Musical "La La Land”. Między marzeniami a pogonią za gotówką [RECENZJA]
Musical filmowy trudno zdefiniować jednoznacznie. Trudniej niż na przykład western, chociaż 70 lat temu w Hollywood nakręcono... musicalowy western („Dziewczęta Harveya” z Judy Garland w roli głównej). A co myśleć o musicalu „La La Land”, który właśnie wszedł na ekrany kin?
Film rozpoczyna się imponującą ekspozycją na autostradzie, gdzie utworzył się gigantyczny korek. W tym gigantycznym korku Damien Chazelle - reżyser „La La Land” - zainscenizował ekscentryczną śpiewogrę z setkami tancerzy brykających po dachach niezliczonych limuzyn. To wyborny prolog musicalu.
Hołd dla Freda Astaire i Ginger Rogers
Najpierw jednak słówko o tym, czego w tym filmie nie ma. Nie ma w „La La Land” choreograficznych popisów z wysokiej musicalowej półki. Są w filmie szlachetne akty hołdu dla tanecznych popisów Freda Astaire i Ginger Rogers. Lecz zachowajmy miarę. Na kolana nie rzucają. Nie ma też w „La La Land” nawet cienia splendoru, jakim w latach trzydziestych błyszczała „Wesoła wdówka” czy „Panowie w cylindrach”. Ktoś na ekranie komentuje: „W Los Angeles czczą wszystko, a nie cenią niczego”. Chazelle swoim musicalem schodzi pod współczesne strzechy.
Twórca odcina się od narzucanego przez Broadway blichtru, który znamionował liczne dawne kinowe musicale.
Lecz w tym kontekście niełatwo pojąć, dlaczego inscenizując w „La La Land” parodystyczny epizod nawiązujący do pamiętnego musicalu „Amerykanin w Paryżu”, twórcy nie przywołują chociażby „Tra-La-La” George’a Gershwina.
Skarbu miłości poszukują wszyscy
A jednak „La La Land” w zdumiewający sposób podbija dzisiaj światową widownię. Podbija czym?
Musical Chazelle’a zdominowany jest przez melodramat. Ten sam, co zwykle. Oto on i ona - Mia (Emma Stone) i Sebastian (Ryan Gosling). W pierwszej scenie filmu ona jemu zza kierownicy auta pokazuje środkowy paluszek. Rychło jednak na Seba tu i ówdzie przypadkiem wciąż natrafia. On dla paru dolarów grywa na pianinie w podrzędnych lokalach.
Los obojga przesądzi przypadkowe spotkanie kolejne. Mia i Seb w spontanicznym tańcu - niczym Rogers i Astaire - padają sobie radośnie w objęcia. W uniesieniu śpiewają: „Miłość to skarb! Szukamy go wszyscy!”.
Mia dotyka siódmego nieba, ale życie rychło prowadzi kochanków pod górkę. Równowagę w uczuciach zakłóca konflikt między marzeniami a prozaiczną pogonią za gotówką. Sęk w tym, że obojgu nie brakuje wyższych aspiracji. Mia pracuje jako baristka, ale marzy o zagraniu w filmie. Kolejne castingi kończą się dla niej negatywnie. I mimo wsparcia Seba, który pokłada głęboką wiarę w jej talent, ona traci nadzieję, wycofuje się.
Tu postawię kropkę.
Końcowy rozdział melodramatu otwiera na ekranie napis: „Pięć lat później”. Pozwolę sobie finał romansu Mii i Seba pozostawić do oceny widzom.
Tęsknoty i smaczki artystyczne
Chazelle stworzył musical pozbawiony nut sentymentalnej naiwności. Zarazem dyskretnie wyeksponował ducha nostalgii za dawnymi rytmami tradycyjnego jazzu. Są w filmie smaczki. Mia opowiadając partnerowi o własnych tęsknotach artystycznych przywołuje swój zachwyt dla „Osławionej” Hitchcocka. A kiedy spacerują między fasadami zabudowań w filmowej wytwórni, pokazuje Sebowi okno, przez które w „Casablance” spoglądała Ingrid Bergman z Humphreyem Bogartem.
Musical bez przeboju?
Dziesiątki musicali wypełniają setki piosenek. Niektóre stały się przebojami raz na zawsze. „Panowie w cylindrach” (1935) wylansowali piosenkę „Cheek to Cheek”. Dzięki „Serenadzie w Dolinie Słońca” triumfuje „Chattanooga Choo Choo”(1941). O „Deszczowej piosence” (1952) wspominać nie trzeba.
Czy „La La Land” stanie się musicalem kultowym?
W filmie w ucho wpadają melodie skomponowane przez Justina Hurwitza. Czy któryś z nich stanie się trwałym przebojem, a także ile film dostanie nominacji do Oscara, dowiemy się wkrótce.