Moje życie to ciągła podróż. Wywiad z niezwykłą podróżniczką z Żor [ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Katarzyna Śleziona-Kołek

Moje życie to ciągła podróż. Wywiad z niezwykłą podróżniczką z Żor [ZDJĘCIA]

Katarzyna Śleziona-Kołek

Anita Czerner-Lebedew, mieszkanka Żor, zwiedziła już niemal wszystkie kontynenty. Nam opowiedziała o swoich fascynujących podróżach: pierwszym samodzielnym wyjeździe za granicę do Rumunii jeszcze w czasie studiów, o gościnności i życiu mieszkańców Teheranu sprzed kilkunastu lat, czy o perypetiach podróży lądowej do Indii i podróży do Australii z małym synkiem do rodziny męża.

Anita Czerner-Lebedew - niezwykła podróżniczka z Żor

Kiedy zaczęło się pani podróżowanie po świecie?
Z pewnością pierwszym samodzielnym wyjazdem za granicę, który tak mocno pamiętam, był mój pierwszy wyjazd do Rumunii wraz z kilkoma studentami z mojego roku. Chcieliśmy przeprowadzić praktyki etnograficzne pośród Polaków zamieszkujących rumuńską Bukowinę. To są m.in. potomkowie przybyłych tu w XVIII wieku górników, a także górali czadeckich, którzy osiedlili się na początku XIX wieku. Byliśmy ciekawi, jak pielęgnują swoją polskość, jak żyją, z jakimi problemami się na co dzień zmagają. To było niesamowite doświadczenie. Mieszkaliśmy w domach tych ludzi, więc mogliśmy z nimi uczestniczyć w ich życiu codziennym. Utkwił mi w głowie obraz młodej dziewczyny, która była bardzo ciekawa naszego świata. Ja wtedy tego nie rozumiałam, bo myślałam, że życie w górach, w takich pięknych wioskach i blisko natury, to pełnia szczęścia. I wtedy pokazała mi swoje zniszczone dłonie, skrzywione palce i powiedziała, jak trudno jest choćby umyć bujne włosy w lodowatej wodzie. Jak trudno żyć młodej dziewczynie w takich warunkach. Ona chciałaby założyć piękną sukienkę i buty na obcasie i chodzić po mieście, tak jak to widzi w wielu filmach. I wtedy dotarło do mnie, że jako turyści zupełnie inaczej odbieramy rzeczywistość niż tubylcy. Dla nas to tylko przygoda, im warunki bardziej spartańskie tym lepiej, bo przecież za chwilę powrócimy do naszego życia, do naszych wygód. Myślę, że od tego spotkania powoli zaczęło zmieniać się moje nastawienie do podróżowania. Drugą rzeczą, która mnie ogromnie zadziwiła, to piękno przyrody rumuńskiej oraz gościnność Rumunów i... ich znajomość języków obcych. Dla kogoś, kto kocha góry, Rumunia jest ogromnym skarbem. Dlatego wracałam tam jeszcze wiele razy.

Była już pani na każdym kontynencie? Jaki kraj najlepiej pani wspomina?
Do odwiedzenia pozostały mi jeszcze Afryka i Antarktyda. Czy tam kiedyś pojadę? Na razie nie mam takiej potrzeby, ale nie mówię, nie. Nigdy też nie zastanawiałam się nad tym, który kraj, albo kontynent najbardziej mi się podobał. Chyba nie mam swojego faworyta. Każda z tych podróży była dla mnie innym doświadczeniem, każdy z tych pobytów odbywałam na innym etapie swojego życia. Nigdy ich nie porównuję w kategorii lepszego czy gorszego. Każdy z tych wyjazdów to zupełnie inna historia, inni ludzie, inne doświadczenia. I każdy z nich na swój jedyny sposób był wartościowy. Spędziłam pół roku w Nowym Jorku, poznając Polaków, dla których USA stały się domem. Dwa lata spędziłam w Indonezji, największym kraju muzułmańskim na świecie, gdzie jako stypendystka programu darmasiswa studiowałam język indonezyjski, a później - etnologię indonezyjską już po indonezyjsku. Na uniwersytecie w Yogyakarcie uczestniczyłam w wykładach razem z obcokrajowcami z przeróżnych części świata. Byli tam i Europejczycy, i mnóstwo Australijczyków, ale też Japończycy i inni. Piękne doświadczenie różnic kulturowych. Po wykładach wracałam do mojego kos, czyli domu studenckiego, gdzie mieszkały Indonezyjki z różnych wysp. I tu ponownie stykałam się z różnicami kulturowymi, bo każda z wysp Indonezji jest pełna różnych kultur i różnych języków. Każdy dzień był przygodą z wielokulturowością. Czasami pojawiały się frustracje związane z niezrozumieniem, z innym odbiorem rzeczywistości, ale wtedy pomagało spotykanie się z Polakami. Przyjaźnie, które wtedy nawiązałam, trwają do dzisiaj. To niesamowite uczucie, kiedy spotykam Jagodę, Renię czy Marzenkę, i choć nie widziałyśmy się czasem kilka lat, czas dla nas zupełnie zatrzymuje się. Myślę, że takie doświadczenia bardzo zbliżają ludzi.

