Zbrodnia Katyńska ma dwa oblicza: lepiej i gorzej znane. Nie ulega wątpliwości, że w świadomości społecznej ciągle jeszcze jest ona postrzegana przede wszystkim jako mord na polskich jeńcach wojennych: oficerach z obozów w Kozielsku i Starobielsku rozstrzelanych w Katyniu i Charkowie, a także policjantach z obozu w Ostaszkowie, zamordowanych w Kalininie.
„Drugie oblicze” Zbrodni Katyńskiej – mord na 7 305 więźniach - znamy i pamiętamy znacznie słabiej. Kim oni byli, dlaczego zginęli? Jak to się stało, że między nimi – ludźmi aresztowanymi, a tak odmienną grupą jak jeńcy wojenni postawiono znak równości, który oznaczał wyrok śmierci? To podstawowe pytania, na które warto znać odpowiedź. Wszak zamordowani więźniowie to jedna trzecia ofiar Zbrodni Katyńskiej, która w naszej historii zajmuje miejsce szczególne.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od przypomnienia, jak ci, których życie przerwał strzał z pistoletu w tył głowy lub w kark w więziennej celi znaleźli się w sowieckich więzieniach.
Przygotowania do aresztowań obywateli polskich uznanych za wrogów władzy sowieckiej ruszyły kilka dni przed dokonaną 17 września 1939 r. inwazją Związku Sowieckiego na Polskę. Wtedy to na rozkaz szefa NKWD, Ławrentija Berii, jego podwładni w Kijowie i Mińsku, Iwan Sierow i Ławrentij Canawa (stojący na czele NKWD Ukrainy i Białorusi), przystąpili do organizowania 9 grup operacyjno- czekistowskich, czyli specjalnych oddziałów policji politycznej ZSRS. Ich zadaniem miało być m.in. przeprowadzenie aresztowań na tych terenach Państwa Polskiego, które zgodnie z ustaleniami „rozbiorowego” paktu Ribbentrop-Mołotow dostały się Związkowi Sowieckiemu. Beria polecał, by grupy aresztowały pracowników administracji państwowej, policjantów, żandarmów, funkcjonariuszy Straży Granicznej, a także kierowników „kontrrewolucyjnych” partii politycznych - m.in. Polskiej Partii Socjalistycznej i Stronnictwa Narodowego. Grupy nie działały w ciemno. Sowiecki wywiad wyposażył je w dane, na podstawie których sporządzono listy konkretnych osób do zatrzymania, liczące kilka tysięcy nazwisk.
Kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Polski grupy operacyjne ruszyły za nią, wykonując zlecone im zadania. Rezultatem były pęczniejące więzienia, w których zresztą znaleźli się nie tylko Polacy – chociaż ci zdecydowanie przeważali, ale także Ukraińcy i Białorusini a także przedstawiciele innych narodowości, których władza sowiecka uznała za przeciwników komunizmu. W niespełna pół roku potem w samych tylko więzieniach na okupowanych przez ZSRS Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej przebywało ponad 18 tys. osób (innych aresztowanych rozstrzelano albo wywieziono w głąb sowieckiego państwa). W więzieniach ludzie ci przechodzili piekło przesłuchań, niemal zawsze połączonych z fizycznym i psychicznym znęcaniem się. Byli bici pałkami, kopani, pozbawiani snu. Udręki powiększała panująca w celach ciasnota i notoryczny brak żywności. Jednak w tym czasie - do przełomu lutego i marca 1940 r. - większości z uwięzionych nie groziła śmierć. Przeważnie mogli się oni spodziewać zaocznego wyroku, skazującego na kilka lat pobytu w obozie pracy przymusowej – łagrze. Podobnie zresztą było z jeńcami wojennymi, a i to tylko tymi z obozu w Ostaszkowie, których planowano wysłać do łagrów na Kamczatce (nie mamy wiadomości, by istniały jakiekolwiek plany represji karnych wobec oficerów z Kozielska i Starobielska).
