Mord na strażnikach, spryt zabójcy Pershinga. Słynne ucieczki z więzienia. Czy znów mogą się powtórzyć?

Czytaj dalej
Fot. Bogumił Storch/ZK Wadowice - mat. prasowe
Bogumił Storch

Mord na strażnikach, spryt zabójcy Pershinga. Słynne ucieczki z więzienia. Czy znów mogą się powtórzyć?

Bogumił Storch

Ucieczki z więzienia w Wadowicach nie zdarzały się często, ale bywały spektakularne. Zdarzało się, że ginęli podczas nich strażnicy, pilnujący więźniów. Czy dziś też jest to możliwe? - Przestali uciekać, czasem jakiś alimenciarz zawieruszył się gdzieś na chwilę, ale sam do nas wraca. Komuś, kto ma wyjść za miesiąc, nie opłaca się tego robić - twierdzi pracujący tu strażnik. - Nie wolno nam jednak ani na chwilę zapomnieć o procedurach, która powstały na bazie doświadczeń z takich wydarzeń z przeszłości - dodaje.

Zakład Karny w Wadowicach to jednostka typu zamkniętego, przeznaczona dla mężczyzn - recydywistów, z oddziałem dla tymczasowo aresztowanych. Budynek położony jest w centrum miasta. Składa się z oddziału penitencjarnego oraz - połączonego z nim budynku administracyjnego. Budynek penitencjarny złożony jest z trzech oddziałów mieszkalnych.

W 2018 r. zakład został zmodernizowany, a na dachu zainstalowano panele fotowoltaiczne. Z czasem więźniowie przestali stąd uciekać. Czy takie sytuacje jeszcze kiedykolwiek się powtórzą? Doświadczenia z dotychczasowych - jak twierdzi dyrekcja więzienia - na wyciągniecie wniosków i poprawę zabezpieczeń.

Wadowickie więzienie - prętem od łóżka zrobili dziurę w ścianie

23 sierpnia 2000 roku doszło tu do ucieczki, która odsłoniła słaby punkt tego zakładu karnego. Solidne, austriackie mury więzienia wybudowanego w drugiej połowie XIX wieku miały powstrzymać osadzonych przed próbami wydostania się na wolność. Jednak dwóch więźniów, Piotr L. i Paweł S., przekonało się, że mur nie w każdym miejscu ma metrową szerokość.

Cela nr 335, w której przebywali, miał wspólną ścianę z budynkiem sądu.

Piotr L. i Paweł S. zaczęli drążyć dziurę nad umywalką w kąciku sanitarnym metalowym prętem od łóżka. Po przebiciu się przez pierwszą warstwę cegieł natrafili na szyb wentylacyjny. Od upragnionej wolności dzieliła ich tylko cienka warstwa cegieł po drugiej stronie szybu.

Po apelu porannym wybili ostatnie cegły dzielące ich od budynku sądu i przedostali się do jednego z sekretariatów.

Rzeczy osobiste zawinięte w prześcieradło przerzucili do pomieszczeń sądu. Tam też ubrali się i po otwarciu drzwi zabezpieczonych wewnętrznym zamkiem, wydostali się na korytarz gmachu sądu

można przeczytać w protokole z prowadzonego po ucieczce śledztwa. O tej porze w budynku przebywali tylko pracownicy obsługi, którzy nie zwrócili uwagi na dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach.

Uciekinierzy, drobni przestępcy, nie nacieszyli się zbytnio wolnością. Jeden z nich został zatrzymany po kilku godzinach na przystanku autobusowym. Drugiego też w końcu schwytano.

Łatwość z jaką uciekli zmroziła krew pracowników więzienia i przylegającego do niego Sądu Rejonowego w Wadowicach. Już wtedy mówiło się o wielkim szczęściu, bo przecież w Wadowicach siedzieli wówczas także najgroźniejsi przestępcy w kraju

przyznaje były strażnik wadowickiego więzienia. Dziś już emeryt.

