Mówili mi, że kobieta nie może być pilotem. Udowodniłam, że się mylą
Bronisława Dudek, podpułkownik lotnictwa, jest jedną z czterech pilotek wojskowych, które dopuszczono do lotów na samolotach myśliwskich. Samolot był jej domem przez 4000 godzin.
„Kobieta, która chce udowodnić, że może wykonywać zawód zastrzeżony tradycyjnie dla mężczyzn, chce zdobyć uznanie, musi dać z siebie dwa razy więcej niż mężczyźni, robić wszystko lepiej, dokładniej. Dopiero wtedy zasłuży na przekonanie, że… jest taka jak “ - tak swoją drogę do kariery pilota opisuje dziś 89-letnia Bronisława Dudek, w swojej książce „Szlak błękitu”.
Jako mała dziewczynka długo wpatrywała się w niebo, jak ogromne samoloty rozcinały nieboskłon i już wtedy sobie postanowiła, że kiedyś będzie latać.
II wojna światowa spowodowała, że marzenia musiała odłożyć na jakiś czas. Po wojnie przeniosła się z rodziną do Brzeziny koło Brzegu, gdzie podjęła pracę jako pedagog. Niedaleko miejsca jej pracy było lotnisko. Ryk silników obudził uśpione w niej pragnienia.
Kobiet nie przyjmujemy!
- To nie jest zawód dla kobiet! - słyszała wszędzie. Drzwi Oficerskiej Szkoły Lotniczej były przed nią szczelnie zamknięte. Pani Bronisława nie mogła się z tym pogodzić.
Za namową porucznika pilota Aleksandra Milarta napisała list do prezydenta - Bolesława Bieruta i za jego wstawiennictwem, 25 września 1949 roku została rekrutem Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Do upragnionego celu było już coraz bliżej.
Jako mała dziewczynka długo wpatrywała się w niebo, jak ogromne samoloty rozcinały nieboskłon i już wtedy sobie postanowiła, że kiedyś będzie latać.
Nie miała tam taryfy ulgowej, była traktowana jak reszta kolegów. Za wszelką cenę chciała pokazać, że nadaje się do tego zawodu, że płeć nie ma tutaj żadnego znaczenia. Szkołę skończyła z wyróżnieniem i jako pierwsza na roku odbyła samodzielny lot.
- Nigdy nie zapomnę tego podekscytowania, radości i dumy, kiedy podrywałam maszynę do lotu - pisze w swoich wspomnieniach.
Kobieta cztery razy brała udział w Centralnych Pokazach Lotniczych, gdzie wspólnie ze swoimi trzema ,,skrzydlatymi” koleżankami popisywała się zespołową akrobacją na samolotach: UT-2 i Jak-18. Prowadziła także PO-2, Jak-7b, Junak-2, Junak-3, Jak-9, Jak-11 oraz dowodziła załogą samolotów transportowych: Li-2 i ił-14.
Potem nauczyła się żyć z tym ciągłym lękiem o nią. Mama wiedziała, że ma jej milczące przyzwolenie.
Dla niej najpiękniejszym ubranie był mundur lotnika. Ze słuchawkami na uszach, wpatrzona w skupieniu w bezkresną dal, pewnie trzymała w delikatnych dłoniach stery samolotu. - Dałam radę jako pilot i jako kobieta - myślała, gdy w 1966 roku odbierała wyróżnienie dla najlepszych pilotów - statuetkę Ikara.
Nieobecna mama
- Latanie było spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Ale zdawałam sobie sprawę, że wybór tego zawodu najboleśniej odczuje moja rodzina, a zwłaszcza moje córki: Jola i Małgosia. Miałam świadomość, że gdy będę im najbardziej niezbędna, rozkaz zwierzchnika brutalnie odwoła mnie od nich, często na wiele tygodni - opisuje męcinianka.
Mąż pani Bronisławy - Józef - także był pilotem.
Córka pilotki - pani Małgorzata ciągle pamięta ten strach o mamę, gdy była w powietrzu, gdy pogoda była zła, a z jednostki brak jakichkolwiek wiadomości
- Nasz dom trzeba było często zmieniać, w zależności od przydziału garnizonu i budować pieczołowicie od nowa. W tym właśnie domu rodzinnym zawsze była mama-pilotka, tata, który lata, dwie córki i pies. A właściwie one i pies - czytamy dalej.
