Moja działka, czyli kto robi syf w naszym pięknym wspólnym kraju, a kto go sprząta
Ci wszyscy ludzie ze świata nie mogą sobie pomyśleć, że Polki i Polacy to bydło robiące syf, dlatego proszę posprzątać ogród – nakazał mi strażnik miejski tydzień przed uroczystościami w Auschwitz. Mimo przeszywającego bólu kręgosłupa, pobiegłem walczyć o wizerunek Ojczyzny. W dwie godziny wypełniłem śmieciami trzy dwustulitrowe worki. Roboczo podzieliłem je na: napoje (dwa wory) i zakąski (jeden). Nie wiedziałem, gdzie wrzucić koszulkę z napisem „Dumni z Polski” i pudełko po prezerwatywach. Ale też uprzątnąłem, żeby śmigającym obok głowom państw nie psuły widoku i wyobrażeń o Polakach.
Zastrzegam, że to nie ja zaśmieciłem nasz ubogacony świerzopem piastowski krajobraz. Ja mam tylko obowiązek dbania o wizerunek. Bo to moja działka. Było to przez stulecie wygwizdowo, ale dekadę temu w sąsiedztwie stanęła galeria handlowa z hipermarketem, kinem i KFC. Od tego czasu wzdłuż mego płotu oraz nieogrodzonej połowy posesji – i PO NIEJ - ciągną tłumy zakupowych pielgrzymów.
Z drugiej strony biegnie główna droga dojazdowa z Krakowa i Śląska do muzeum Auschwitz. Dlatego, gdy zbliżają się jakieś uroczystości, strażnicy upominają właścicieli posesji, by posprzątali.
Sprzątający pytają w duchu: kto jest „tfurcą” owego syfu. Patriotycznie podejrzewaliśmy Japończyków, których autokary zatrzymują się obok, ale gdy jeden spytał zafrasowany, gdzie mógłby wyrzucić papierek po mentosach, bo śmietniczka jest przepełniona, musieliśmy przestawić śledztwo na inne tory.
Poddałem wnikliwej analizie wspomniane trzy wory śmieci. Dominują w nich flaszki po czystej i tanim browarze oraz puste małpki. Trzeci wór (zakąski) wypełniały dawniej nylonówki po pieczywie i puszki po śledziach, ale od kiedy nastała era 500 plus - przeważają kubełki po skrzydełkach z KFC i pudełka po Happy Meal z oddalonego o 300 metrów McDonald’s. To się nazywa postęp cywilizacyjny.
W przeddzień 75-lecia oswobodzenia Auschwitz, na wszelki wypadek, poszedłem sprawdzić ogród. Wszak minął tydzień - ileż to okazji do popitki z zagrychą! Miałem rację: znowu syf. Zbieram sobie, zbieram, a tu – przypomnijmy, że niedziela była handlowa – w poprzek i wzdłuż działki ciągną tłumy z mej parafii. Ten rzuci butelkę, tamta pudełko, tamto papierek. Część piknikuje w nieogrodzonej części ogrodu. Wokół syf.
Podchodzę do uchachanej rodziny. Tata z synem załatwiają akurat potrzebę. Na mój płot. By nie stresować, czekam, aż skończą. Pytam łysiejącego trzydziestolatka, czy nie lepiej byłoby skorzystać z ubikacji w galerii, skąd wracają.
- Spie…! – rzuca. – A ty skąd masz tyle gruntu tutaj?! – krzyczy i dodaje zapinając rozporek: – Już my zrobimy z wami porządek! Jeszcze tylko sądy!
Wracam do domu ciągnąc za sobą enty wór pełen nieswojego syfu. I jak zawsze obiecuję sobie być przykładnym patriotą. Czyli - po pierwsze – kochać bliźniego wyborcę. I – po drugie – dbać o wizerunek Polaków. Nawet jeśli sprzątaniem go wypaczam. I nawet jeśli słyszę z ust rządzących i ich akolitów, że „czysto w naszym domu” będzie dopiero wtedy, gdy się uprzątnie takich, jak ja.
To moja działka!