Może na fali sukcesu z Francją popłyniemy prosto po medal
- Biegler? Może i ma poważną minę, ale to tylko pozory - mówi 27-letni gorzowianin Wojciech Gumiński, piłkarz ręczny reprezentacji Polski.
Za nami pierwsza runda grupowa mistrzostw Europy, w której zwłaszcza mecz Polski z Francją zapadł w pamięci. Oglądał pan pojedynek z mistrzami świata?
Oczywiście! Jestem pod wielkim wrażeniem zwycięstwa naszej drużyny. Szczerze powiedziawszy nie wierzyłem, że jesteśmy w stanie pokonać trójkolorowych. Do spotkania z nami prezentowali się znakomicie, udowadniając, że nie bez powodu od lat są numerem jeden na świecie. Grali kosmicznie, a tu taka niespodzianka. Przecierałem oczy ze zdziwienia, bo za to, co pokazali chłopacy, to czapki z głów. Przecież od początku do końca mieliśmy inicjatywę! Wielki szacunek dla nich, bo wygraliśmy z absolutnym topem.
To biało-czerwoni byli tacy mocni, czy raczej Francuzi tacy słabi?
Moim zdaniem zagraliśmy najlepszy mecz od niepamiętnych czasów. Nawet za trenera Bogdana Wenty nie było aż wspaniałych widowisk. To był totalny szczyt możliwości naszego zespołu za kadencji trenera Michaela Bieglera. Praktycznie każdy z chłopaków miał swój dzień. Karol Bielecki, Sławek Szmal, Przemek Krajewski, Kamil Syprzak... Można tak wymieniać w nieskończoność. Każdy z nich zagrał na najwyższym poziomie.
Jak ocenia pan polski zespół po pierwszym etapie? To ekipa, która może sięgnąć po pierwszy w historii medal ME?
Jeżeli nadal będziemy tak skoncentrowani jak w ostatnim meczu oraz głodni zwycięstw, to żaden rywal nam nie straszny. Bardzo mocno wierzę, że właśnie w Polsce sięgniemy po historyczny krążek. Może nawet złoty. Nie wykluczam, że na fali sukcesu z Francją popłyniemy prosto ku podium.
Jakie są mocne, a jakie słabe strony polskiego zespołu?
Największym plusem jest to, że jest nieobliczalny. Weźmy mecz z Macedonią. W końcówce był pod naszą kontrolą, a potem sami zgotowaliśmy sobie nerwówkę. Za to potem spokojnie ograliśmy najlepszą ekipę globu, pokazując, że jesteśmy w stanie walczyć o najwyższe cele. Minusy? Trudno powiedzieć... Przed turniejem mówiło się, że nie mamy środka, ale na razie tego nie widać. Może niestabilna forma, skoro zdarzają się przestoje? Wynika to chyba z tego, że mistrzostwa są w Polsce i za bardzo chcemy się pokazać. Pełne hale, fantastyczny doping kibiców. Na szczęście rozkręcamy się i wierzę, że będzie finał.
Przed nami spotkania z Norwegią, Białorusią i Chorwacją. Jak stoją nasze szanse?
Myślę, że tradycyjnie będą duże emocje, ale damy radę. Kluczem będzie pierwszy pojedynek ze Skandynawami, bo wygrana może nam szeroko otworzyć drzwi do półfinału.
Pokusi się pan o wytypowanie półfinalistów z naszej grupy?
Polska i mimo wpadki z nami Francja. Wtorkowa porażka to był tylko wypadek przy pracy mistrzów świata. Bo to wciąż jest zespół, która ma wysoką jakość, do tego świetny, szeroki skład. Brak awansu do najlepszej czwórki byłby dla niej wielkim rozczarowaniem.
Jest szansa, że obejrzy pan jakiś mecz na żywo, czy też jest skazany tylko na telewizję?
Możliwe, że się uda. Teraz nie mam za bardzo czasu, bo w Zagłębiu Lubin mamy przygotowania do kolejnych meczów superligi. Trenuję dwa razy dziennie i ciężko znaleźć wolny termin.
Drugi rok z rzędu był pan bardzo bliski udziału na wielkiej imprezie. Czego zabrakło, że nie pojechał pan na mistrzostwa świata do Kataru oraz nie gra w Polsce?
Najbardziej żal Kataru, bo byłem ostatni na liście do skreślenia. Była długa debata, czy mam jechać ja, czy Przemek Krajewski. Zwyciężyło doświadczenie. Trzeba podkreślić, że już od pewnego czasu spisuje się on rewelacyjnie, widać, że procentuje ogranie na międzynarodowej arenie. Zaliczył już trzy turnieje i to jest przewaga, którą ma nade mną. Takie są wybory selekcjonera i muszę się z tym pogodzić. Byłem na kilku zgrupowaniach, grałem w turniejach, więc na pewno tak łatwo nie zrezygnuję z walki o reprezentację i wielką imprezę.
Jaki jest Michael Biegler?
Jest bardzo wymagający, jego treningi są urozmaicone. To osoba, z którą bez problemu można się dogadać. Może i ma specyficzny wyraz twarzy wiecznie poważnego, ale to tylko pozory, bo na co dzień jest bardzo pogodny, skory do żartów oraz rozmów na każdy temat.
Pięć lat temu odszedłeś z AZS-u AWF-u Gorzów do Zagłębia Lubin, w którym grasz do dziś. Nie żałujesz tej decyzji?
Absolutnie nie. Jest to zespół z ambicjami i sam się czasami zastanawiam, dlaczego kolejny rok z rzędu nie gramy o podium, skoro mamy taki potencjał. Miałem wtedy dylemat, bo odchodziłem w połowie sezonu. Życie pokazało, że to był słuszny wybór. Niedługo później w Gorzowie nie było już ligi, więc tak czy inaczej szukałbym nowego klubu. Przy okazji pozdrawiam lubuskich kibiców. Trzymam też kciuki za Stal i chłopaków, aby awansowali do upragnionej pierwszej ligi.