Poznany w sieci mężczyzna miał być dla Teresy księciem z bajki. Kobieta była po przejściach i sądziła, że potrafi rozpoznać, kiedy ktoś ma wobec niej złe zamiary. Bardzo się myliła.
Każda kobieta marzy o wielkiej miłości. Śnimy o rycerzu, który będzie o nas zabiegał a później dbał. Te marzenia nie słabną wraz z biegiem lat. Nasza bohaterka sądziła, że złapała Boga za nogi i buja w obłokach. Jej wybranek, poznany w sieci, szybko jednak sprowadził ją na ziemię. Mimo wstydu kobieta postanowiła opowiedzieć swoją historię, aby przestrzec inne panie. Na prośbę bohaterki zmieniliśmy jej imię.
Teresa jest tuż przed pięćdziesiątka. Mieszka w jednej z wsi na terenie powiatu grajewskiego. Kobieta nie wygląda na swoje lata. Jest zadbana i szczupła.
- Z mężem rozwiodłam się siedem lat temu. Dzieci są już odchowane. Pracuję i niby wszystko powinno być ok. Sąsiedzi, znajomi i rodzina myśleli, że u mnie wszystko jest w porządku. Nie dawałam im po sobie poznać jak bardzo dokuczała mi samotność - przyznaje pani Teresa.
Nasza rozmówczyni twierdzi, że nie szukała mężczyzn na siłę. Kiedyś przyjaciele postanowili ją wyswatać. Ich kandydat okazał się drobnym pijaczkiem. Od tamtej pory kobieta postanowiła sobie, że nie będzie zdawała się na cudzy gust w kwestiach sercowych.
- W telewizji zauważyłam reklamę portalu dla singli. Nie od razu zapaliłam się do tego pomysłu. Jednak któregoś razu, przeglądając pocztę i czytając wiadomości w sieci, postanowiłam sprawdzić ich ofertę. Przeszłam długi etap weryfikacji, wypełniłam wszystkie potrzebne pola i otrzymała informacje, że jestem zarejestrowana - wspomina kobieta.
Oferty od mężczyzn z różnych rejonów województwa i powiatu zaczęły pojawiać się niemal natychmiast. Teresa była jednak ostrożna. Bała się, że może trafić na oszusta.
- Zwracałam uwagę na profile panów które miały zdjęcia, dużo informacji o kandydacie i opinie innych użytkowników. Słyszałam przecież, że w internecie grasują różnego rodzaju zboczeńcy i naciągacze - podkreśla nasza bohaterka.
Do Teresy odezwało się kilkunastu mężczyzn. Z kilkoma pisała tylko przez chwilę. Z paroma dłużej. Żaden nie przyciągnął jej uwagi na dobre. Do czasu.
- Jego wiadomości były inne. Nie interesował się moim majątkiem, tym czy mam dzieci. Pytał po prostu co u mnie. Obchodziło go moje samopoczucie. Nie naciskał na spotkanie. Chyba tym mnie oczarował - wspomina nasza rozmówczyni.
Po kilku tygodniach pisania doszło wreszcie do pierwszego spotkania. Wszystko przebiegło świetnie. Tak jak poprzednio, adorator pani Teresy, na nic nie naciskał.
- To był piękny czas. Żyłam od spotkania do spotkania. Jak nastolatka. Nikomu nie chwaliłam się swoim szczęściem. Chodziliśmy na spacery. W końcu zaprosiłam go do siebie. Nie wykorzystał okazji i nie zaciągnął mnie do łózka. Chyba wtedy pomyślałam, że to może być mężczyzna, z którym mogłabym spędzić resztę życia - wspomina Teresa.
Sielanka trwała prawie trzy miesiące. W tym czasie para zaczęła uprawiać seks. Kochankowie planowali wspólną przyszłość.
- Mieliśmy zrobić remont w moim domu. Miał się do mnie wprowadzić. Pomagał mi w drobnych pracach. Wszystko tak świetnie się układało. Po prostu ideał - powiedziała nam kobieta.
Zakochani wyjechali na wspólny weekend. Po powrocie partner Teresy poprosił o poważna rozmowę.
- Wyznał mi, że zaraz po tym jak mnie poznał, dowiedział się, że jest ciężko chory. Powiedział, ze to odmiana raka kości. Leki są drogie i nierefundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Nie mówił mi nic wcześniej, bo nie chciał niszczyć naszego szczęścia - wspomina pani Teresa.
Świat naszej bohaterki runął w gruzach. Pierwszym i naturalnym odruchem była chęć ratowania ukochanego.
- Nigdy wcześniej nie pytał mnie o pieniądze. Nawet po tej rozmowie nie zająknął się żebym mu pożyczyła kasę na leczenie. Stwierdziłam, że wstyd mu prosić. Podjęłam decyzję kierując się sercem. Pojechałam do banku, pobrałam pieniądze i wręczyłam mu je - mówi Teresa.
Zaślepiona miłością kobieta dała swojemu kochankowi siedem tysięcy złotych.
- Dziękował ze łzami w oczach. To był ostatni raz kiedy go widziałam. Jego profil zniknął z portalu, a numer nie odpowiadał. Długo nie docierało do mnie co się stało. Przez myśl mi nie przeszło, że ktoś może chcieć wyłudzić pieniądze twierdząc, że jest śmiertelnie chory - nie może się nadziwić nasza bohaterka.
Pani Teresa nikomu nie powiedziała o tym, co ją spotkało.
-Nie poszłam na policję, bo się wstydzę. Wątpię, żeby go znaleźli, a jeśli nawet to pieniędzy już nie odzyskam. Rodzina pewnie by nie zrozumiała. Straciłam też zaufanie do mężczyzn. Nie szukam już partnera - przyznaje Teresa.
- Byłam taka ostrożna, zdawałam sobie sprawę z zagrożenia, a jednak wpadłam w pułapkę. Kobiety tak bardzo pragną miłości, że w pewnym momencie tracą czujność. Niestety trafiłam na oszusta, który moje uczucia zdeptał i wykorzystał. Wiem, że są osoby, które znalazły drugą połówkę w sieci. Ja już w to nie wierzę. Ostrzegam też wszystkie kobiety, żeby zastanowiły się dziesięć razy zanim ulegną prośbom swoich adoratorów w kwestii pożyczek - dodaje pani Teresa.