Może żyć jeszcze 50 SS-manów z Auschwitz [rozmowa]
Rozmowa z profesorem Aleksandrem Lasikiem z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, o liście SS-manów z KL Auschwitz.
- Za Pana sprawą każdy może dziś poznać oprawców z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Pisaliśmy o Pana przedsięwzięciu przed rokiem, gdy kończył Pan swoją pracę. Dziś wiadomo, że opublikowanie katalogu spotkało się z ogromnym zainteresowaniem wśród historyków na świecie.
- Rzeczywiście, przyznam, że nie spodziewałem się aż tak wielkiego odzewu. W zupełnie niezamierzony sposób moja praca wpisała się w debatę o „polskich obozach koncentracyjnych”. W ciągu tego roku doszło do katalogu jeszcze kilka nazwiska i trochę informacji udało się zweryfikować i poprawić. Mam jednak świadomość, że cały czas jest to lista, która nie jest pełna i będzie wymagała uzupełnień. Moją rolą, jako historyka, jest zbieranie danych. Co z tymi informacjami zrobią politycy, to już nie moja rola.
- Ile trwało przygotowanie tego zestawienia?
- Pracuję nad nim od 1982 roku. Skupiam się zresztą nie tylko na obozie Auschwitz, sporządzam listę całej esesmańskiej załogi niemieckich obozów koncentracyjnych.
Wydawałoby się, że nic prostszego - przepisać listy nazwisk z archiwów.
Problemem było po pierwsze znaleźć te dokumenty w różnych archiwach na całym świecie. A nie jest to łatwe zadanie. Każde archiwum ma swoje przepisy i - zwłaszcza archiwa w Niemczech - z uwagi na dane osobowe rodzin, traktują dokumenty związane z żołnierzami SS dość rygorystycznie. Na szczęście, po tylu latach pracy, mam dziś przywilej bardzo swobodnego korzystania z niemieckich danych. Niestety, do tej pory nic nie wiemy na temat zawartości archiwów rosyjskich, które mogą zawierać wiele bardzo ciekawych dokumentów. Można przypuszczać, że znajdują się tam dokumenty obozów w Lublinie, Majdanku i Gross-Rosen.
- Dlaczego Rosjanie nie chcą ich ujawnić?
- To jest dla mnie zagadką. Przez lata twierdzili, że nie mają nic. Raz tylko, w geście dobrej woli, przekazali 11 tomów „Ksiąg zmarłych”. Być może dane te były użyteczne dla służb specjalnych, ale dziś już nie mają przecież takiego znaczenia.
Na szczęście sporo danych znajduje się w archiwach amerykańskich. Jest tam na mikrofilmach około miliona jednostek, między innymi listy członków SS i partii narodowo-socjalistycznej.
Czemu służyć ma lista członków załóg obozów koncentracyjnych? Niestety, powstaje już w czasach, w których nie będzie rodzajem kary dla współwinnych zbrodni.
Owszem, dlatego traktuję to jako rodzaj zadośćuczynienia dla ofiar zbrodni - aby zbrodnia nie była anonimowa.
- Dzięki Pana pracy dowiedzieliśmy się sporo o tym, z jakich środowisk pochodzili SS-mani. Nie wiemy jednak, jaki był ich los po wojnie.
- Granicą moich dociekań jest rok 1945. Gdyby zebrać w jednym miejscu dane o karach, jakie ponieśli esesmani z obozów, wyłoniłby się z tego obraz żałosnej dysproporcji. Najwięcej wyroków zapadło w Polsce, ale i tu były to zwykle pokazowe procesy. Sowieci nie bawili się zwykle w rozróżnianie i większość jeńców traktowali jednakowo, jako „faszystów”. Gorzkim faktem jest to, że po wojnie służby specjalne w pierwszej kolejności szukały naukowców, potem członków Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, a dopiero w dalszej kolejności zbrodniarzy.
- Jaki odsetek esesmanów w jakikolwiek sposób odpokutował swoje winy?
- Trudno ustalić tę liczbę. Według moich szacunków około
2-3 procent.
- Ilu esesmanów z Auschwitz jeszcze żyje.
- Przypuszczam, że około 50 osób. Obecnie trwają trzy nowe śledztwa w tej sprawie.