Kolejne dwa lata spędziłam w Kolumbii, gdzie m. in odbywałam praktyki w Kolumbijskim Instytucie Antropologii i Historii. Tam miałam okazję uczestniczyć w programie rządowym dotyczącym desplazados (uchodźców wewnętrznych w wskutek konfliktu zbrojnego w tym kraju). Miałam również okazji przyglądania się, jak funkcjonują programy etnoedukacyjne w kolumbijskiej Amazonii. I przede wszystkim poznawałam Kolumbijczyków, ich zwyczaje, życie, problemy, ale też ogromną radość życia i pasję związaną z muzyką i tańcem. Od kilku lat dzięki mężowi poznaję Australię i Australijczyków. I to dla mnie następne ogromne odkrycie. Uwielbiam poznawać przyrodę australijską i odkrywać kulturę Aborygenów, która przez kilkadziesiąt tysięcy lat tworzyła niesamowitą symbiozę człowieka i przyrody, szacunku człowieka do natury. Cieszę się, że mogłam każde z tych miejsc poznać troszkę głębiej. Cieszę się, że mogłam tam pomieszkać, uczestniczyć w życiu tych ludzi, że nie był to dwutygodniowy pobyt z biura podróży.

Każde z tych miejsc ma swoje plusy i minusy, bo miejsca idealnego na tym świecie nie ma. Tak samo jak Polska. Ludzie bardzo na nasz kraj narzekają, a nie widzą, jak dużo posiadamy, jaki mamy wspaniały potencjał w ludziach i jak często go marnujemy. To niesamowite, że poznając wiele kultur i ludzi, mogłam tak naprawdę poznać siebie, wgłębić się w swoje korzenie. Tylko widząc innego, możemy w pełni zrozumieć siebie. Dlatego według mnie takie spotkania międzykulturowe to ogromne bogactwo.

Proszę powiedzieć o gościnności i życiu mieszkańców Teheranu sprzed kilkunastu lat oraz o perypetiach podróży lądowej do Indii. Była pani tam 17 lat temu...
To była niesamowita podróż. Na ostatnim spotkaniu malokowym, które odbyło się 19 października w Herbaciarni „U Janeczki” w Żorach, gdzie spotykamy się regularnie ze wspaniałymi podróżnikami, przywędrowały ponownie wspomnienia sprzed już prawie... 17 lat. Trudno mi w to uwierzyć, że już tyle czasu minęło. To był początek moich studiów w Poznaniu na Wydziale Etnologii i Antropologii Kulturowej. Fantastyczne miejsce, wspaniali wykładowcy i studenci. Wiele z wykładów, które wtedy słuchałam nadal brzmią w mojej głowie. Wielu moich znajomych i przyjaciół to osoby, które właśnie wtedy poznałam. To było otwarcie na świat, na inne kultury, na innego „obcego” człowieka. To było dla mnie odkrycie życiowe. I wtedy, jako młoda dziewczyna, spragniona wiedzy o innym, orientalnym świecie, poczułam, że bardzo chciałabym wyruszyć w daleką podróż. Tak zrodziła się idea – podróż do Indii drogą lądową. Znajomi, starsi wiekiem studenci, doradzili mi, abym do Indii nie leciała samolotem, ale udała się drogą lądową, żeby stopniowo, krok po kroku, poznawać różnice kulturowe. Mówili, że jak już przekroczę granicę Pakistanu i Indii, to będzie mi dużo łatwiej niż po wylądowaniu samolotem.

