Myśliwi przekonują, że polują zgodnie z prawem
- Myśliwi z koła w Zielonej Górze prowadzą polowania zbyt blisko zabudowań. A ponadto nie ostrzegają o nich innych - twierdzi Czytelnik.
Czytelnik Andrzej Dutkowiak powiedział nam, że kiedy wyszedł na spacer do lasu między Drzonkowem a Jędrzychowem natknął się na grupę myśliwych.
- Było ich kilkunastu, a przyjechali około 10 samochodami. Po zaparkowaniu zaczęli strzelać. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że działo się to około 200 metrów od zabudowań Drzonkowa. Dlatego byłem wręcz przerażony. Jednemu z panów myśliwych zwróciłem uwagę, że tu ludzie spacerują, stąd może dojść do tragedii, ale on odpowiedział, że mają zezwolenia i sobie demonstracyjnie poszedł - tłumaczył pan Andrzej.
Czytelnik dodał, że polowanie odbywało się w piątek 2 grudnia, a także dwa tygodnie wcześniej w godzinach między 9.00 a 11.00. - Rozumiem, że myśliwi mogą polować, ale wypadałoby ostrzec innych, chociażby spacerowiczów, że coś takiego jest planowane. Ponadto, czy myśliwi nie mogliby robić to jednak w większej odległości od zabudowań? - pyta pan Andrzej.
Prezes zielonogórskiego koła łowieckiego ,,Leśnik” Stanisław Domasz - Domaszewicz wyjaśnia, że nie ma żadnego obowiązku powiadamiania czy też ostrzegania o zamiarze polowania. Zgodnie z prawem łowieckim polowanie może się odbywać w odległości powyżej 100 metrów od zabudowań. - Wprawdzie niektóre koła stawiają tablice ostrzegające o polowaniach, ale te najczęściej szybko znikają. Dlatego są stawiane sporadycznie - przekonuje prezes Domasz - Domaszewicz. I podaje przykład polowania sprzed roku, do którego doszło pod Wilkanowem.
- Nasi ludzie dokładnie oznaczyli młodnik, gdzie miały być dziki. Jakie było nasze zdziwienie, gdy z młodnika wyszło dwóch młodych ludzi. Na szczęście obyło się bez konsekwencji.
Nasz rozmówca dodaje, że przepisy regulujące zasady polowań są bardzo rygorystyczne. Przykładowo: myśliwy nie może strzelać, o ile dokładnie nie rozpozna celu.
- Dlatego do wypadków dochodzi rzadko, a jeśli już to najczęściej poprzez rykoszet poszkodowanymi są myśliwi lub naganiacze - tłumaczy prezes.
Inny z myśliwych, pan Andrzej, dodaje, że w czasie jednego z polowań ostrzegał spacerowiczów, a konkretnie grzybiarzy, by nie wchodzili do lasu, bo trwają łowy.
- I co usłyszałem? Ano to, bym się odczepił, bo las jest państwowy, a więc on ma prawo zbierać grzyby. Tak źle a tak niedobrze - dodaje pan Andrzej.
Obaj nasi rozmówcy podkreślają też, że o zamiarze polowania myśliwi powiadamiają gminę, nadleśnictwo oraz policję. Mówią również, że myśliwi nie cieszą się specjalną sympatią mieszkańców. - Gdy nie polujemy, a zwierzęta powodują szkody, to spada na nas krytyka. Podobnie dzieje się, gdy polujemy. A pamiętajmy, że gdyby myśliwi na dwa, trzy lata zawiesili broń na kołku to mielibyśmy w lasach plagę zwierząt. Zresztą obecnie, mimo polowań, liczba dzików, saren czy jeleni systematycznie rośnie - przekonuje prezes Domasz - Domaszewicz.