„Moje córki krowy” poleca Zdzisław Haczek
Widziane w kinie. W obliczu śmierci człowiek inaczej zaczyna patrzeć na życie. Banał? Nie tutaj.
Zanim w finale filmu „Moje córki krowy” zanucimy z Piotrem Bukartykiem (gorzowianinem urodzonym w Zielonej Górze!) piosenkę „Kup sobie psa”, wejdziemy w życie. W samo życie, które reżyserka Kinga Dębska uchwyciła na szpitalnym korytarzu. Tam choroba najpierw matki, a potem ojca (Marian Dziędziel w kolejnej zapadającej w pamięć roli) sprowadza dwie siostry. Że się nie lubią, to mało powiedziane. Agata Kulesza gra gwiazdę seriali, która samotnie wychowuje córkę. Gabriela Muskała wciela się w żonę nieudacznika (pyszna kreacja Marcina Dorocińskiego) - niespełnienie zalewa alkoholem. Dębska zderza swoich bohaterów z nieuchronnym. Czas, kiedy Śmierć stuka kosą, wyzwala żale i pretensje, zmusza do rozliczeń, odkrywania rodzinnych tajemnic, ale... Udało się Dębskiej w człowieczej zwyczajności znaleźć diamenty przeżyć i uczuć, które czynią życie co najmniej znośnym. Tragedię umiejętnie splotła z humorem. Efekt? Widz wychodzi z kina jakiś uskrzydlony. Chciałby dosiąść się do bohaterów i pędzić przed siebie. Dokąd? Nieważne. Ważne, że razem.
Film w Gorzowie i Zielonej Górze.
Rekord w polskich kinach! I to kolejny. Już w 2014 r. do kin poszło 40,4 mln Polaków - najwięcej w historii prywatnej dystrybucji nad Wisłą. A w 2015 r. padł nowy rekord: 44,6 mln widzów! Tymczasem w ostatnich 10 latach liczba kin w Lubuskiem... spadła (według danych GUS) z 18 do 12. Spokojnie - przybyło nam za to kinowych sal. A to za sprawą multipleksów (w ub.r. w Gorzowie Helios dostał konkurenta - obiekt Cinema 3D). W ciągu dziesięciu lat roczna frekwencja w lubuskich świątyniach X Muzy wzrosła niemal pięciokrotnie!
Film już na naszych ekranach.