Stan ten został brutalnie przerwany 5 marca 1940 r. Tego dnia Ławrentij Beria skierował na ręce Józefa Stalina notatkę, w której zaproponował rozstrzelanie przetrzymywanych w obozach NKWD 14,7 tys. polskich jeńców wojennych. Notatka zawierała również informację, że w więzieniach NKWD „zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi” (tj. na okupowanych Kresach Wschodnich II RP) przetrzymywanych jest 18,6 tys. aresztowanych (z czego 10 685 to Polacy): urzędników, fabrykantów, obszarników, oficerów, policjantów, szpiegów, członków różnych kontrrewolucyjnych i powstańczych organizacji oraz uciekinierów (chodziło o osoby, które uciekając przed nacierającymi Niemcami znalazły się na terenie okupacji sowieckiej). Spośród tych ponad 18 tys. więźniów Beria proponował rozstrzelanie 11 tys. jako „zatwardziałych, nie rokujących poprawy wrogów władzy sowieckiej”. Nie wiemy skąd przyszedł impuls, by zrezygnować z przewidywanego wcześniej skazania większości aresztowanych na karę obozów i zamiast tego wystąpić z projektem wysłania większości z nich na egzekucję. Natomiast jest jasne, że motyw, który legł u podstaw zbrodniczej propozycji – zarówno w odniesieniu do jeńców jak i więźniów był ten sam – chęć fizycznego unicestwienia ludzi, którzy podjęli, a także mogli podjąć w przyszłości walkę z władzą sowiecką o odbudowę Państwa Polskiego. Co uzasadnia ten pogląd ?
Otóż uzasadniając swą propozycję Beria pisał w tonie oskarżającym, że jeńcy w obozach
(…) próbują kontynuować działalność k[ontr] – rewolucyjną, prowadzą agitację antyradziecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko władzy sowieckiej. O więźniach pisał natomiast: Organy NKWD w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi wykryły szereg k[ontr] - r[ewolucyjnych] organizacji powstańczych. We wszystkich tych organizacjach k[ontr] - r[ewolucyjnych] aktywną rolę kierowniczą odgrywali oficerowie byłej armii polskiej, byli policjanci i żandarmi. Wśród zatrzymanych uciekinierów i osób, które naruszyły granice państwowe wykryto także znaczną liczbę osób, członków k[ontr] - r[ewolucyjnych] szpiegowskich i powstańczych organizacji.
Celem wymordowania więźniów było zatem zdławienie oporu i antysowieckiej konspiracji na Kresach Wschodnich. Ktoś bardziej dociekliwy mógłby zapytać: a czy nie wystarczyło wysłać ludzi tych do łagrów? Przecież właściwie byli oni już unieszkodliwieni: siedzieli w więzieniach, a w obozach byliby jeszcze przez kilka lat „użyteczni”. Jako darmowa siła robocza wycinaliby lasy, budowali linie kolejowe, wydobywali węgiel itd.
Pytanie zasadne, ale odpowiedzi brak. Może na początku 1940 r. władza sowiecka poczuła obawę, że jej panowanie na ziemiach polskich jest zagrożone? Wszak w końcu stycznia tego roku w Czortkowie doszło do zbrojnego wystąpienia polskiej konspiracji, które potem zostało nazwane Powstaniem Czortkowskim; w trakcie Powstania zabito 3 i raniono 2 żołnierzy Armii Czerwonej. Chociaż sowieckie wojsko szybko opanowało sytuację reakcja Moskwy była niezwykle silna, co dowodzi, że wydarzeń w Czortkowie nie traktowano jako niegroźnego „incydentu” w prowincjonalnym mieście. Beria wysłał tam natychmiast ze stolicy swą prawą rękę – Wsiewołoda Mierkułowa, a z Kijowa Iwana Sierowa. Donieśli oni wkrótce swemu szefowi, że uczestników zrywu jego kierownicy