Droga trwała ponad 2 tygodnie. Kosztowała nas wtedy mniej więcej 150 dolarów na osobę. Podróżowaliśmy przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Turcję, Iran aż po Pakistan i finałowo zawitaliśmy do Indii. Podróżowaliśmy czasem lokalnym pociągiem, czasem busikiem, czy autobusem. Każdy z etapów tej podróży był niesamowity, bo był spotkaniem z różnymi ludźmi, którzy dużo opowiadali nam o sobie, o swoich rodzinach. Wypytywali dużo o Europę, o Polskę. Nie było wtedy smartfonów. O podróżnym laptopie można było pomarzyć. Pamiętam, że wtedy nowością były kawiarenki internetowe i hit, czyli poczta hotmail, której nie potrafiłam obsługiwać. Nie było więc pisania postów i wrzucania zdjęć na Facebooka. Były za to godziny przegadywane z dwójką towarzyszy podróży oraz napotykanymi ludźmi, z którymi los łączył nas na godzinę, dwie, bądź na dzień, dwa. Każdy z tych etapów mógłby być osobnym artykułem. Jednak to, co najbardziej utkwiło mi w głowie, to świadomość, jak bardzo jesteśmy z jednej strony różni, bo kultura, bo inny język, inne zwyczaje i zachowania, inne jedzenie, a z drugiej strony, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Natura człowieka wszędzie jest taka sama. Wzrastałam w przekonaniu, jak ważny jest szacunek, miłość, związek, dzieci, uczucia. To było dla mnie piękne odkrycie, bo zupełnie inaczej zaczęłam spoglądać na świat.

Jakie najbardziej mrożące krew w żyłach przygody pani przeżyła?
I tutaj niestety dużo raczej nie napiszę. Było kilka incydentów, ale NIGDY nie zdarzyło się w moich podróżach nic, co mogłabym opisać jako bardzo niebezpieczną przygodę i stworzyć historię o tym, jaka byłam dzielna.

Przez wiele lat mieszkając w Nowym Jorku, jadąc drogą lądową do Indii, przebywając dwa lata Indonezji, kilka miesięcy na badaniach etnograficznych w Indiach i w Tybecie, robiąc praktyki wśród uchodźców w Kolumbii, czy podróżując po Australii nigdy nie zetknęłam się z aktem agresji w stosunku do mojej osoby. Czasem bywały konflikty, czasem kłótnie, czasem ktoś chciał mnie oszukać albo naciągnąć. Spotykałam ludzi, którzy mi pomagali. Otrzymałam ogromny dar od wielu ludzi, który teraz staram się spłacić poprzez działalność w Stowarzyszeniu Międzykulturowym MALOKA, które przede wszystkim promuje dialog międzykulturowy. Dla mnie świat w 99 procentach składa się z normalnych ludzi i szkoda, że media wkładają tak ogromny wysiłek w promocję tego 1 procenta. Ucieka nam wiele dobra, wiele wspaniałych inicjatyw.

Co pani przywozi ze swoich zagranicznych podróży? Wspomnienia, pamiątki
Nie posiadam żadnej kolekcji z moich wypraw. Pamiętam,że zawsze przywoziłam wiele pamiątek, które od razu rozdawałam, bo miło było patrzeć, że one kogoś cieszą. Dlatego moja mama starała się część tych rzeczy zbierać, żeby coś pozostało. Nie jest ich wiele - jedna mała skrzynia. Jednak dobrze, że są ,bo dzięki temu mogę dziś prowadzić takie projekty jak np. „Sztuka bez granic w Miejskim Ośrodku Kultury w Żorach”. Wśród różnych tematów do wyboru jest na przykład etnozabawka. Poprosiłam więc znajomych o powiększenie moich zbiorów, dzięki temu warsztaty stały się ciekawsze. Nie piszę bloga, nie napisałam książki, nie zrobiłam wystawy fotograficznej, bo wszystko co przywiozłam przede wszystkim jest we mnie i to jest najcenniejsze. Wiedza, doświadczenie i kontakty z ludźmi. Nie mogę opisać radości, którą czuję, spotykając przyjaciółkę Yanti, z którą mieszkałam w Dżakarcie. Indonezyjkę, muzułmankę, która bardzo duża nauczyła mnie o swojej kulturze i religii. Po wielu latach okazało się, że los nas ponownie zetknął - obydwie mamy mężów Australijczyków. I do dziś pamiętam ludzi na lotnisku w Sydney, którzy nie mogli się nadziwić naszym łzom wzruszenia na spotkaniu po 10 latach. Dla takich przeżyć i dla takich przyjaciół warto podróżować.

