Zabitego w Warszawie sowieckiego posła wieziono przez Białystok
Po południu 7 czerwca 1927 r. na dworzec białostocki wjechał pociąg pośpieszny z Warszawy. Wysiadający z niego pasażerowie głośno mówili o tym, co wydarzyło się tego ranka na stołecznym Dworcu Głównym. Dziennik Białostocki wypuścił natychmiast dodatek nadzwyczajny. Zastrzelony został poseł sowiecki w Polsce, Piotr Wojkow.
W następnych dniach gazety dodawały coraz to nowe szczegóły na temat dworcowego dramatu. Złożyły się one na jego następujący obraz: Feralnego dnia o godz. 9 Piotr Wojkow, poseł sowiecki, rezydujący w Warszawie przyjechał na Dworzec Główny. Celem było spotkanie Arkadiusza Rosenholca, pełnomocnika rządu ZSRS w Londynie. Miał on powracać do Moskwy przez Berlin i Warszawę. Po przybyciu pociągu Wojkow powitał kolegę - dyplomatę i zaprosił na kawę do kolejowego bufetu. W dalszą drogę Rosenholc miał odjechać o godz. 9.55. Po wypiciu kawy obaj dyplomaci udali się z powrotem na peron. W chwili gdy zbliżyli się do właściwego wagonu do Wojkowa podszedł młody mężczyzna. Coś powiedział. Otrzymał krótką odpowiedź. Musiała być niepomyślna, gdyż wydobył z kieszeni rewolwer i zaczął strzelać. Poseł sowiecki próbował uciekać. W biegu sięgnął po pistolet. Trafiony jednak kolejnymi kulami, osunął się prosto w ręce nadbiegającego przodownika policji M. Jasińskiego. Człowiek, który strzelał, nie próbował wcale oddalić się z miejsca zbrodni. Widząc zbliżających się policjantów położył rewolwer na ziemi i spokojnie uniósł ręce do góry. Na pytanie, dlaczego zrobił to, co zrobił, miał odrzec: „Aby zemścić się za Rosję. Za miliony ludzi”.
Rannego Wojkowa przewieziono do najbliższego szpitala. Jego stan był jednak beznadziejny. Zmarł po godzinie. Obecny był przy tym, powiadomiony natychmiast minister spraw zagranicznych RP August Zaleski. Wkrótce on, a także prezydent Ignacy Mościcki przesłali do Moskwy swoje kondolencje. Zamachowcem, który zastrzelił posła Wojkowa okazał się 19-letni Borys Kowerda, pracownik redakcji tygodnika Białoruskie Słowo mieszczącej się w Wilnie.
10 czerwca z Warszawy do Moskwy wyruszył specjalny pociąg ze zwłokami zabitego dyplomaty. Obok wagonu żałobnego w składzie znajdowała się także salonka dla żony Wojkowa, jego syna, posła Rosenholca i innych towarzyszących osób. Wśród nich znalazł się też sekretarz osobisty ministra Zaleskiego - p. Zawisza.
Trasa pociągu wiodła rzecz jasna przez Białystok. W tym czasie w samym mieście, jak też w powiecie władze bezpieczeństwa przeprowadziły liczne rewizje i zatrzymania wśród Rosjan - emigrantów. Czy szukano wspólników Kowerdy? Chodziło raczej o stłumienie w zarodku manifestacji radości ze strony zwolenników monarchii rosyjskiej, z powodu śmierci sowieckiego dygnitarza. Wojkow swego czasu działał w Jekaterenburgu, gdzie bolszewicy zamordowali cara Mikołaja II i jego rodzinę. Miał w tym swój udział. Aresztowanych byłych białogwardzistów z braku jakichkolwiek dowodów winy szybko zwolniono.
Na dworcu białostockim pociągowy kondukt zatrzymał się tylko na 5 minut. O godz. 13.02 ruszył dalej. Żegnała go na peronie warta honorowa, a także naczelnik bezpieczeństwa woj. białostockiego - Kwiatkowski. Żadnych anstysowieckich incydentów nie odnotowano. Później pociąg zatrzymał się jeszcze na kilka minut w Krynkach.
A co się stało z zamachowcem? Już 15 czerwca stanął on przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Prokurator Rudnicki zażądał surowej kary. Oskarżonego broniło 4 adwokatów. Borys Kowerda skazany został na bezterminowe ciężkie więzienie. Prezydent RP zastosował jednak złagodzenie kary. Do 15 lat.