Córka pilotki - pani Małgorzata ciągle pamięta ten strach o mamę, gdy była w powietrzu, gdy pogoda była zła, a z jednostki brak jakichkolwiek wiadomości, te długie godziny, podczas których wisiała z siostrą Jolantą na telefonie, próbując się czegoś dowiedzieć.
- Jako mała dziewczynka czasem z tą mamy miłością do latania rywalizowałam, czasem nienawidziłam jej za to, że mi mamę zabiera - nadmienia pani Małgorzata.
Potem nauczyła się żyć z tym ciągłym lękiem o nią. Mama wiedziała, że ma jej milczące przyzwolenie. Ale...
- Pamiętam, że jako dziecko nigdy nie czułam dumy z zawodu, który mama wykonywała, bo jak można czuć dumę z czegoś, co napawa lękiem? - opowiada kobieta wspominając tamten okres. - Oprócz prowadzenia wielkich maszyn, z typowo kobiecych czynności, mama potrafiła szyć, szydełkować i robić na drutach.
Pożegnanie z mundurem
- Przyszedł czas, że i ja musiałam opuścić swój samolot - bieg czasu był nieubłagany. Wykonałam kolejny życiowy skok… osiadłam na ziemi. Tak jak ptak po długim locie, wróciłam do gniazda. 18 grudnia 1979 żegnały mnie uroczyście delegacje kolegów pilotów, moja ,,skrzydlata” koleżanka. Gdybym ponownie miała wybrać swój zawód, wybrałabym ten sam, ale z jednym zastrzeżeniem - żeby mnie nigdy nie zwolniono do rezerwy - tak swój najsmutniejszy dzień w życiu opisuje 89-latka.
Łzy spływały po twarzy pani pułkownik, podczas jej pożegnalnego lotu nad krakowskim lotniskiem Balice.
Kiedy pilotka wylądowała na ziemi, podeszły do niej żony krakowskich lotników. - Moje koleżanki z Organizacji Rodzin Wojskowych nie żegnały pilota odchodzącego do rezerwy, tylko witały w swoim gronie „marnotrawną córkę”, bo tak mnie nazwała w tym dniu tryskająca humorem Jasia Rajewicz. Urocze delegatki z ORW przybyły na uroczystą zbiórkę z wiązanką kwiatów i z zagadkową paczuszką przystrojoną różową kokardą. Byłam pewna, że panie przyniosły słodycze, toteż postanowiłam otworzyć kolorowy karton dopiero przy obiedzie.
- Halinko, otwórz teraz, prosiła Wiesia.
Otworzyłam i….
- O Boże, robot! - jęknęłam.
Do prezentu przyczepiona była karteczka: „Od dziś już z Tobą i tylko z Tobą - droga Halinko - kuchenny robot”.
Po przeczytaniu wierszyka moje myśli zaczęły zachowywać się tak, jak samolot w silnej turbulencji. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie w pełni, jaki los mnie czeka - wspomina w swoich zapiskach kobieta.
Na koniec podszedł do niej major Wojsk Lotniczych, dzielny dowódca przestworzy, zahartowany żołnierz, który podając jej rękę zalał się łzami. Rozpłakał się na oczach generała reprezentującego dowódcę Wojsk Lotniczych i na oczach całego stanu osobowego 13 Pułku Lotnictwa Transportowego oraz honorowych gości.
Pani Bronisława po odejściu ze służby musiała nauczyć się żyć od nowa. Wróciła trochę jako ,,marnotrawna córka, żona i matka” na ziemię. Obecnie mieszka w Krakowie.
Pilotka wylatała 4 tys. godz. w powietrzu. Po przejściu na emeryturę nie mogła już siadać za sterami, ale to nie oznacza, że nie lata. W każdym śnie jest znowu tą młodą, nieustraszoną pilotką, przed którą z uznaniem salutują koledzy z kadry. A ona i dziś, tak jak wtedy, zasiada za sterami stalowej maszyny, zawsze z tą samą adrenaliną, zawsze z tym samym błyskiem w oku.
Ona, kobieta-pilot, a może na odwrót, najpierw pilot, potem kobieta...