Na miesiąc przed stanem wojennym zakończył się strajk w Lubogórze
Protest rozpoczął się od konfliktu między dyrektorem zakładu rolnego w Lubogórze, a liderem zakładowej Solidarności. Dyrektorowi zarzucano, że źle odnosi się do robotników, zwalnia bez powodu, wykorzystuje mienie państwowe do swoich celów oraz rozbija Solidarność
13 października 1981 r. strajk „wystartował”. 13 listopada podjęto decyzję o zawieszeniu protestu. Miesiąc później ogłoszono stan wojenny, a historycy zastanawiają się nad „fenomenem” lubogórskiego protestu...
Lubogórę od Świebodzina dzieli rzut kamieniem. Od razu, nawet zanim rozpoczniemy rozmowę w miejscowym sklepie, zorientujemy się, że to wieś popegeerowska. Po charakterystycznych, niewielkich mieszkalnych blokach. To właśnie tutaj szukamy śladów wydarzeń sprzed 35 lat, dzięki którym wieś trafiła na karty historii.
– Nawet dokładnie nie pamiętam, jak wyglądał ten pierwszy dzień – wspomina proszący o anonimowość lubogórzanin. Zresztą tutaj jakby niechętnie mówi się o słynnym strajku. – Dla mnie był to szarobury dzień, jak większość. W ogóle to były szare lata. W zasadzie podczas strajku ciągle pracowaliśmy. Teraz strajki wyglądają zupełnie inaczej.
– Jak?
– Po prostu inaczej, tego po prostu nie da się porównywać. Nie da się porównać tych czasów do początku lat 80.
– Poniżali nas, upodlali, pracownicy byli zerem, dzisiaj to się chyba nazywa mobbing – dodaje inny lubogórzanin.
– Traktowano nas jak maszynki do pracy. Ten bunt i niezgoda narastały. Aż to wszystko pękło. Nasz strajk dał początek innym, podobno w całym województwie.
W obronie PGR
Zakład rolny w Lubogórze wchodził w skład kombinatu rolnego w Świebodzinie. Gdy wertujemy „Gazetę Lubuską” z tamtych lat, znajdujemy same „ochy” i „achy”, ba, pisano, że to jedna z lepiej działających rolniczych firm w kraju. Oprócz Lubogóry gospodarowano w zakładach rolnych w Niedźwiadach, Ołoboku, Radoszynie, Niekarzynie, Radoszynie. Do tego słynne przedsiębiorstwo sadownicze w Świebodzinie.
Jednak coś wisiało w powietrzu. Od 31 sierpnia do 6 września trwał protest rolników indywidualnych. W ówczesnych dokumentach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, które znajdują się w Archiwum Państwowym w Zielonej Górze, czytamy: „Początkiem całej tej sprawy był tzw. zajazd w Glińsku, gdzie grupa rolników indywidualnych inspirowana przez »Solidarność« 31 sierpnia br wjechała na pola pgr-owskie gospodarstwa Glińsk z zamiarem zawłaszczenia tych gruntów. Działaniom tym przeszkodzili pracownicy kombinatu świebodzińskiego blokując pola swym sprzętem. W obronie swojej własności pracownicy PGR powołali na wiecu komitet strajkowy, którego przewodniczącym został wybrany dyr. Leśniewski (...) Od tego czasu dyr. Leśniewski stał się osobą niepożądaną dla niektórych działaczy Solidarności”.
Za kierownicę robura
Do komitetu strajkowego, który przekształcił się w Komitet Obrony Własności PGR, wszedł również Zbigniew Kłosowski, przewodniczący Komisji Zakładowej Solidarności, który nie do końca zgadzał się z pryncypałem, by wreszcie to towarzystwo opuścić... To dało początek wojnie, szefostwo PGR wywierało nacisk, nie bez sukcesu, na pracowników, aby opuścili szeregi Solidarności i przeszli do konkurencyjnego związku branżowego. Konflikt stanął na ostrzu noża, gdy okazało się, że Solidarność myśli o niezależności, czyli wyłączeniu lubogórskiego zakładu ze struktur kombinatu i planuje zorganizowanie w tej sprawie referendum. Tego było zbyt wiele. Leśniewski podjął decyzję o przeniesieniu Kłosowskiego z etatu związkowego do poprzedniej pracy. Czyli na stanowisko kierowcy.
„Z dniem 01 października 1981 rok, wycofuję decyzję oddelegowującą Obywatela do pracy związkowej i kieruję Obywatela do pracy w gospodarstwie Rolnym Lubogóra na stanowisku kierowcy samochodu marki: »Robur«, ze stawką osobistego zaszeregowania VI grupa tj. 18,60 zł/godz.” – brzmiało oficjalne pismo. Uzasadnieniem była niewystarczająca podobno liczba członków zakładowej Solidarności, aby mogła ona posiadać etat związ-kowy.
