Musujący duet - felieton
Czy emerytowi przysługuje urlop? Takiej ustawy szybki Sejm jeszcze w nocy nie uchwalił, ale kto wie? Otoczony nadzwyczajną troską przez państwo emeryt miałby prawo zapomnieć przez dwa tygodnie o tabletkach, ziółkach, maściach, zastrzykach - a popijać coś, co zawsze lubił, starannie dobierać menu z potraw najbardziej zakazanych i zamiast się gimnastykować - wieczorową porą zaczynając jako ostatni gość miałby obowiązek opuszczać nad ranem zaprzyjaźniony bar.
Kanikuła to czy marzenia - wróćmy na ziemię. Pocieszę się jednak namiastką „urlopu”, bo dałem się zaprosić do znajomych na sportowe zakończenie tygodnia. Atrakcją tej wyprawy do innej wrocławskiej dzielnicy ma być (oprócz lekkoatletycznych emocji) dwóch miłych gości z Włoch.
Już wiem, że toasty za naszych reprezentantów będziemy wznosić dwoma, coraz popularniejszymi w Polsce rodzinami włoskich win musujących. Ta sławniejsza to Prosecco, która już cztery lata temu pobiła utytułowanego musującego kolegę z francuskiej krainy Szam-pania sprzedając 330 milionów butelek. Francuz miał rezultat o 30 milionów słabszy.
Prosecco robi się z lekko aromatycznych winogron z wyjątkowego szczepu Glera, który uprawiany jest od trzech stuleci na wzgórzach między Conegliano i Valdobbiadene u podnóża pięknych i dostojnych Dolomitów, ledwie pięćdziesiąt kilometrów od Wenecji. To białe, delikatne wino pasuje doskonale do letniego jadłospisu. Francuzi mówią o nim, że jest pospolite. Ale na pewno jest dużo tańsze. Te najpopularniejsze gatunki kosztują u nas tylko dwadzieścia, dwadzieścia pięć złotych.
Drugi towarzysz spodziewanych sportowych emocji nazywa się Lamb-rusco i jest winem czerwonym, nieco bardziej wytrawnym od Prosecco, ale nie tak znanym na świecie. Ja jednak jestem jego entuzjastą. Zetknąłem się z nim znacznie później, bo ledwie kilka lat temu, gdy na obiad i rozmowę ekipę „uśmierconego” bezmyślnie jelczańskiego festiwalu szkół teatralnych „Melodrama” zaprosiła tea-trolożka z Uniwersytetu w Parmie, profesor Roberta Gandolfi.
To pierwsze moje Lambrusco piłem w niewielkiej trattorii (niedaleko Parmy) serwującej domowe obiady, właśnie z domowym winem. Owo wino ma też swoją emocjonującą historię. Problemami zajmowali się enolodzy z Unii Europejskiej, bo sama nazwa Lambrusco znaczy tyle samo, co dzikie wino. Sprawdzano, czy szczepy nie mają związków z winoroślą lisią (po łacinie - vitis lambrusca), co by podważało jego szlachetność. Nigdy to nie przeszkadzało temu, że jest najczęściej kupowanym włoskim winem w USA. O prawo do wyłączności na nazwę winiarze z Emilii-Romani oraz malutkiej części Lombardii walczyli z winiarzami z Veneto oraz Piemontu i wygrali.
Wytrawny duet Prosecco-Lambrusco naprawdę przekonuje przy stole i do toastów za dzisiejsze polskie medale świetnie się nadaje!