- To była prawdziwa droga przez mękę. Nie sam zabieg, ale ile musiałam przejść, by do niego dotrwać. Ja do tego przeszczepu praktycznie się doczołgałam - opowiada o swojej chorobie pani Agnieszka Słoma.
28 lutego 2014 roku na zawsze pozostanie w pamięci pani Agnieszki Słomy z Chęcin. To wtedy otrzymała nerkę i szansę na nowe życie. Wsparcie rodziny i ogromna wola walki pozwoliły pokonać każdą przeszkodę.
Choroba nie zapukała i nie zapytała, czy może się wpisać w harmonogram zajęć. Po prostu przyszła i zajęła całe jej życie. Pani Agnieszka Słoma z Chęcin otwarcie opowiada o dramacie jaki przeszła, o cierpieniu swoim i swojej rodziny, a także o dniu, kiedy otrzymała nerkę i tym samym szansę na nowe życie.
„Czułam tylko zmęczenie”
Pani Agnieszka przyznaje, że problemy związane z nerkami pojawiały się w jej rodzinie już od pokoleń. Nigdy jednak nie przypuszczała, że z tego powodu będzie musiała przejść przez piekło. - Moi bliscy, gdy chorowali byli już w podeszłym wieku. Dlatego ja, 40-letnia kobieta, nie interesowałam się tym jakoś szczególnie. Realizowałam się, poświęcałam swojej ukochanej pracy, byłam niezwykle zorganizowaną osobą. Po prostu nie zauważyłam momentu, w którym moje nerki przestały funkcjonować - opowiada pani Agnieszka.
Na pytanie, czy odczuwała ból odpowiada, że nie. - Byłam ciągle wykończona, chciało mi się spać. Wstawałam rano i byłam bardziej zmęczona, niż gdy kładłam się spać. W końcu zrobiłam badania. To był listopad 2012 roku. Okazało się, że wyniki są tak złe, że jedyną nadzieją na ratunek była dializa. Trafiłam do Kliniki Nefrologii Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach. Pamiętam, że mój mąż zapytał wtedy, czy nie da mi się pomóc w jakiś inny sposób. Niestety, było już za późno. W przypadku takiej choroby cały świat wali się na głowę. Bardzo przeżywałam to, że moje życie się zmienia i nie mogę być tą samą radosną, pełną życia kobietą - wspomina.
Droga przez mękę
Nowy 2013 rok pani Agnieszka rozpoczęła już z przetoką dializacyjną. Jak wspomina, był to rok cierpienia i bólu. - Byłam coraz bardziej zatruta, więc miałam gorsze samopoczucie, zaczęły się nudności. Bardzo źle wspominam tamten czas - mówi kobieta.
W końcu zaczęły się rozmowy na temat przeszczepu nerki. Operacja okazała się być jedyną nadzieją na życie. - To była prawdziwa droga przez mękę. Nie sam zabieg, ale ile musiałam przejść, by do niego dotrwać. Ja do tego przeszczepu praktycznie się doczołgałam - opowiada kobieta. Jak sama wspomina, jej organizm robił wszystko, by utrudnić leczenie. Kolejne przetoki nie działały, dwa razy zaatakowała ją sepsa, żadna dializa nie przeszła prawidłowo. - Myślę, że cały personel Kliniki Nefrologii będzie mnie pamiętał do końca życia. Byłam pacjentem, w przypadku którego nic nie wychodziło, jak powinno. W pewnym momencie pielęgniarki bały się próbować mi pomóc, bo wiedziały, że dializa się nie powiedzie. To było naprawdę straszne. Teraz opowiadam o tym spokojnie, bo dzień stał się zwykłym dniem - uśmiecha się pani Agnieszka.
„Będziemy dla ciebie zawsze dobre, tylko wróć, proszę”.
W pewnym momencie kobieta nie miała sił, by samodzielnie chodzić. Do łazienki szła razem z krzesłem, by móc się na nim podpierać. W podłodze do dziś jest dziura, która przypomina pani Agnieszce ciężkie chwile. - Pamiętam, że pakowałam mężowi prezent pod choinkę i nagle poczułam, że tracę przytomność. Nie mogłam nic z tym zrobić. Upadłam. Krzesełko razem ze mną i to ono wybiło dziurę w podłodze. Gdy straciłam przytomność stało się coś dziwnego. Ujrzałam zieloną łąkę, piękne słońce i czułam, że odchodzę gdzieś bardzo, bardzo daleko. Wtedy usłyszałam krzyk mojej najmłodszej córki. I wróciłam. Obudziłam się w sypialni na łóżku - wspomina.
Wielu z nas pewnie czułoby strach. Przed śmiercią, bólem i cierpieniem. Ale nie pani Agnieszka. - Ja się wtedy w ogóle nie bałam. Miałam ogromną siłę walki w sobie i wiedziałam, że musi być dobrze. Bała się za to moja rodzina. Pamiętam, jak jedna z moich córek zaczęła głośno płakać i powiedziała: „Mamo, my ci w ogóle nie możemy pomóc”. Przez liczne wkłucia igłami w szpitalach miałam granatowe od siniaków nogi i pocięte ręce. Najbliżsi nie mogli na to patrzeć. Myślę, że w pewien sposób bolało ich to bardziej, niż mnie - mówi kobieta.
Pani Agnieszka postanowiła być silna właśnie dla rodziny. Po to, by ułatwić im zmagania z tym ciężkim doświadczeniem.
