My Bambrzy. Trzysta lat w Poznaniu, czyli dziewięć pokoleń tradycji
W niedzielę 300. rocznicę osiedlenia się w Poznaniu świętować będą Bambrzy.
Przybywali kilkoma falami w latach 1719-1753 na zaproszenie ówczesnych władz Poznania, by odbudować i zasiedlić podpoznańskie wsie zniszczone przez zarazę i Wojnę Północną. A ponieważ pochodzili z okolic Bambergu w Niemczech, nazywa się ich Bambrami. Najwcześniej, bo w 1719 roku, osiedlili się w Luboniu. W roku 1730 na Dębcu, na Boninie, na Jeżycach i Winiarach, w latach 1746-1747 na Ratajach i na Wildzie, i wreszcie w latach 1750-1753 na Jeżycach i Górczynie.
Wszyscy przybywający musieli posiadać zaświadczenie, że są wyznania rzymskokatolickiego. Był to jedyny warunek, jaki przybyszom stawiało miasto. Kierowano się tu zarządzeniem króla Augusta II Mocnego z roku 1710 dotyczącym wszystkich cudzoziemców osiedlających się w tym czasie w Polsce. Nowi osadnicy szybko odbudowali wsie, w których zamieszkali. Od miasta otrzymali drewno na budowę domów, ziarno na zasiew i na pewien okres byli zwolnieni z podatków. Wszyscy też otrzymali dogodny ustrój prawny przez przejście z gospodarki pańszczyźnianej na czynszową.
Kościół ich spolonizował
Początkowo barierą w kontaktach, zarówno z władzami, jak i uczestnictwie w życiu Kościoła był język. Każda z wsi, które zamieszkiwali, miała swoją parafię. We wszystkich kazania były głoszone po polsku.
Bambrzy początkowo nie garnęli się do swoich parafii. Modlili się w swoich okolicach z przywiezionych niemieckich modlitewników. Przydzielono im kościół franciszkanów na Wzgórzu Przemysła, ale ponieważ większą wagę przywiązywali do uroczystości w kościołach parafialnych, dlatego znajomość języka polskiego była im potrzebna. Starsi nie zamierzali się uczyć. Uważali jednak, że ich dzieci powinny znać język polski. Kościół stał się pierwszą płaszczyzną polonizacji Bambrów.
Drugim czynnikiem integracyjnym była szkoła. Początkowo dzieci uczyły się wszystkich przedmiotów po niemiecku. Z czasem zaczęto wprowadzać naukę religii w języku polskim, a potem naukę języka polskiego. W miarę polonizacji czuli się na tej ziemi jak na własnej. Co ciekawe, w czasach Bismarcka rodziny bamberskie stanęły w obronie polskiej szkoły i Kościoła.
Jak podają sprawozdania z końca XIX wieku wśród katolickich mieszkańców wsi miasta Poznania nie było ani jednej oso-by narodowości niemieckiej.
Bambrzy i ich potomkowie wnieśli w kulturę podpoznańskich wsi nowe elementy dotyczące uprawy roli, pożywienia czy budownictwa. Bambrzy jako ludzie solidni, uczciwi i pracowici wywarli swoimi cechami duży wpływ na podpoznańskich rolników.
W latach 1900-1924 wsie, w których mieszkali Bambrzy włączono w granice Poznania. Wielu z nich, czując się Polakami, brało udział w Powstaniu Wielkopolskim, a podczas II wojny światowej odmawiało wpisania na volkslistę. W czasach PRL-u nie było im łatwo. Odbierano im ziemię, sklepy, domy czy firmy...
Bamberka - zaradna gospodyni w kornecie z kwiatów
Tym, co przyczyniało się do rozpoznawalności Bambrów, był strój kobiecy. Nie był to jednak strój przywieziony z Bambergu, lecz był wynikiem skrzyżowania się wpływów ludowych ubiorów noszonych od Górnej Frankonii przez Saksonię i Dolne Łużyce do Ziemi Lubuskiej oraz mieszczańskiej mody biedermeieru, a przede wszystkim XIX-wiecznych ludowych strojów wielkopolskich.
Ubiory Bamberek początkowo były skromne. Z czasem stawały się bogatsze. Więcej było koronek, haftów, a spódnice były coraz obszerniejsze. Do tego dochodziło nakrycie głowy, czyli kornet. Z czasem coraz wyższy i zdobiony kwiatami. Podstawo-wą część ubioru stanowiła suknia składająca się z kaftana i spódnicy szyta z bardzo dobrych materiałów. Były ubiory robocze, jak i te przeznaczone na uroczystości.
Jak podkreśla Aleksander Kubel z Towarzystwa Bambrów Poznańskch, życie rodzin bamberskich toczyło się głównie w kuchni. Tam nie tylko jadło się czy gotowało, ale po prostu mieszkało. Zimą właśnie w kuchni robiło się duże pranie. Nawet, gdy zaszlachtowało się niudę (czyli zabiło się świnię), wyroby robiło się w kuchni.
