Monarcha u malarza. „Cesarzy jest wielu, Matejko tylko jeden”
Franciszek Józef i Habsburgowie wzbudzali w Matejce sprzeczne uczucia. Niby zaborcy, lecz to właśnie Najjaśniejszy Pan przyczynił się do rozkwitu kariery młodego malarza.
Nasz wielki polski malarz, Jan Matejko, był strasznym mizantropem. Bardzo bał się ludzi, a najbardziej męczyło go przebywanie w jednym pomieszczeniu z „wielkimi tego świata”. Nie bardzo wiedział, co wtedy mówić i jak się zachować. Najbardziej lubił się kryć w pracowni, gdzie żył wśród swoich królów, biskupów, hetmanów i „miał to, co najświętsze na świecie - święty spokój”.
Nie zawsze jednak mógł sobie pozwolić na luksus udawania chorego i np. wyjechać do Krzesławic pod pozorem, że nie jest zdrów i musi się leczyć. Czasami do jego pracowni przychodził ktoś tak znaczny, że nie sposób go było nie przyjąć. Tak się stało w 1880 r., kiedy to odwiedził go sam Najjaśniejszy Pan, cesarz Franciszek Józef I.
Matejko miał do niego stosunek ambiwalentny. Z jednej strony był to zaborca Polski, a więc wróg. Z drugiej to właśnie cesarz uratował mu skórę w newralgicznym dla Matejki roku 1865, gdy po wielkim sukcesie „Kazania Skargi” spadła na malarza lawina krytyki w związku z następnym obrazem - „Rejtanem na sejmie w Grodnie”. O ile pierwszą pracę Matejki uznano za arcydzieło krzepiące ducha po nieudanym powstaniu 1863 r., o tyle w drugiej dostrzegano policzek wymierzony wyższym warstwom społecznym. Wywodziły się one przecież z magnaterii, która pod koniec XVIII wieku za zdradę ojczyzny chętnie brała ruble od carycy Katarzyny. Obraz przypominał to w sposób oczywisty.
Malując „Rejtana” Matejko, jak to mówią, strzelił sobie w stopę. I to potrójnie. Po pierwsze, ludzie należący do elity trzymali w ręku główne medium oddziałujące na ówczesne społeczeństwo, czyli prasę. Po drugie, tylko oni mieli na tyle pieniędzy, by kupować ogromne płótna mistrza Jana, z których każde warte było majątku ziemskiego. Sam Matejko nabył wieś Krzesławice (dziś dzielnica Nowej Huty) po sprzedaży „Batorego pod Pskowem” hrabiemu Potockiemu z Zatora. Drażnienie potencjalnej grupy nabywców obrazów było bardzo nierozważne. Mógł co prawda uzyskać godziwą zapłatę dzięki zbiórce publicznej, ale tu także potrzebna była pomoc wysoko postawionych osób. Żadna kwesta nie zakończy się sukcesem, jeśli nie będą jej firmować ludzie o rozpoznawalnych nazwiskach i społecznej pozycji. Po trzecie, sięgając po postać Rejtana i temat narodowej zdrady, Matejko zniechęcał do siebie austriacki aparat państwowy. Wszak Austriacy też brali udział w rozbiorach i także oni przekupywali polskich posłów, co nie jest metodą, którą można by się chlubić. Zatem dla wszystkich „Rejtan” okazał się niewygodny, ponieważ poruszał wstydliwe sprawy.
„Rejtan” do cesarskiej kolekcji
W 1866 r. zrezygnowany Matejko wywiózł obraz do Wiednia, skąd w następnym roku miał pojechać na wystawę powszechną do Paryża. 28-letni malarz zamartwiał się wrogim przyjęciem dzieła. Fala krytyki nie tylko raniła ego twórcy, ale też gasiła nadzieję na sprzedaż obrazu i zwrot poniesionych kosztów. I wtedy stała się rzecz niespodziewana. Jeden ze znanych i wpływowych krytyków wiedeńskich, Rudolf Eitelberger, napisał bardzo pozytywną recenzję o „Rejtanie”. Co więcej, ów niezwykle ustosunkowany człowiek zaoferował Matejce pomoc w uzyskaniu rządowego stypendium. Wprawdzie termin składania podań już minął, lecz Eitelberger nalegał, by malarz mimo wszystko dopełnił formalności i złożył papiery. Matejko poszedł za tą radą i ku swemu zdziwieniu otrzymał z Wiednia pozytywną odpowiedź z 2 tysiącami guldenów na podróż zagraniczną. Było to siedem razy tyle, ile udało mu się zdobyć w czasach studenckich i to po wielu staraniach.