Do dziś wielu uważa, że ta, wyglądająca na przypadkową, ucieczka drobnych złodziejaszków, miała być testem dla Ryszarda Niemczyka, skazanego później za zabójstwa gangstera Pershinga, lidera pruszkowskiej mafii.

Jak uciekał Ryszard Niemczyk

Gdy 29 października 2000 r., w niedzielę, o godz.9., gdy w pobliskiej bazylice papieskiej modlili się wierni, Niemczyk dokonał najsłynniejszej ucieczki w historii polskiego więziennictwa. Na wydostanie się z okratowanej klatki spacerniaka potrzebował zaledwie 30 sekund.

Kopnął siatkę zabezpieczającą od góry spacerniak, co trwało sekundę. Spacerniak zlokalizowany jest na dziedzińcu pomiędzy więzieniem a budynkiem sądu. Potem sforsował drut kolczasty, dostał się na dach sądu, a stamtąd po piorunochronie zszedł na ulicę Żwirki i Wigury. Nim służby więzienne zdołały skutecznie zareagować Niemczyk odjechał z trzema oczekującymi na niego kompanami.

Ruszyli z piskiem opon

opowiadał wtedy "Gazecie Krakowskiej" taksówkarz z placu Kościuszki, gdzie zaparkowany był srebrny ford escort czekający na Niemczyka.

Dopiero w kwietniu 2005 r. Niemczyk został zatrzymany w Moguncji przez niemiecką policję, a następnie przekazany stronie polskiej na podstawie europejskiego nakazu aresztowania. Odsiaduje, już nie w Wadowicach, dwa wyroki: 15 i 25 lat więzienia.

Śmierć strażników więziennych z Wadowic

To jednak nie ten przypadek jest wspominany w Wadowicach najczęściej. Najtragiczniejsza próba ucieczki to bez wątpienia ta, z
1 lutego 1979 roku, gdy zostali zabici strażnicy więzienni.

Inicjatorem całej akcji był Janusz T., wcześniej wielokrotnie karany za kradzieże i włamania. To w jego głowie zrodził się plan ucieczki. Do współpracy wybrał czterech więźniów - Rocha P., Władysława R., Piotra B. i Ryszarda Cz. Każdy z nich miał za sobą kryminalną przeszłość. Dwóch próbowało już wcześniej zbiec z zakładów, w których odbywali kary. Osadzeni nie mieli realnego planu na dalsze funkcjonowanie po udanej ucieczce, zamierzali ukrywać się w lasach.

W tamtych czasach przy wadowickim więzieniu działało tzw. gospodarstwo pomocnicze, czyli zakład, w którym osadzeni produkowali części do rowerów oraz silników wysokoprężnych. Pracę znalazła tam piątka osadzonych, wśród nich Piotr B. z zawodu ślusarz. To właśnie on był odpowiedzialny za skonstruowanie broni, której zamierzali użyć podczas ucieczki. Więźniowie mieli wiedzę i sprzęt do skonstruowania rewolwerów i noży. Zajęło im to kilka miesięcy. Naboje wytapiali z ołowianych plomb do szafek. Janusz T. wraz z czwórką wtajemniczonych w plan ucieczki przez kilka miesięcy konstruował śmiercionośną broń. Z metalowych odpadów zrobili łuski do nabojów, ołowiane plomby zabezpieczające szafki pracownicze przetopili na pociski, a z siarki zeskrobanej z zapałek uzyskali proch.

Codziennie po zakończeniu pracy więźniowie byli przeszukiwani przed powrotem do cel. Nie mogli więc zabrać broni ze sobą. Musieli ją gdzieś ukryć. Wykorzystali do tego misę olejową prasy hydraulicznej. Pod koniec pracy zanurzali broń w oleju, a następnego dnia ponownie wyjmowali. O tym, że rewolwery działają, przekonali się ok. godz. 18 1 lutego 1979 r. W toalecie przy hali zakładowej zebrało się czterech skazanych, ponieważ Ryszard Cz. w ostatniej chwili zrezygnował z ucieczki. Wyczyścili broń z oleju i wyszli na plac więzienny. Wiedzieli, że odbywał tam wtedy służbę strażnik podobny do Janusza T. Mieli plan, żeby zwabić go do budynku i wziąć jako zakładnika, który umożliwi im przejście przez kolejne kraty, a tym samym doprowadzi ich do bramy głównej.

