Mundurowi po godzinach: Gdy trzeba ratować dziecko, budzą się największe emocje
Jeśli zadzwoni pan pod numer alarmowy 112, to jest duża szansa, że to ja podniosę słuchawkę - podkreśla z uśmiechem aspirant Michał Dzierka z zabrzańskiej policji. Od razu pojawia się pytanie: jak to możliwe, skoro funkcjonariusze policji nie mają takich obowiązków? Zacznijmy zatem od początku.
Aspirant Michał Dzierka jest referentem ds. wykroczeń w Wydziale Prewencji Komendy Miejskiej Policji w Zabrzu. W policji pracuje od 13 lat. Większość służby była związana z drogówką, a do tego doszedł jeszcze roczny epizod na Komisariacie II Policji w Zabrzu.
- To, że znalazłem się w policji, to czysty przypadek. Nigdy tego nie planowałem. Na początku przyszedłem tylko po to, by odrobić wojsko. Połknąłem jednak bakcyla i chciałem tu zostać. To mi się udało - podkreśla z dumą zabrzański funkcjonariusz.
Lata w mundurze upływały, a policjant w międzyczasie skończył kilka szkoleń (m.in. kwalifikowana pierwsza pomoc i szkolenie z zakresu ruchu drogowego - dop. red.). Pewnego dnia dowiedział się, że jest możliwość pracy w Wojewódzkim Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Katowicach. Nie wahał się.
- Zdałem egzaminy kwalifikacyjne, przeszedłem rekrutację i zostałem zatrudniony na pół etatu. Oczywiście musiałem uzyskać pozwolenie od komendanta miejskiego policji w Zabrzu, ale wyraził zgodę i jestem mu za to bardzo wdzięczny. W WCPR pracuję już od roku i ośmiu miesięcy - podkreśla Michał Dzierka, który jest jedynym takim funkcjonariuszem w regionie. Pomimo tego, że to niespełna dwa lata, zabrzański mundurowy ma już pokaźny bagaż doświadczeń.
Odebranie telefonu to początek
Michał Dzierka zajmuje jedno z 36 stanowisk w Wojewódzkim Centrum Powiadamiania Ratunkowego, ale na co dzień - na jednej zmianie (nocnej lub porannej) dyżuruje od 17 do nawet 24 osób (operatorów numerów alarmowych jest około 115 - dop. red.). W ciągu doby może do nich trafić nawet 4 tysiące zgłoszeń. Odebranie telefonu to dopiero początek trudnego zadania. Osoby pracujące w WCPR muszą ocenić, czy zgłoszenie kwalifikuje się do tego, by interweniowali policjanci czy też strażacy. Co istotne, trzeba odpowiedzieć na pytanie: czy w ogóle ktokolwiek musi interweniować? Nie ma reguły, ale jedna osoba odbiera w czasie zmiany od 60 do 300 zgłoszeń. - Po takim dyżurze człowiek jest zmęczony psychicznie. Trzeba być skoncentrowanym, ponieważ musimy przekazywać służbom precyzyjne informacje, a przecież nie każdy człowiek, który do nas dzwoni i potrzebuje pomocy, wie, gdzie się znajduje - wskazuje Dzierka.
Dziecko po drugiej stronie słuchawki
Niestety, przeważają fałszywe zgłoszenia, ponieważ wiele osób traktuje numer 112 jako „doraźną pomoc do wszystkiego”. Od zapchanej rury, przez zamówienia pizzy czy taksówki, po naprawy telefonu. Dyspozytor kwituje to najczęściej jednym zdaniem: „To zdarzenie nie wymaga interwencji służb i musimy się rozłączyć”. Często zdarza się jednak, że tuż po telefonie od miłośnika pizzy dzwoni osoba, która rzeczywiście potrzebuje pomocy, a od tego czy dyspozytor zachowa zimną krew, zależy czyjeś zdrowie lub życie.
- Gdy ktoś dzwoni i mówi, że coś stało się dziecku, to zawsze wywołuje największe emocje - nie kryje Michał Dzierka, który uratował już wiele osób.
Przez telefon. Pomoc polega przede wszystkim na udzieleniu instruktażu. Dyspozytor przekazuje rozmówcy podstawowe zasady pierwszej pomocy i krok po kroku tłumaczy, co należy zrobić. Jak udrożnić drogi oddechowe? Jak opatrzyć rany? Często liczy się każda minuta i dopiero po takim przyspieszonym kursie dla rozmówcy, powiadamiane jest Państwowe Ratownictwo Medyczne. Na początku tego roku Michał Dzierka odebrał telefon od matki niemowlaka. Dziecko przestało oddychać, a zrozpaczona kobieta prosiła o pomoc.
Wystarczyły wskazówki od zabrzańskiego policjanta, by rodzice udrożnili górne drogi oddechowe niemowlaka i nie doszło do tragedii. W innym dniu funkcjonariusz odebrał telefon od 9-letniego dziecka. Ojciec bił matkę, a uderzenia były tak mocne, że dyspozytor słyszał je przez słuchawkę. Dzieci zamknęły się w łazience, płakały. 9-latek zadzwonił na numer 112 i podał dokładny adres, ponieważ chciał chronić swoje rodzeństwo w wieku 3 i 5 lat. Ostatecznie do drzwi mieszkania zapukali policjanci, którzy w ciągu 2 minut pojawili się na miejscu. Na początku tego roku zabrzański policjant uratował jeszcze jedną osobę. Na Śląsk przyjechało dwóch spawaczy z województwa łódzkiego. Panowie po szkoleniu zaczęli spożywać alkohol. Nagle jeden z nich źle się poczuł. Problem polegał na tym, że spawacze nie wiedzieli, gdzie dokładnie zostali zakwaterowani. Michał Dzierka skorzystał z mapy i na podstawie relacji jednego z mężczyzn doszedł do tego, gdzie się znajdują. Służby zdążyły przyjechać na miejsce.
Nie jestem bohaterem
Ile osób uratował Michał Dzierka? Nie jest w stanie tego policzyć. Po tej wymagającej pracy stara się odciąć, zapomnieć. Wraca do domu i spędza czas z rodziną. Sam ma 12-letniego syna Bartka i jako rodzic szczególnie przeżywa interwencje związane z dziećmi. - Po niektórych takich telefonach po prostu odchodzę na chwilę ze stanowiska i korzystam z przerwy. Idę do łazienki i wkładam głowę pod prysznic. Rzeczywiście, pracujemy pod dużą presją, ale na pewno nie uważam się za bohatera - podsumowuje skromnie Michał Dzierka.