Muniek Staszczyk: Nie jestem niewolnikiem sceny
Z Muńkiem Staszczykiem - wokalistą zespołu T.Love, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.
Można powiedzieć, że T.Love jest jak stare dobre małżeństwo - razem od 35 lat na scenie. Co pozwoliło zespołowi przetrwać tak długi czas?
Zawsze miałem szczęście do dobrych partnerów muzycznych. Do utalentowanych muzycznie kolegów - gitarzystów, kompozytorów. A przez te wszystkie lata przewinęło się przez zespół około dwudziestu „gości”. Ja sam nigdy nie miałem takiego planu, żeby grać aż trzydzieści pięć lat. I nawet teraz kiedy o tym myślę, to ta liczba wydaje mi się gigantyczna. Ale udało się i trzeba się cieszyć, że każdy z tych chłopaków, który przewinął się przez zespół, włożył jakąś cegiełkę do naszej wspólnej historii. Dzięki temu możemy już w ten piątek na festiwalu w Operze Leśnej w Sopocie obchodzić jubileusz.
W życiu zespołu było kilka takich kamieni milowych. Wymieńmy te najważniejsze.
Były różne etapy. W latach osiemdziesiątych działaliśmy troszkę w undergroundzie, uwiarygadniając się na scenie, na przykład, poprzez festiwale w Jarocinie. Lata dziewięćdziesiąte to już wejście w mainstream i do pierwszej ligi polskiej muzyki rockowej, dzięki takim hitom jak „Warszawa” czy „King”. Potem był czas grania z Jankiem Benedekiem, a jeszcze później zaliczyliśmy kolejny skład z Jackiem Perkowskim, grającym na gitarze, i czas płyty „Prymityw”, która jest również ważna po latach. Od 2006 roku skład zespołu nie zmienia się. Ale można powiedzieć, że w T.Love zawsze była jakaś świeża krew.
A przez te lata zgrzytało między wami czasami? Iskrzyło?
Nigdy nie byliśmy zespołem ministrantów (śmiech). To nie była raczej grzeczna grupa. Nawet zdarzały się między nami bójki. Teraz już nie podnosimy na siebie rąk, bo jesteśmy przecież starszymi panami. I jak to pani ujęła, przypominamy raczej stare małżeństwo, w dodatku dobrze ułożone. Zespół rockandrollowy to taka fajna, chłopięca podróż przez życie. I zgrzyty musiały być, bo każdy z nas ma inny charakter. W różnych też bywaliśmy stanach. Do tego jak się jeździ ze sobą przez tyle lat, to dochodzi jeszcze syndrom łodzi podwodnej. Nie zawsze więc mogło być słodko. Ale potrafiliśmy o siebie zadbać i traktować siebie w sposób ludzki.
Pan jest liderem zespołu.
Ale demokratycznym. Jestem facetem od udzielania wywiadów, ustalania jakiejś linii. Nie jestem tyranem czy jakimś Stalinem. Pieniędzmi z koncertów zawsze dzielimy się po równo. Nie jest więc tak, że lider bierze więcej. To kumpelski zespół. I dziś jeżeli ktoś z nas się kłóci, to wiadomo już, kiedy wyjść do drugiego pokoju, żeby ostudzić emocje.
Na razie T. Love nie zwalnia tempa. Ale pan niedawno powiedział w wywiadzie, że zespół jednak od przyszłego roku zawiesza działalność, dodając, że nie jest pan ćpunem muzycznym.
Ta myśl już od dawna chodziła mi po głowie. I kilka razy nawet przemycałem te słowa w innych wywiadach.
Ale dopiero wczoraj wszystkie portale to podchwyciły, robiąc z tego muzyczny news dnia.
Rzeczywiście, wiele portali cytowało tę moją wypowiedź.
Ale nic złego się nie dzieje. Stwierdziłem tylko, że ten jubileusz trzydziestopięciolecia będzie takim momentem, po którym potem trochę sobie odpoczniemy. Poświętujemy jeszcze do końca roku i zawiesimy koncerty. Ale T.Love będzie istnieć, podobnie jak fanpage zespołu czy profil facebookowy. Natomiast ja muszę odpocząć od tej liczby koncertów, jakie graliśmy ostatnio. Nie jestem niewolnikiem sceny. Kocham T.Love. To mój zespół, ale już nie potrafię pracować na full time w takiej machinie, jaką stał się T.Love. Nie wiem, jak długa będzie ta przerwa. Jedno jest pewne, kiedyś wrócimy. Ale na razie ten dłuższy oddech jest mi potrzebny. Chłopaki z zespołu mają różne zdania na ten temat. Jedni chcieliby grać bez przerwy, inni mnie rozumieją. Ja jednak muszę zwolnić.
To jest też pana jubileusz. Zapytam więc jak jubilata - co się panu najbardziej w życiu udało?
Jestem spełnionym, szczęśliwym człowiekiem. Moi rodzice żyją, moje dzieci mają się dobrze, jako rodzeństwo się kochają, z żoną mamy naprawdę dobre relacje. To jest zresztą mój najlepszy przyjaciel. Mam więc rodzinę, kolegów, zespół. Generalnie można powiedzieć - sielanka. Oczywiście nigdy nie wiadomo, co się może w życiu zdarzyć. Ale jak na razie, los obchodził się ze mną łaskawie. I nie ma co narzekać. Bo wracając jeszcze do zespołu, odniósł on naprawdę duży sukces. Wiele zrobiliśmy, wiele zdobyliśmy. Właściwie wszystko, co chcieliśmy. Mamy płyty złote i platynowe, różne nagrody i szacunek fanów, ogromną liczbę zagranych koncertów w Polsce i na świecie. Oczywiście są płyty lepsze i gorsze, za nami lepsze i gorsze momenty, jak to w życiu muzycznym. Ale generalnie jest OK.
Zespół T.Love wystąpi w piątek w Sopocie na SuperHit Festiwalu Polsatu. Ale nie sposób nie zapytać o inny festiwal - opolski, wokół którego zrobiła się taka awantura. Żal panu trochę tego festiwalu?
Zachowanie prezesa TVP to jakaś żenada. Obciach. Bardzo dobrze, że muzycy się ze sobą solidaryzują. Opole od lat traciło na wartości, a to przecież legenda polskiej piosenki. Ja mam tylko taką nadzieję, że ten kryzys doprowadzi do rozwoju tego festiwalu i za rok czy dwa będzie lepiej. To, co ten facet wyprawiał ostatnio z artystami, jest karygodne. Tylko w czasach komuny zdarzały się takie rzeczy. Ta ignorancja, buta i chamstwo jest jednak strzałem sobie w stopę. A artyści mówiąc nie, zachowali się elegancko. I chociaż to nie jest jakaś scena rockowa, tylko popowa, to jednak wszyscy stanęli murem. Popieram ich całym sercem, mając nadzieję, że coś z tego wyjdzie dobrego.
Koncert jubileuszowy T.Love na Polsat SuperHit Festiwalu w Operze Leśnej już 26 maja. Cały festiwal potrwa do 28 maja.