- Rozmawiałam dużo z córkami, przytulałam i pocieszałam. Myślę, że to było najtrudniejsze w walce z chorobą. Gdy byłam w szpitalu moje dzieci pisały do mnie: „Będziemy dla ciebie już zawsze dobre, będziemy ci pomagać tylko wróć, proszę”.
Ten wyczekiwany telefon zadzwonił inaczej
Do przeszczepu pani Agnieszka została zgłoszona w lutym 2014 roku. Dawcą chciał zostać jej mąż. Kobieta jednak bardzo sceptycznie do tego podeszła. - Mamy trójkę dzieci. Przyszło mi na myśl, że przecież tylko on został. Kto zaopiekuje się córkami, jeśli nie wygram z chorobą? Mój mąż musiał być w pełni zdrowy i silny - wspomina kobieta.
Pani Agnieszka trafiła na listę urgens, czyli ratującą życie. Po wielu cierpieniach i trudach los się do niej w końcu uśmiechnął. Dawca znalazł się już po 16 dniach.
- Wyszłam ze szpitala, przyjechałam do domu i pomyślałam, że mam czas na spakowanie torby. Postanowiłam, że odczekam jakieś dwa tygodnie i odpocznę. Pamiętam, że to był piątek i zadzwonił telefon stacjonarny. Od razu pomyślałam, że to w sprawie przeszczepu. Miałam wrażenie, że ten telefon jakoś tak inaczej brzmi. Pomyślałam, że jeśli faktycznie tak jest, to zaraz zadzwonią również na komórkę. I tak też się stało. Odebrałam będąc pewna, że to szansa na nowe życie. Pół godziny później byłam w szpitalu - opowiada kobieta.
I znów nie czuła strachu. Na badania jechała z radością i nadzieją, że w końcu odzyska to, co zabrała jej choroba. - Kiedyś leżał obok mnie na sali chłopak, mój brat od cierpienia, który pół roku wcześniej przeszedł drugi przeszczep. Przyjechał wtedy do mnie. Ja dostałam cały plik dokumentów dotyczących przeszczepu. On wtedy położył rekę na kartkach i powiedział: „Nie wczytuj się w to. Podpisz i czekaj na to, że będziesz wolna”. Zrobiłam dokładnie tak, jak mi powiedział - mówi pani Agnieszka.
„Do tej pory wspominam dawcę”
28 lutego 2014 roku kobieta weszła na salę operacyjną Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie. W szklanym pudełeczku zobaczyła nerkę. - Pacjenci zazwyczaj odwracają wtedy głowę. Ja się z nią przywitałam. To była moja nadzieja, moje wybawienie i przyszłe życie.
Pani Agnieszka przeszła wiele zabiegów. W samym 2013 roku miała siedem narkoz. Wszystko wynagrodziły słowa, że nerka się przyjęła. - Gdy przyjechała moja rodzina powiedziałam im, że teraz możemy wszystko, bo jestem już wolna. Bardzo szybko chciałam wrócić do pełni sił. W dziesiątej dobie zostałam wypisana do domu. Z perspektywy czasu widzę, że miałam ogromną wolę walki, bo tak bardzo chciałam żyć - zapewnia.
Pani Agnieszka do tej pory w myślach wspomina swojego dawcę. - Nie wiem, kim był, ale cały czas ciepło o nim myślę. Dziękuję również jego rodzinie za decyzję, która pozwoliła mi dalej żyć. Myślę, że każdy z nas jest zaprogramowany na dobro i swoimi decyzjami może sprawiać cuda.
Podaruj komuś życie
Kobieta przyznaje, że przed chorobą nie miała bliższej styczności z tematem transplantologii. Obecnie bardzo aktywnie uczestniczy w jej promowaniu.
- Jestem całym sercem za tym, byśmy sobie w taki sposób pomagali. Jeśli tylko zostaję zaproszona na jakieś spotkanie, czy konferencję - nigdy nie odmawiam - zapewnia pani Agnieszka i dodaje, że świadomość społeczeństwa wciąż jest na dość niskim poziomie. - Kiedyś nosiłam na ręce opaskę z napisem „Porozmawiaj o transplantacji”. Pewna osoba zapytała mnie, czy nie boję się, że jak mi się coś stanie, to nie będą mnie ratować, tylko zostanę przeznaczona na narządy. Przecież żaden lekarz nie poświęci jednego życia dla drugiego. Takie myślenie wywodzi się z niewiedzy - podkreśla kobieta.
Od przeszczepu minęły prawie 3 lata. Pani Agnieszka czuje się świetnie. - Wróciłam do swojego życia i teraz wiem, że nie warto przejmować się przyziemnymi sprawami. Teraz żyję świadomie. Mam czas na zachwyt i zdumienie. I nie tylko ja teraz tak podchodzę do życia. Również mój mąż powtarza, że najważniejsze jest zdrowie. Życie jest piękne i warto się nim cieszyć każdego dnia.
Warto zostać dawcą i podarować komuś drugą szansę!
Dawcą można zostać za życia - oddając komuś na przykład nerkę lub szpik kostny. Po śmierci jesteśmy w stanie oddać wszystkie organy, które mogą uratować komuś życie. Wystarczy się zdeklarować. Jeśli zdecydowałeś się zostać dawcą organów po swojej śmierci, powinieneś:
- 1. Wypełnić specjalną deklarację, która mówi o Twoim zamiarze oddania swoich tkanek i narządów do przeszczepu. Taką deklarację w formacie pdf można znaleźć w internecie.
- 2. Koniecznie powiadomić o swojej deklaracji najbliższą rodzinę.
- 3. Nosić przy sobie wypełnioną deklarację. Najlepiej przy dowodzie osobistym lub prawie jazdy.