Mogą przekuć wady w zalety
Choć Stal była liderem przez cały sezon, a i półfinał był gładki, to nie brak głosów, że nie wszyscy nasi pokazali moc. Co zrobić, by w finale było lepiej?
W niedzielę pierwszy odcinek finału PGE Ekstraligi pomiędzy Get Well Toruń i Stalą Gorzów. Naszych czeka piekielnie trudny wyjazd, bo „Anioły” najwyraźniej się rozpędzają. Gospodarze niedzielnego meczu dość niespodziewanie wyeliminowali w półfinale Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra i... nabrali ochoty na coś więcej. Złoty medal? A dlaczego by nie! - mówią otwarcie w Grodzie Kopernika, dając jasno do zrozumienia, że nie zamierzają teraz polec z żółto-niebieskimi.
Co na to nasi? Na razie cisza i chyba jest to najlepsze rozwiązanie. Za chwilę jednak zacznie się analiza szans, na podstawie której będzie można stwierdzić, kto i czy w ogóle jest faworytem dwumeczu o tytuł. Kluczowy może okazać się dla stalowców pojedynek na MotoArenie. Tam wiele można zyskać, ale i sporo stracić. Warto przy tym pamiętać, że nie wszystkim podopiecznym trenera Stanisława Chomskiego szło tam przynajmniej dobrze. Teraz jednak nie może być najdrobniejszej pomyłki, bo rywal czyha.
Jeszcze rok, dwa i trzy lata temu nie było żadnego problemu ze wskazaniem lidera(ów) wśród seniorów. W tym sezonie jest z tym już pewien kłopot. W rundzie zasadniczej meczu w Toruniu prowadzący pary Get Wellu wyraźnie górowali nad gorzowianami. I nie chodzi tylko o suche liczby (37:27). Niels Kristian Iversen zdobył wówczas w czterech biegach 12 pkt. i dwa bonusy. Przyzwoicie, tym bardziej, że w poprzednich latach różnie mu się tam wiodło. Zresztą Duńczyk sam przyznał kiedyś, że tor na MotoArenie nie jest jego ulubionym. Jeśli „Puk” zamierza w niedzielę znów zdobyć dwucyfrówkę, to musi jeszcze mocniej popracować nad startami. Bo po udanym wyjściu spod taśmy z reguły już nie oddawał tam pozycji.
To samo tyczy się Krzysztofa Kasprzaka. Wydaje się, że obaj „dogadali się” już ze sprzętem, więc w niedzielę powinni być mocnymi punktami Stali. Największa niewiadoma to Matej Zagar. Kiedyś pewny swego lider, dziś jeździ w kratkę. Może wynika to z braku dobrych motocykli? A może powód leży gdzie indziej? Jedno jest pewne: jeśli za trzy dni Słoweniec nie trafi z przełożeniami, szansa na korzystny wynik w Toruniu może ulecieć. Na szczęście Zagar to walczak, który nie lubi przegrywać. Jeśli dobrze poukładał „klocki” w warsztacie - a na to liczą nie tylko kibice - powinno być dobrze. Na pewno wierzy w niego Chomski, który w awizowanym składzie podał z numerem trzecim Słoweńca.
W ostatnim meczu znakomitą formą błysnął Przemysław Pawlicki, który teraz pojedzie jako doparowy z nr 4. W poprzednich latach, jeszcze w barwach Fogo Unii Leszno, był solidnym zawodnikiem swojego zespołu, dla którego zdobywał minimum osiem punktów. Niestety, w tym roku MotoArena mu nie służyła, bo zdobył ich o połowę mniej. Nagła zapaść? Miejmy nadzieję, że tak, bo zawodnik podkreśla, że lubi tam startować i powtórki w Toruniu nie będzie. To jeden z tych naszych żużlowców, po którym spodziewamy się bardzo dużo. Jeśli „odpali”, a przecież ma ku temu możliwości, to jest w stanie skroić przeciwników zarówno przy kredzie, jak i pod bandą. Czasami brakuje mu refleksu na starcie, a w tej stawce, jaka będzie na MotoArenie, może okazać się to kluczowe.
Języczkiem u wagi - i to dużym - mogą okazać się zdobycze Michaela Jepsena Jensena i Adriana Cyfera. W ich przypadku nikt nie liczy na pokaźny dorobek, ale wynik w granicach przyzwoitości. Duńczyk zaczął przekonywać na poważnie, że kłopoty z silnikami (wymienił ich sporo w trakcie sezonu) ma już za sobą. Pięć, sześć „oczek”, jakaś niespodzianka w postaci zwycięstwa - to byłoby już coś. Podobnie rzecz ma się z juniorem Stali. „LuCyfer” pokazuje rogi, ale jedynie w lidze szwedzkiej, za to w Polsce dopiero kilka ostatnich spotkań może zaliczyć na plus. Zarzuca się mu pasywność na dystansie (jak wygra start, to jedzie, przegra, jest „po ptakach”), ale nie można powiedzieć, że nie jest pracusiem. Same chęci to jednak zbyt mało, by skutecznie rywalizować w elicie. Jego forma ostatnio idzie w górę, więc może będzie cichym bohaterem finałów?...
Na koniec sylwetka największego asa żółto-niebieskich. Co prawda junior Bartosz Zmarzlik nie jest już aż takim kozakiem jak na początku sezonu, ale jeśli Stal ma sięgnąć po mistrzostwo Polski, to w jego przypadku nie ma mowy o wpadce. Ba, to zawodnik, który ma trzymać nie tylko gaz, ale i wynik. Dżoker w talii, który dużo może. I oby tak zostało!