zapewniali, że jego celem jest obalenie władzy sowieckiej, a w Rumunii stoją polskie „legiony”, gotowe wesprzeć to przedsięwzięcie. W zeznaniach aresztowanych uczestników czortkowskiej konspiracji pojawił się też – jako jeden z celów antysowieckiego wystąpienia - wątek uwolnienia więźniów (w powstańczych planach, które zresztą do nie doszły do skutku, jednym z celów ataku było więzienie). Snując te rozważania, które oczywiście są tylko hipotezą, możemy się domyślać, jakie zagrożenie w więźniach, którzy byli wcześniej aresztowani za udział w organizacjach „kontrrewolucyjno-powstańczych” mógł widzieć Beria w przypadku powtórzenia się i rozlania na zajętych ziemiach polskich wystąpień w typie czortkowskiego. Niewątpliwie więźniowie ci – po uwolnieniu - włączyliby się w działania zainicjowane przez kolegów z organizacji konspiracyjnych z zewnątrz. Ponieważ aresztowani nie byli jeszcze skazani, a czasu na przeprowadzenie procedury karnej nie było – za właściwą metodę szef NKWD mógł uznać jak najszybsze wywiezienie ich z potencjalnie zagrożonego terenu i zamordowanie w trybie administracyjnym - z pominięciem czasochłonnych sądowych czy quasi-sądowych procedur. Oczywiście przyczyna marcowej propozycji mogła być zupełnie inna – z braku stosownych źródeł możemy jednak wysuwać przypuszczenia, które pozwalają nam zrozumieć mechanizmy rządzące Zbrodnią Katyńską.
Wróćmy jednak do „twardych” faktów. Stalin i Biuro Polityczne bezzwłocznie – jeszcze tego samego dnia – przyjęło propozycję Berii. Uprzedzając fakty trzeba powiedzieć, że w zaaprobowanym kształcie nie została ona wykonana: zamiast 11 tys. zdecydowano się rozstrzelać mniej - 7 305 więźniów. Tej korekty „w dół” decyzji Politbiura dokonały trzy osoby: wymieniony już Mierkułow, drugi zastępca Berii – Bogdan Kobułow i Naczelnik 1 Wydziału Specjalnego w centrali NKWD w Moskwie – Leonid Basztakow. Ci wysocy rangą funkcjonariusze sowieckiej policji politycznej zostali wyznaczeni do rozpatrzenia spraw osób, które były przedmiotem decyzji Biura Politycznego z 5 marca 1940 r.
Nad wykonaniem marcowej decyzji czuwał jednak także osobiście szef NKWD – Beria. 22 marca 1940 r. wydał rozkaz, który uruchomił jej realizację w terenie. Polecał w nim szefom NKWD Ukrainy i Białorusi – Iwanowi Sierowowi i Ławrentijowi Canawie, przewieźć 3 tys. więźniów przetrzymywanych w więzieniach: lwowskim, rówieńskim, wołyńskim, tarnopolskim, drohobyckim i stanisławowskim do więzień w Kijowie, Charkowie i Chersoniu na Ukrainie, i taką samą liczbę z więzień: brzeskiego, wilejskiego, pińskiego i baranowickiego - do więzienia w Mińsku na Białorusi. Cel tego transferu nie został wskazany, ale z dalszego przebiegu wypadków wiemy, że owe cztery więzienia zostały wybrane jako miejsca egzekucji więźniów. Nie wiemy natomiast, dlaczego Beria nakazał przewieźć jedynie 6 tys. więźniów, skoro – jak zostało to już powiedziane – ogółem zamordowano ich 7 305. Możemy się jedynie domyślać, że od chwili złożenia przez Berię propozycji zbiorowej egzekucji, do chwili wydania omawianego rozkazu owe ponad tysiąc więźniów zmieniło miejsce pobytu i znajdowało się już w więzieniach w Związku Sowieckim, które miały się stać miejscem ich kaźni. Jak bowiem skądinąd wiadomo, NKWD stale przerzucało aresztowanych z Kresów na wschód: do więzień i obozów.