Strażnik nie dał się jednak wyprowadzić w pole. Wtedy skazani rzucili się na niego z nożami. Według planu, w przypadku gdyby się bronił, mieli go zabić. Tak też zrobili.

Jeden z ciosów trafił go prosto w serce. Mężczyzna zmarł na miejscu. Janusz T., widząc nadbiegających strażników, zrezygnował z kontynuowania ucieczki i oddał się w ich ręce. Pozostała trójka więźniów zaatakowała funkcjonariuszy broniących bramy głównej. Zaczęła się szamotanina z użyciem broni palnej, noży i sztyletów, w trakcie której został śmiertelnie zraniony drugi strażnik.

Osadzonym nie udało się sforsować bramy. Po chwili zostali otoczeni. Kiedy zorientowali się, że są w beznadziejnej sytuacji, zaczęli przerzucać sobie broń, żeby zrzucić z siebie ciężar winy. Roch P. został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.

Janusz T. uniknął stryczka, dzięki wycofaniu się z kontynuowania ucieczki po zabójstwie pierwszego strażnika. Podobnie jak Piotr B. dostał 25 lat więzienia. Władysław R. został skazany na 15 lat pozbawienia wolności.

W 25. rocznicę nieudanej próby ucieczki, w 2004 r. odsłonięto w Wadowicach tablicę upamiętniającą tragiczną śmierć st. sierż. Władysława Stopy i st. sierż. Ryszarda Tatary, którzy zginęli podczas udaremniania ucieczki.

Najgroźniejsi przestępcy w Wadowicach pilnowali byli lepiej, ale najwyraźniej, w pierwsze dekadzie XXI wieku zapomniano o tych, nieco mniej groźnych. Takich, którzy za dnia pracują poza więzieniem a wracają tu na noc.

Teoretycznie nie powinni uciekać, bo im się to nie opłaca. Kara za ucieczki jest niewspółmiernie duża to zasądzonych dla nich wyroków. Chyba tylko z głupoty to robią

opowiada nam strażnik z ZK Wadowice.

W 2003 r. 33-letni więzień Zakładu Karnego w Wadowicach, uciekł z miejsca, gdzie pracował poza murami więzienia. W więzieniu miał przebywać do 2006 roku.

Skazany miał zgodę na pracę poza murami zakładu karnego. Pracował w grupie ośmiu osadzonych. W pewnym momencie oddalił się i ślad po nim zaginął. Po południu o jego ucieczce poinformowano policję. Po kilku dniach został zatrzymany.

Podobna sytuacja miała też miejsce w listopadzie 2008 r. 25-letni więzień zakładu karnego w Wadowicach uciekł podczas wykonywania pracy poza murami więzienia. Mieszkaniec Kęt koło Bielska-Białej był skazany za kradzież z włamaniem na rok i osiem miesięcy. Szybko go złapano.

Od tego czasu o podobnych zdarzeniach było coraz ciszej.

Przestali uciekać, czasem jakiś alimenciarz zawieruszył się gdzieś na chwilę, ale sam do nas wraca. Komuś, kto ma wyjść za miesiąc nie opłaca się tego robić

przyznaje strażnik.

Siedzieli tu naziści z Auschwitz

Zakład karny w Wadowicach miał też swój wkład w karanie zbrodni popełnionych przez nazistów podczas II wojny światowej. O zbrodniarzach osadzonych w wadowickim więzieniu opowiada film zrealizowany przez Muzeum Miejskie.
Ze względu na zamieszczone w filmie drastyczne materiały archiwalne przeznaczony jest on dla widzów dorosłych.

[polecane]21671365,21674391,21659435,21628875,21646983,21635511[/polecane]
[polecane]19210409;1;Masz informacje? Nasza Redakcja czeka na #SYGNAŁ[/polecane]
FLESZ: Pierwsza pomoc przy wypadkach drogowych. To musisz wiedzieć!

Bogumił Storch

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.