Co ciekawe, w kuchni istniała też pewna gradacja. Na krześle mogła usiąść sąsiadka, albo ktoś z rodziny, ale praczka siedziała na kaście (skrzyni od węgla). Podobnie było w przypadku Cyganki, która przyszła po wodę, albo dziecka, które przyszło zapytać: - Pani, a Michał przyjdzie na dwór - i słyszało w odpowiedzi: - Przyjdzie tylko zje zupę z galarepy.
Salon zarezerwowany był dla księdza przychodzącego po kolędzie, bogatego wuja czy na uroczystości. W kuchni stał biały kredens - szafa na kuchenne sprzęty, w szybkach której zatykało się korespondencję w tym m.in. kartki świąteczne. Także w kuchni znajdował się stacjonarny piec nazywany angielką z bratkastą, czyli piekarnikiem, w którym nasze prababcie bez termostatu potrafiły upiec pyszne placki i ciasta. Obok angielki stała zmywalnia. Była to ławeczka z dzbanem, wiadrami z wodą i miską. Po umyciu naczyń wycierało się je, dlatego wisiały też ręczniki. Na górnym blacie angielki - pod pokrywą - znajdował się zbiornik na ciepłą wodę. Gdy piec się grzał, zdążył również podgrzać wodę. Na parterze, przez klapę otwieraną na środku kuchni wchodziło się do sklepu, czyli do piwnicy.
Ważnym elementem domu była sypialnia. Jej głównym elementem było podwójne małżeńskie łóżko ze stolikami nocnymi. Na ścianie wisiał zegar, według którego toczyło się życie, ale przede wszystkim figura Matki Boskiej lub święty obraz. Najczęściej przedstawiał Świętą Rodzinę. Był lekko pochylony, aby można było zatknąć kwiaty na uroczystość Matki Boskiej Zielnej albo schować ważne dokumenty. Dzieci spały najczęściej w nogach z dorosłymi. Choć były też leżanki i kanapy.
My, Bambrzy...
Aleksander i Juliusz Kublowie i ich kuzyn Piotr Miś to reprezentanci rodziny Leitgeberów. Są jedenastym udokumentowanym pokoleniem.
Jak wspomina Piotr Miś, protoplastą rodu był Andreas, czyli Andrzej Leitgeber. Urodził się w okolicach Bambergu około roku 1695. Ożenił z Marianną. Niestety jej nazwisko, ani data zawarcia ślubu nie są znane. W 1747 roku kupił ziemię na Ratajach. Andrzej zmarł po roku 1762. Był rolnikiem, ale posiadał też umiejętności tkackie. Prawdopodobnie w związku z tym przez jakiś czas przebywał w Sarnowej koło Rawicza, gdzie 12 marca 1741 roku przyszedł na świat jego syn Jan Kasper. Świadectwo chrztu Jana Kaspra to najstarszy zachowany dokument dotyczący rodziny Leitgeberów. Drugie imię Jana Kasper pochodzi od imienia jego ojca chrzestnego Kaspra Huberta.
Kasper w roku 1791 ożenił się z Małgorzatą Aumiller. Zmarł w roku 1814. Podobnie jak jego ojciec był rolnikiem. Małgorzata urodziła mu dziesięcioro dzieci. Jednym z jego synów był Antoni (1770-1844). Z zawodu kowal. Wytwarzał różne narzędzia, ale mówi się, że i elementy Mostu Chwaliszewskiego. Jego potomkami byli przedsiębiorcy i słynni księgarze. Jego synem był Józef Napoleon (1809-1858). Z tej linii pochodził także minister spraw zagranicznych, profesor Krzysztof Skubiszewski oraz aktorka Maja Komorowska.
Piotr Miś, Aleksander i Juliusz Kubel są potomkami brata Antoniego - Andrzeja, który urodził się na Ratajach w roku 1765, a w#roku 1791 ożenił się z pochodzącą z Jeżyc Anną Marią Heylein. Niestety Andrzej żył tylko 30 lat. Zmarł w roku 1795. Na krótko przed jego śmiercią urodził się jego jedyny syn Wawrzyniec.
Wawrzyniec był rolnikiem. W 1817 roku ożenił się z Marianną Bajon. Zmarł w 1858 roku na Jeżycach.
Jednym z jego synów był urodzony w roku 1830 Michał. Niestety Michał zmarł młodo, bo w roku 1854. W roku 1852 ożenił się z pochodzącą z Jeżyc Marianną Jeske. Miał tylko jednego syna, który urodził się kilka miesięcy przed jego śmiercią. Był to Wojciech, który jest pradziadkiem Piotra Misia oraz Aleksandra i Juliusza Kublów. Urodził się 19 marca 1854 na Jeżycach. W roku 1875 ożenił się z 18-letnią Marianną Leitgeber, swoją daleką kuzynką. Jego ojczym Adam Remlein kupił mu gospodarstwo o powierzchni 50 hektarów w Jasiniu koło Swarzędza. Stanowiło ono zabezpieczenie majątkowe po zmarłym ojcu Michale i wiano Magdaleny.