Rozkaz Berii z 22 marca jest jasny, jeśli chodzi o więzienie w Mińsku. Tylko to więzienie jest w nim wymienione jako miejsce dostarczenia więźniów na terenie Białorusi, jest zatem pewne, że było to jedyne miejsce na terenie tej republiki, w którym mordowano więźniów w ramach Zbrodni Katyńskiej. Dużo bardziej niejasno przedstawia się sytuacja jeśli chodzi o więzienia na Ukrainie. Rozkaz Berii nie mówił bowiem, ilu więźniów do każdego z trzech wymienionych w nim więzień ma być dostarczonych (czyli zamordowanych), poprzestając na poleceniu przerzucenia do Kijowa, Charkowa i Chersonia 3 tys. więźniów łącznie.
Bylibyśmy bezradni jeśli chodzi o – choćby częściowe – wyjaśnienie kwestii „rozdzielnika”, wedle którego podzielono więźniów na Ukrainie na trzy grupy, gdyby nie ekshumacje w lesie koło Bykowni. W czasach stalinowskich Bykownia była wsią pod Kijowem, gdzie kijowskie NKWD od czasów „Wielkiej Czystki” dokonywało tajnych pochówków zamordowanych przez siebie ludzi (potem Bykownia została wchłonięta przez rozrastający się Kijów i dziś znajduje się już w obrębie miasta). Prowadzone od lat 70- tych XX w. na tym terenie ekshumacje ujawniły jamy grobowe, w których odnaleziono ok. 2 tys. zwłok obywateli polskich – niewątpliwie szczątki więźniów, rozstrzelanych w więzieniu w Kijowie w ramach Zbrodni Katyńskiej. Skąd to wiadomo? Otóż przy zwłokach znaleziono dokumenty i przedmioty, które pozwalają na identyfikację niektórych osób – a przez to – całej zbiorowości. Spośród nich do najcenniejszych należą: prawo jazdy Franciszka Paszkiela, mieszkańca wsi Smordwy w powiecie Dubno, „nieśmiertelnik” sierżanta Józefa Naglika, dowódcy strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza w Skałacie, oraz odznaka funkcjonariusza Policji Państwowej Mikołaja Cholewy. Wszyscy oni figurują na zbiorczej liście więźniów zamordowanych na Ukrainie w ramach Zbrodni Katyńskiej, zwanej Ukraińską Listą Katyńską, na której znajduje się 3 435 osób.
Chociaż ekshumacje w Bykowni pozwoliły sporo wyjaśnić, nie pozwoliły na szerszą identyfikację pochowanych w bykowniańskim lesie. Na podstawie nielicznych dokumentów i przedmiotów możemy to zrobić zaledwie w odniesieniu do kilku osób.
Wyniki prac ekshumacyjnych w Bykowni wskazują jednoznacznie, że ponad połowa więźniów zamordowanych na Ukrainie, została rozstrzelana w Kijowie. Na pozostałe dwa więzienia przypada zatem 1 435 więźniów. Tu, niestety, nasza wiedza się kończy. Chociaż bowiem w Charkowie szukano grobów pomordowanych tu więźniów – nie udało się ich odnaleźć. Z kolei w Chersoniu żadnych prac poszukiwawczych w ogóle nie podjęto, bo uniemożliwia to współczesna zabudowa miasta – w miejscu, gdzie NKWD z Chersonia grzebało swoje ofiary, stoi osiedle mieszkaniowe.
Nie ma zatem odpowiedzi na pytanie, gdzie spoczywają doczesne szczątki zamordowanych na Ukrainie generałów, m.in. Kazimierza Dzierżanowskiego i Rudolfa Pricha, parlamentarzystów, wśród których można wymienić senatora Apolinarego Garlickiego i posła Zygmunta Piotrowskiego, naukowców, do których należą pracownicy Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie doc. Zenon Wachlowski i Aleksandra Valenta, i wielu, wielu innych: oficerów Wojska Polskiego, funkcjonariuszy Policji Państwowej, ziemian, właścicieli fabryk, nauczycieli, lekarzy… Przeważająca część więźniów zamordowanych na Ukrainie była narodowości polskiej, ale ofiarami NKWD byli także obywatele RP innych narodowości - przede wszystkim Ukraińcy i Żydzi.