Pieniądze, które pozwoliły na spłatę zaciągniętych długów i podróż do Paryża, poróżniły jednak Matejkę z wieloma przyjaciółmi malarzami. Oni także starali się o to stypendium i choć wypełnili wszystkie formalności w terminie, musieli obejść się smakiem. Ale ostatecznie wszystko to się artyście opłaciło.
Po drodze do Paryża zatrzymał się w Wiedniu, by osobiście podziękować Eitelbergerowi za przysługę. Ten nie tylko przyjął go serdecznie, ale jeszcze dał mu list polecający do ambasadora Austrii w Paryżu, Richarda Metternicha. Pismo zawierało prośbę, która dla kariery późniejszego twórcy „Grunwaldu” i „Kościuszki pod Racławicami” miała znaczenie fundamentalne. Eitelberger namawiał Metternicha, by podczas zwiedzania paryskiej wystawy powszechnej przez Franciszka Józefa I ambasador zwrócił uwagę cesarza na obraz Matejki, „wybitnego austriackiego malarza młodego pokolenia”. Pisał, że młodzieniec zapowiada się na wielki talent i jego płótno warto kupić do cesarskich zbiorów. Tak też się stało. Cesarz nabył „Rejtana” za 50 tysięcy franków, a Matejko w jednej chwili zyskał bogactwo i sławę. Zamknął też usta swoim przeciwnikom w kraju. Nikt już nie śmiał krytykować „Rejtana”. W 1918 r. władze odrodzonej Polski odkupiły obraz i do dziś, z krótką przerwą na okres niemieckiej okupacji, znajduje się on w zbiorach Zamku Królewskiego w Warszawie.
W taki oto sposób zaborca prawdopodobnie uratował Matejkowskie dzieło, bo - jak pisał sekretarz malarza Marian Gorzkowski - „gdyby niesprzedany obraz był wrócił do kraju, to wobec rozgoryczenia i gniewów trudno odgadnąć, co by z nim w kraju stało się”. Nie były to słowa bez pokrycia. Największe rody - Tarnowscy, Czartoryscy i Zamojscy - interweniowali w Paryżu, by dzieła na wystawie powszechnej nie pokazywać. Gdy to się nie udało, usiłowali wpłynąć na hrabiego Ksawerego Rzewuskiego, który posiadał rozległe stosunki na dworze cesarza Napoleona III, aby obraz kupił i schował, a najlepiej spalił. Rzewuski, choć jego dziadek współtworzył konfederację targowicką, a babka była naturalną córką carycy Katarzyny II, stanowczo jednak odmówił w obu kwestiach.
Cesarskie honorarium Matejko postanowił złożyć na konto i żyć z kapitału. Niestety, nie było to takie proste, bo żona mistrza miała zupełnie inne plany. Dało to wspomnianemu już Gorzkowskiemu asumpt do wysnucia gorzkiej analogii:
„Matejko chciał otrzymane za obraz pieniądze złożyć w banku i tylko procenta brać na rozchody, a chociaż myśl jego była roztropna, to jednak nie udała się. Sama pani [żona Matejki, Teodora z Giebułtowskich Matejkowa] już w pierwszych latach pożycia nie chciała żyć oszczędnie, więc te pieniądze rozchodziły się. Jeśli w obrazie »Rejtana« Matejko przedstawił zbrodnie publiczne, które zgubą kraju skończyły się, to w dalszym ciągu dał nam natychmiast inny obraz, ukazujący zbrodnie w domowych i rodzinnych stosunkach, które w wewnętrznym życiu naszym najsmutniejsze i bardzo groźne zostawiły następstwa”.
Cesarz pyta o „Hołd pruski”
Teodora była niewątpliwie kobietą z charakterem. Miała bardzo wysokie mniemanie zarówno o swoim mężu, jak i o sobie. Gdy w 1880 r. dowiedziała się, że cesarz Franciszek Józef I podczas inspekcji w Galicji zamierza odwiedzić pracownię jej męża, uznała to za zaszczyt... dla Najjaśniejszego Pana. W końcu - twierdziła - cesarzy na tym świecie było i jest wielu, a Matejko - tylko jeden. Organizatorzy cesarskiej wizyty niepokoili się, że coś podobnego Teodora może palnąć stając przed obliczem monarchy, stąd pierwotnie planowali, by Matejko przyjął Franciszka Józefa w gmachu Szkoły Sztuk Pięknych. Problem polegał na tym, że gmach nie był jeszcze ukończony. Na dodatek w szkolnej pracowni Matejko tworzył właśnie „Hołd pruski”, którego nie wypadało - jak pisał Gorzkowski - „ze względów drażliwej dla Niemców treści cesarzowi pokazywać”. Pomysłu zaniechano.
