Moje trzy ostatnie rozmowy ze Zbyszkiem Wodeckim
W najbliższy wtorek przypada pierwsza rocznica śmierci Zbigniewa Wodeckiego. Artystę wspomina Wacław Krupiński, krytyk, dziennikarz, autor książek, m.in. wywiadu rzeki ze Zbigniewem Wodeckim zatytułowanego „Pszczoła, Bach i skrzypce”.
ROZMOWA I. FRYDERYKI
Mówiło się o znacznie młodszych - a to niemal 66-letni Zbigniew Wodecki i grupa Mitch & Mitch zdominowali 22. edycję nagród polskiej branży muzycznej; w 2016 roku dostali nagrody Fryderyka w dwóch najbardziej prestiżowych kategoriach.
Albumem roku pop została wówczas ich płyta „1976: A Space Odyssey”, a pochodząca z niego piosenka „Rzuć to wszystko, co złe” - utworem roku.
Odbierając w warszawskim Teatrze Polskim statuetkę, którą wręczał Jean Michel Jarre, Zbigniew Wodecki, z właściwym sobie poczuciem humoru, zanucił „Pszczółkę Maję”.
Ale to bez niej, bez swych przebojów, nagrywając po 38 latach z Mitchami zaaranżowane na nowo piosenki ze swej debiutanckiej płyty, zdobył nowych słuchaczy. Znacznie młodszych.
Dokonał tego z muzykami młodszymi od siebie o pokolenie. Oni „Pszczółki” słuchali jako dzieci; jako dorośli zajęli się muzyką zupełnie odmienną, z punkiem włącznie. Aż usłyszeli tę płytę Wodeckiego…
- To wszystko dzięki Mitchom i Wojtkowi Trzcińskiemu, który czterdzieści lat temu namówił mnie, żeby nagrać pierwszy krążek. Nigdy nie został wylansowany, wszyscy o nim zapomnieli, łącznie ze mną. A ci młodzi muzycy uznali, że to są świetne kawałki. I już pierwsze występy pokazały, że zagrane na nowo, podobają się słuchaczom. I mnie także. Dzięki Mitchom polubiłem tę pierwszą płytę - nie krył Zbyszek Wodecki, gdy gratulowałem mu Fryderyków.
Wcześniej nigdy nie miał nawet nominacji do tej nagrody.
***
To współlider istniejącego od roku 2002 zespołu Mitch&Mitch, basista Maciej Moruś (rocznik 1975), zwany Maciem Morettim odkrył winylową płytę Zbyszka.
- Trafiłem na nią w 2004 roku i usłyszałem ducha muzyki brazylijskiej, której jestem fanem. Kopiowałem tę płytę, rozpowszechniałem wśród kolegów i sam słuchałem maniakalnie. Uznałem, że trzeba te piosenki zagrać z Wodeckim na nowo - wspomina Macio, gdy rozmawiamy kilka miesięcy po śmierci Zbyszka.
- Wpadłem do Maćka, a on rzucił: „Coś ci puszczę”… To były „Panny mego dziadka”, piosenka, której nie znałem. Niby bosa nova, ale po polsku, pojęcia nie miałem, kto śpiewa… Potem katowaliśmy tę płytę na okrągło, przekonani, że to superpiosenki, wpadające w ucho, świetnie zaaranżowane, z odniesieniami do Burta Bacharacha - dodaje drugi Mitch, gitarzysta Bartłomiej Tyciński (rocznik 1971), zwany Manetką.
Aż poprosili swego menedżera, Mariusza Nowickiego, by przedstawił ich propozycję Zbigniewowi Wodeckiemu…
- Gdy spotkałem się ze Zbyszkiem, był zdezorientowany. Nazwa zespołu nic mu nie mówiła; obdzwonił kolegów z branży, ale oni też nie bardzo wiedzieli, co to Mitche… - opowiada Mariusz Nowicki (rocznik 1977), który z czasem został menedżerem także Wodeckiego.
- Gdy doszło do spotkania z Mitchami, Zbyszek ze zdziwieniem słuchał, że ci muzycy, pokoleniowo jego dzieci, są tak zakręceni na punkcie jego starej płyty. Nawet zastanawiał się, czy oni tak serio… - wspomina Mariusz Nowicki.
A ze strony Mitchów była tylko miłość i zachwyt tymi piosenkami - zapewnia Macio. A jeszcze przekonali się, że słynny artysta jest taki, jak sobie wyobrażali - fajny facet, z którym można się zakolegować, kreatywny, wyluzowany, z poczuciem humoru.
- Zbyszek czuł się częścią zespołu, nie zamykał się jak gwiazdor w garderobie, przeciwnie - lubił być z nami, mógł znowu być młody, powygłupiać się… On miał dwadzieścia parę lat w głowie. I na głowie też; ledwo kilka siwych włosów… W ogóle nie odczuwało się różnicy wieku. Czułam się przy nim jak przy kumplu - mówi Julia Ziętek, skrzypaczka (rocznik 1977).
***
Pierwszy występ Mitchów i Wodeckiego miał miejsce w studio radiowej Trójki w lutym 2008 roku. Wykonali „Posłuchaj mnie spokojnie” i „Panny mego dziadka”.
- Umieli grać, ale wydali mi się dziwni… - wspominał Zbyszek.
Jak odnaleźć się w tej konwencji?
Wieczór w „Trójce” rozwiał jednak wątpliwości. Macio, jak to on, prowadził konferansjerkę po angielsku. „What’s your name?”, spytał wchodzącego na estradę, niespodziewanie dla publiczności, Wodeckiego. „My nam is Zbig Łodeki…”.
- Zbyszek od razu wszedł w naszą konwencję - wspomina dziś Macio.
Po takim debiucie nadszedł czas na przygotowanie wszystkich piosenek z płyty.
Nadeszło też zaproszenie z katowickiego OFF Festivalu. Skorzystali dopiero za trzecim razem; Zbyszek zbyt był zajęty swymi recitalami. Tak żył od lat.
Występ na OFF Festivalu, 2 sierpnia 2013, poprzedzał tydzień prób, a i wtedy Zbyszek gdzieś wyskoczył. Pognał i zaraz po występie na festiwalu... Już z auta dzwonił nocą do Macia, ciesząc się z sygnałów, że ludzie byli zachwyceni…
- Pewnie był w szoku, zaśpiewał na koncercie alternatywnym dla około 10-tysięcznej nie swojej publiczności i było to wydarzenie. A czuliśmy, choć to skrywał, że trochę się tej publiczności obawiał - wspomina Macio.
- Publiczność chyba też nie była przekonana, że to dobra kooperatywa - mówi Julia Ziętek. - Pojawiły się nawet okrzyki typu „Dawaj Pszczołę”, ale Macio szybko je wyciszył. Zbyszkowi też pokazał „wyluzuj”. Ten zresztą sam widział, że panują nad słuchaczami.
Zobaczył też, że traktowanie występu jak zabawy daje znakomity efekt; przypomniał sobie radość młodzieńczych występów na fajfach z zespołem Czarne Perły. A przede wszystkim czuł, że te piosenki w nowych wersjach się podobają.
Czytaj więcej:
- ROZMOWA II. DZIEŃ KOBIET
- ROZMOWA III. SZPITAL
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień