że czegoś nie zrobi, bo nie umie albo się boi, to ja mówię: „zrób jeszcze jeden krok”.
Te kroki, do których Miłosz popycha swoich podopiecznych, składają się na ich niezwykły wprost spacer. Za każdym razem trudny i wymagający, ale prowadzący do jednego - do sukcesu.