Teodora tymczasem zaskakiwała coraz to nowymi żądaniami organizujące wizytę starostwo, ale mimo rozlicznych trudności w końcu doszło do odwiedzin cesarza u Matejki i spotkanie wypadło doskonale. Wiemy, jak wyglądało, bo uwiecznił je potem Juliusz Kossak w jednej z akwarel, które zostały darowane cesarzowi na pamiątkę pobytu w Galicji. Na obrazku widzimy państwa Matejków, którzy w salonie witają władcę. Monarsze towarzyszą m.in. adiutanci, namiestnik Galicji Alfred Potocki i prezydent Krakowa Mikołaj Zyblikiewicz. W tle, w otwartych drzwiach, stoją dzieci Jana i Teodory, które wcześniej sypały Franciszkowi Józefowi kwiaty pod nogi.
Cesarz przybył do domu Matejki 2 września o godzinie wpół do trzeciej. U drzwi wejściowych czekali Matejko z Gorzkowskim. Mistrz Jan staropolskim zwyczajem trzymał w ręku tacę z chlebem i solą. Dostojny gość, dotknąwszy chleba, wszedł do środka, a tam jego oczom ukazał się wspaniały widok. Z całej okolicy poznoszono bowiem dywany, obrazy, meble i precjoza, żeby olśnić monarchę. Gorzkowski tak o tym pisze:
„Dnia 2 września Cesarz po odwiedzeniu Collegium Minus udał się do mieszkania Matejki przy ul. Floriańskiej. Dom był ozdobiony bardzo wspaniale, sień i cała klatka schodowa były okryte starożytnymi makatami i haftami, między którymi dużo było zabytków pierwszorzędnej wartości artystycznej. Sień, a zwłaszcza ściany klatki schodowej okryte były cennymi gobelinami i staroperskimi dywanami dziwnej piękności; cztery pyszne weneckie zwierciadła o bogato rzeźbionych ramach z czasów Odrodzenia uzupełniały tą śliczną całość, która tym większy efekt robiła, że sień i ciemne schody były oświetlone bladym, łagodnym światłem licznych lamp”.
W salonie czekały na Jego Majestat obrazy Matejki, pokrywające ściany niczym tapeta, a do tego kolejne wspaniałe tkaniny i tron dla cesarza. Jedno tylko niepokoiło Matejkę i towarzyszących władcy dostojników galicyjskich. Pomiędzy obrazami mistrza wisiał też szkic do wspomnianego „Hołdu pruskiego”. I chociaż zawieszono go w kącie, w miejscu najmniej eksponowanym, to właśnie przy nim zatrzymał się Najjaśniejszy Pan i poprosił o wyjaśnienie przedstawionej sceny. Namiestnika Potockiego ścisnęło w gardle, ale zaraz odzyskał zimną krew. Jak czytamy u Gorzkowskiego:
„szybko do cesarza zbliżył się i rzekł sucho, dorywczo - Das ist eine Skizze [to tylko szkic], więc cesarz go już nie oglądał”.
Matejko na pożegnanie wręczył monarsze obraz „Zjazd wiedeński w 1515 r.”. To właśnie płótno najbardziej zainteresowało cesarza i nic w tym dziwnego. Przedstawia scenę powitania króla Zygmunta Starego przez cesarza Maksymiliana I Habsburga i jego dwór. Taki podarunek był ładnym akcentem, łączącym zarówno dzieje Polski i Austrii, jak i obu miast - Wiednia i Krakowa. Na dodatek w wyniku zawartego wówczas traktatu Jagiellonowie bezpowrotnie utracili Węgry na rzecz Habsburgów, którzy mieli tam panować przez następne 400 lat. Była to jedna z naszych największych klęsk dyplomatycznych w dziejach, porównywalna ze sprowadzeniem do Prus zakonu krzyżackiego przez Konrada Mazowieckiego. Właściwie szkoda, że Matejko nie namalował tego obrazu w większym formacie. Mógłby wisieć naprzeciwko „Hołdu pruskiego” i stanowić jego ironiczne uzupełnienie, przypominające o przemijalności imperiów.
Ucieczka przed młodszym bratem cesarza
Dwa tygodnie po przyjeździe cesarza, 16 września, w Krakowie pojawił się niespodziewanie arcyksiążę Karol Ludwik, młodszy brat Franciszka Józefa I. On także wyraził chęć odwiedzenia pracowni Matejki, co było poniekąd oczywiste, bo słynął z zainteresowania sztuką i hojności dla artystów. Tym razem mistrz uznał jednak, że nie musi się poświęcać i udając chorego, wyjechał do majątku Krzesławice. Oprowadzanie dostojnego gościa zlecił swojemu sekretarzowi Gorzkowskiemu. Mętne tłumaczenia sekretarza, że artysta bardzo chciałby być obecny, ale straszliwie zaniemógł i nie jest w stanie, arcyksiążę skwitował śmiechem i słowami:
„On zawsze jest chory, kiedy przybywamy”.