Jakie najdziwniejsze zwierzę widziała Pani w czasie swoich podróży? Co najdziwniejszego Pani jadła i piła?
Wiele różnych zwierząt widziałam, choć nie tyle, ile mogłoby się wydawać. Choć w dżungli kolumbijskiej Amazonii spędziłam kilka tygodni, to nie udało mi się spotkać żadnego dużego zwierzęcia oprócz leniwca na drzewie, który faktycznie przez 15 minut wołania do niego minimalnie poruszył swoją głową. Na tym tak naprawdę skończyła się moja przygoda z amazońską zwierzyną. Nie widziałam też różowych delfinów, anakondy czy tapira. Jednak jadłam kajmana, bo Indianie poczęstowali mnie jego wysuszonym mięsem. Smakował trochę jak kurczak. Jadłam też mrówki, z których robiono bardzo ostrą przyprawę i do złudzenia przypominała czerwoną paprykę. Zadziwiające jest to zróżnicowanie i bogactwo kulinarne świata. Kuchnię indonezyjską uwielbiam za połączenie słodkiego i bardzo ostrego. W Australii uwielbiam za to kuchnię fusion, czyli łączenie tradycyjnych przepisów ze wszystkich zakątków świata, aby ostatecznie stworzyć ich nową kulinarną wariację. A wracając jeszcze do spotkania ze zwierzętami, to... no tak... uwielbiam kangury.

W jakim kraju ludzie są najbardziej gościnni?
Z mojego subiektywnego doświadczenia wynika, że w każdym kraju ludzie są gościnni, tylko inaczej.

W jakim najdziwniejszym kraju, rzadko odwiedzanym przez turystów, pani była?
Hmmm... teraz turyści docierają już prawie wszędzie. Jest oczywiście wiele miejsc nadal częściowo odizolowanych od świata zewnętrznego, ale ja w takich miejscach nie byłam. No chyba, że Archipelag Wysp Andamańskich. Warto poszukać na mapie.

Jakim najdziwniejszym środkiem transportu pani podróżowała?
Jeździło się przeróżnymi środkami transportu, ale takim najdziwniejszym... hmmm - oglądając slajdy z mojej lądowej wyprawy do Indii – przypomniałam sobie nasze podróże na dachach autobusów. W obecnym stanie mojej psychiki to jest raczej nie do powtórzenia.

W jakim najdziwniejszym miejscu pani spała?
Jak dziś popatrzę na chatę indiańską w Amazonii, czy na długie rodzinne domy na palach zamieszkałe przez mniejszości etniczne Centralnego Płaskowyżu w Wietnamie, to można uznać, że to miejsca oryginalne. W wiosce wietnamskiej pod tymi domami mieszkały kury, świnie, psy i inne zwierzęta, a noc zamiast w ciszę zamieniała się w kakofonię dźwięków. Po powrocie do hostelu w ponad 9-milionowym Sajgonie czułam się, jak w domku rodzinnym na Kleszczówce w Żorach.

Najbliższa pani podróż zagraniczna?
To będzie Australia, choć jeszcze nie wiem, kiedy.

Jakie będą najbliższe warsztaty, spotkania w żorskim muzeum, które będzie pani organizować?
Teraz chciałabym wykorzystać mój czas w Żorach na projekty, które realizuję w Stowarzyszeniu MALOKA. 21 listopada zapraszam wszystkich zainteresowanych na Dzień Kubański w ramach 4. Edycji Festiwalu Nauki i Podróży, który odbędzie się w Domu Kultury w Żorach. Wyruszymy na Kubę dzięki przepięknej wystawie fotograficznej, prelekcjom multimedialnym, pokazowi tańca oraz specjalnemu koncertowi muzyki kubańskiej. Zapraszam na stronę MALOKI: www.maloka.org.pl
W ramach festiwalu będziemy również prowadzić warsztaty dla dzieci, młodzieży i dorosłych w terminie od 23 do 27 listopada. Tym razem archeolodzy, antropolodzy, plastycy, instruktorzy teatru zaproszą w podróż dookoła świata. Będzie zarówno Kuba, jak i Majowie z Gwatemali. Będzie teatr indonezyjski i teatr cienia, a także warsztaty kulinarne, pokazy podróżnicze i warsztaty muzyczno-taneczne. Dzięki mojemu doświadczeniu w edukacji dzieci najmłodszych w Berlinie i dzięki współpracy z Żorskim Centrum Organizacji Pozarządowych zaproponujemy ofertę dla dzieci w wieku 0-6 oraz ich rodzin. W ramach tej oferty zorganizowaliśmy niedawno w Żorach pierwszy Baby Bazar. Było to kiermasz ubranek dziecięcych i spotkań rodzin dzieci najmłodszych.

Poza tym od 2 listopada wróciłam po urlopie wychowawczym do pracy w Muzeum Miejskim w Żorach. W listopadzie planowane jest tu otwarcie nowej wystawy „Polskie opisanie świata”, która na pewno zainteresuje mieszkańców w każdym wieku.

Katarzyna Śleziona-Kołek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.