Przy wszystkich możliwych zastrzeżeniach nasza wiedza o zbrodni na więźniach na Ukrainie jest całkiem duża, jeśli porównamy ją z tą, która dysponujemy w odniesieniu do Białorusi. Jedyne pewne fakty to liczba zamordowanych, których było 3 870, i miejsce mordu – więzienie w Mińsku. Nie znamy natomiast zupełnie nazwisk rozstrzelanych – nie odnalazła się bowiem zbiorcza lista rozstrzelanych, analogiczna do tej, jaką mamy dla Ukrainy (nazwano ją Białoruską Listą Katyńską). Historycy podejmują, co prawda, heroiczny trud rekonstrukcji owej Listy, ale dotychczasowe próby dalekie są od „ideału”. Na chwilę obecną mamy ustalone 908 nazwisk, które mogły zostać zamordowane w więzieniu w Mińsku w ramach Zbrodni Katyńskiej. Jak łatwo zauważyć, stanowi to zaledwie około jedną czwartą ogółu zamordowanych. Nawet hipotetycznie nie znamy zatem nazwisk większości zamordowanych na Białorusi. Jeśli chodzi o osoby o określonych personaliach też nie ma pewności, że padły one ofiarą Zbrodni Katyńskiej. Wszystko, co o nich wiemy, to to, że ślad po nich urywa się w więzieniu w Mińsku, albo też że po aresztowaniu na tzw. Zachodniej Białorusi zaginęły. Nie jest zatem wykluczone, że część z nich mogła umrzeć w więzieniach lub w łagrach, albo stracić życie w innych, nieznanych dzisiaj okolicznościach.
Trudno wymieniać tu wszystkich, którzy znaleźli się na „zrekonstruowanej” Białoruskiej Liście Katyńskiej. Poprzestaniemy na informacji, że figurują na niej tak znane postacie życia politycznego II Rzeczypospolitej jak były minister sprawiedliwości Czesław Michałowski i senatorowie Franciszek Pacześniak i Władysław Malski.
Nasza niewiedza obejmuje także miejsce pochówku obywateli polskich zamordowanych w mińskim więzieniu. Wiele poszlak wskazuje, że ich zwłoki zakopano na terenie uroczyska Kuropaty pod Mińskiem, gdzie od czasów „Wielkiej Czystki” istniało tajne cmentarzysko ofiar mińskiego NKWD. W czasie prowadzonych w latach 80 – tych XX w. w Kuropatach ekshumacji odkryto jamy grobowe, w których spoczywały szczątki ludzkie. W części z nich spoczywały zwłoki obywateli sowieckich zamordowanych w Mińsku w latach 30-tych. Kilka jam miało jednak zupełnie inny charakter: ludzie, których w nich pochowano, nie byli bowiem na pewno obywatelami ZSRS, ponieważ przy ich zwłokach odnaleziono liczne przedmioty wyprodukowane w Polsce albo na Zachodzie Europy, których odcięci od świata „ludzie sowieccy” mieć nie mogli. Szczególnie wymownym znaleziskiem był grzebień z wydrapanym napisem w języku polskim: „Ciężkie chwile więźnia. Mińsk 25 04. 1940. Myśl o was doprowadza mnie do szaleństwa. 26 IV Rozpłakałem się – ciężki dzień”.
Chociaż kuropackie groby nieodparcie narzucają myśl, że spoczywają w nich więźniowie zamordowani w Mińsku w ramach Zbrodni Katyńskiej, istnieje niezwalczona – jak dotąd - przeszkoda w udowodnieniu takiego poglądu. Oto – inaczej, niż w Bykowni - przy zwłokach nie znaleziono żadnych dokumentów, zapisków itd., które pozwoliłyby na ich identyfikację. Jednak nawet gdyby było inaczej, nic by to nie dało. Identyfikacja musiałaby bowiem polegać na pokrywaniu się danych personalnych z grobów z Białoruską Listą Katyńską. A tej – jak już pisano – nie ma.
Jest strasznym dramatem, że po 77 latach od popełnienia Zbrodni Katyńskiej blisko 4 tys. jej ofiar pozostaje anonimowa. Czy przyszłość przywróci im twarze?