Była to szczera prawda, bo Matejko nie przepadał za Habsburgami. Urodził się w 1838 r., gdy Kraków był jeszcze niezależnym miastem. Osiem lat później, po nieudanym powstaniu, miasto zostało włączone do monarchii Habsburgów, a dwa lata później, w 1848 r., zbombardowane podczas Wiosny Ludów przez stacjonującą na Wawelu załogę. W tym też roku dwaj bracia Jana - Zygmunt i Edmund - poszli bić się za Węgry, które powstały przeciwko Austrii. Pierwszy z nich zginął w 1849 r. w bitwie pod Szent Martin. Edmund po śmierci brata przedostał się do Siedmiogrodu i walczył tam pod rozkazami gen. Józefa Bema. Trafiwszy do niewoli, zbiegł i ukrył się w Turcji, by potem wrócić pod przybranym imieniem zabitego brata, co miało go uchronić przed kłopotami w monarchii austro-węgierskiej.
Problemy miał też sam mistrz Jan, który podczas powstania 1863 r. nie tylko - przebrany za Żyda - woził broń powstańcom do zaboru rosyjskiego, ale także jako poborca podatku narodowego został zatrzymany przez austriacką policję. Doniósł na niego pewien obywatel, od którego Matejko zażądał pieniędzy na rzecz ojczyzny. Z zachowanego „Raportu przeciwko malarzowi Janowi Matejce”, napisanego przez urzędnika państwowego, dr. Ostermutha, możemy się dowiedzieć, że artysta
„zajmował się podatkiem rewolucyjnym, pod groźbą usiłował wymusić ten podatek od księgarza Wildta i ze względu na powyższe podejrzenie został aresztowany”.
Nieodżałowany arcyksiążę Rudolf Habsburg
Matejko odpłacał się Habsburgom na swój sposób. Gdy w 1880 r. zamówiono u niego akwarelę do zbiorowego albumu, który miał być ofiarowany następcy tronu - arcyksięciu Rudolfowi - namalował Sobieskiego pod Wiedniem. Obraz wyobrażał króla na koniu, pod którym leżał trup Niemca. Takie złośliwości bardzo Matejkę bawiły. Gdy jednak później Rudolf zaczął wykonywać coraz życzliwsze gesty w stronę Polski, zwąc ją przewodniczką Słowiańszczyzny, powołaną - z racji największego oświecenia i świetnej przeszłości - do „szerzenia oświaty na wschodzie”, zmienił do arcyksięcia stosunek.
28 czerwca 1887 r. Rudolf Habsburg wraz z małżonką przybył do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych, a Matejko uroczyście powitał ich przed gmachem i oprowadził po wystawie prac uczniów oraz po swej pracowni. Na odchodnym wręczył arcyksiężnej bukiet kwiatów i szkic do „Joanny d’Arc”, zaś jej mężowi podarował w imieniu społeczeństwa Galicji przepiękny portret swojej córki Beaty wyobrażonej pod postacią anioła, zatytułowany „Pieśń”. Para książęca była bardzo wzruszona. Matejko także wydawał się wizytą ukontentowany.
Dwa lata później, w 1889 r., malarz z Krakowa głęboko przeżył samobójstwo arcyksięcia Rudolfa, zwłaszcza gdy dowiedział się o skandalicznych szczegółach tego wydarzenia. Matejko był niesłychanie porządnym i bogobojnym człowiekiem, więc wieści, że arcyksiążę najpierw zastrzelił swoją kochankę, a potem sam odebrał sobie życie, bardzo nim wstrząsnęły. Szczególnie żal mu było arcyksiężnej Stefanii, w której widział przyszłą cesarzową Austrii. Na podarowanym jej szkicu do „Joanny d’Arc” umieścił dedykację:
„Jej cesarskiej królewskiej wysokości arcyksiężnie Stefanii, orędowniczce i opiekunce wdzięcznych a przywiązanych do dynastii Habsburgów Polaków, szkic obrazu Dziewicy Orleańskiej ku pamięci dnia 28 czerwca r.p. 1887 w hołdzie najgłębszym składa Jan Matejko w Krakowie”.
Historia napisała jednak inny scenariusz. Nawet taki znawca historii, jak Matejko, nie był w stanie go przewidzieć.