W Jasiniu urodziła się dwójka dzieci, ale niestety umarła Magdalena. Młody, zaledwie 25-letni wdowiec po 7 miesiącach ożenił się z 21-letnią Marianną Wittig z Wildy. W Jasiniu Marianna urodziła mu jedenaścioro dzieci. Jako ostatnia 6 maja 1891 roku na świat przyszła Zofia, babcia Piotra Misia. Gdy Zofia miała sześć tygodni, Leitgeberowie sprzedali gospodarstwo w Jasiniu i kupili na Żegrzu. Tutaj na świat przyszło kolejnych sześcioro dzieci. Wojciech miał więc ich w sumie dziewiętnaścioro. Gospodarstwo na Żegrzu zostało kupione od wujostwa Marianny, rodziny Greków.
Leitgeberowie kupując gospodarstwo, zobowiązali się do opieki nad drewnianą kapliczką zwaną bożymynką, z figurami św. Rocha z psem i Matki Boskiej, którą ufundowała rodzina Greków prawdopodobnie w drugiej połowie XIX wieku w podzięce za uratowanie od zarazy. W Żegrzu dzieci Leitgeberów chodziły do szkoły. W 1902 roku podobnie jak we Wrześni doszło do strajku.
Zofia razem z bratem Michałem odmówiła nauki religii po niemiecku. W reakcji na to, jeden z nauczycieli bez pytania rodziców odesłał ich do grupy dzieci niemieckich, twierdząc, że Leitgebry (taka pisownia) są niewątpliwie Niemcami i tam jest ich miejsce. Na wieść o tym Wojciech bardzo się zdenerwował. Poszedł do szkoły i ostro zrugał nauczyciela. Zapowiedział, że jeśli to się powtórzy, to spotkają się w sądzie. Dodał, że nikt mu nie będzie wybierał narodowości, bo on i jego dzieci bez trudu potrafią określić, kim są. Jak wieść niesie, całe zajście załagodził kierownik szkoły i sprawa nie wyszła poza mury szkolne.
Gospodarstwo w Żegrzu było mniejsze od tego w Jasiniu. Liczyło tylko 25 hektarów, ale miało bardzo dobrą glebę. Bliskość miasta gwarantowała dobry interes z uprawy warzyw. Mimo to rodzina wpadła w kłopoty finansowe. Kiedy Wojciech i Marianna wydawali córki za mąż, na posagi zaciągnęli pożyczki pod hipotekę. Do tego doszły choroby synów Andrzeja i Wojciecha, na których leczenie wydano majątek. Z zamożnych gospodarzy stali się biedakami, a że trwała I wojna światowa, trzech synów Staśka, Jaśka i Michała zmobilizowano do wojska. Wiosną 1918 roku Michał poległ na froncie we Francji. To załamało Wojciecha. Do końca życia był apatyczny. Niewiele się odzywał. Opadł z sił i nie wstawał z łóżka. Gdy przy-szła wiadomość, że „wybuchła Polska” bardzo się ożywił. Był dumny, że Jaśku i Staśku brali udział w Powstaniu Wielkopolskim. Poprosił, aby posadzono go na fotelu tak, aby mógł popatrzeć na polskie niebo. Kilkanaście dni później, 11 stycznia 1919 roku, zmarł. Miał 65 lat. Spadkobierczynią po Wojciechu została Zofia, która wyszła za mąż za Piotra Misia.
Spaloną przez Niemców kapliczkę odbudował jako murowaną brat Zofii Jan, którego wnukami są Aleksander i Juliusz Kublowie. Figury św. Rocha i Matki Boskiej przechowała siostra Weronika. W roku 1981 syn Zofii, Roman Miś, gdy wywłaszczono go z Żegrza, figurę św. Rocha w obawie przed jej kradzieżą przekazał do Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy. Jego syn Piotr nosi imię po dziadku. Jest dumny z tego, że podobnie jak Aleksander i Juliusz jest dziewiątym pokoleniem rodu. Aleksander i Juliusz przez wiele lat byli związani z Radiem Merkury. Piotr ukończył Politechnikę Poznańską. To tylko jedna z rodzinnych historii bamberskiego rodu.
Bamber, to brzmi dumnie
Założycielka Towarzystwa Bambrów Poznańskich prof. Maria Paradowska mówiła, że dziś w co czwartym poznaniaku płynie bamberska krew.
Po latach Bambrzy się wymieszali. Większość ma świadomość swego pochodzenia. Inni przyjmują to do wiadomości, ale nie kultywują tradycji. Do rzadkości należą ci, którzy wypierają się swych korzeni. Natomiast Towarzystwo Bambrów Poznańskich, któremu przewodzi Ryszard Skibiński, ma wielu sympatyków, którzy nie zawsze mają bamberskie korzenie, ale dzisiaj Bamber to brzmi dumnie.
A o uznaniu dla Bambrów świadczą przyznana im w roku 2009 przez Parlament Europejski Europejska Nagroda Obywatelska i tegoroczna Nagroda im. Oskara Kolberga.