Kłosowski się nie zgodził, uznał to za szykany pod adresem związku i stwierdził, że liczba członków jest wyższa niż wymagane 250...
Poszło na noże
Najpierw była żółta kartka, czyli godzinny strajk ostrzegawczy 13 października. Protestujący domagali się przywrócenia do pracy Kłosowskiego, zwolnienia dyrektora i jego zastępcy oraz zapłacenia za godziny strajku jak za urlop. Do postulatów dodano formułkę, że „strajk nasz jest walką o prawo do spokojnej pracy i poszanowanie godności człowieka”.
Dzień później była już kartka czerwona, czyli strajk ciągły. Początkowo nie wstrząsnął on ani szefostwem zakładu, ani partyjną wierchuszką, gdyż wzięła w nim udział mniej więcej jedna trzecia 500-osobowej załogi zakładu. Do akcji nie przyłączyły się zdominowane przez związek branżowy zakłady w Niekarzynie i Radoszynie. Strajkujący nie wpuścili na teren zakładu dyrektora Leśniewskiego, o czym zawiadamia on prokuraturę.
Władze wojewódzkie jednak stwierdziły, mimo żądań spotkania z wojewodą ze strony strajkujących, że spór powinien zostać zakończony w samym zakładzie i nie ma potrzeby angażowania czynników zewnętrznych. Jednak „czynniki” same się zaangażowały. Echo konfliktu w Lubogórze szybko dotarło do Świebodzina, 16 października tutejsza Solidarność ogłosiła strajk protestacyjny, a trzy dni później strajk powszechny. Było to o tyle istotne, że strajk w Lubogórze trwał w czasie, gdy Komisja Krajowa Solidarności apelowała do członków NSZZ o niepodejmowanie protestów.
Odsorty zmarzły
19 października do KW PZPR nadszedł z Lubogóry dalekopis: „Mleko spadło o 40 proc., gdyż krowy są niedokarmione. W folwarku Łąkie i Kalinowo gnojowica zalewa podwórze i obiekty i zaczyna zatruwać jeziora Niesłysz i Łąkie, bo nie można jej wywozić. Kiszonki się psują, gdyż nie zezwalają na ich ugniatanie. Ziemniaki odsorty zmarzły, bo nie pozwalają ich parzyć. Rosną straty w produkcji, cała kadra nie została dziś dopuszczona do pracy, zaczyna się dewastacja majątku. (...) Prosimy o ochronę prawną majątku społecznego. Podpis dyrektora”.
– W czasie, gdy wybuchł strajk, byłem w Kłodzku – wspomina jeden z uczestników. – Wróciłem tu nazajutrz. Można powiedzieć, że strajkowałem w dwóch miejscach: i w Ołoboku, gdzie pracowałem, ale i w Lubogórze, gdzie mieszkałem. To był strajk personalny. Walczyliśmy o to, co należy się każdemu człowiekowi, o godność i szacunek. Chciano nas się pozbyć ze względów politycznych. Byliśmy niewygodni. Łamano wszelkie prawa, więc ludzie w końcu się zbuntowali. W zasadzie, gdy strajk trwał, to praca odbywała się normalnie, manifestowaliśmy raczej swoje niezadowolenie i postulaty. Spaliśmy na gołej podłodze. Praca siedem dni w tygodniu. Sam strajk to była normalna praca, rano dzieliliśmy pracę. Ludzie stojący po stronie dyrekcji utworzyli w Niekarzy-nie coś na kształt sztabu komunistycznego, a w Lubogórze działał ten solidarnościowy.
Wałęsa był strażakiem
15 października prezydium zarządu regionalnego przyjęło uchwałę popierającą strajkujących, zgłoszono dodatkowe żądania odwołania wojewody zielonogórskiego i dwóch wicewojewodów, posłów, a także niektórych dyrektorów w zielonogórskim urzędzie wojewódzkim, ogłoszono gotowość strajkową. 17 października na terenie Zielonej Góry zdecydowano o przeprowadzeniu godzinnego strajku ostrzegawczego i zorganizowaniu dwa dni później strajku właściwego...
Początkowo strajk objął 50 zakładów pracy, następnie rozszerzył się na 575 zakładów. Do akcji nie przyłączyły się zakłady z rejonu nowosolskiego, należące do regionu Dolny Śląsk. 29 października przyjechał do Zielonej Góry Lech Wałęsa, spotkał się z mieszkańcami Winnego Grodu, pracownikami Zastalu, Novity i ks. Henrykiem Nowikiem w Czerwieńsku... Legendarny przywódca Solidarności popierał strajkujących i zalecał rozwiązanie problemu.
Rozmowy trwały dwa tygodnie. Bez efektu i prowadzone przez obie strony jakby bez przekonania. W ferworze walki domagano się nawet ustąpienia ze stanowiska dyrektora kombinatu, mimo że przywrócił do pracy Z. Kłosowskiego. Wreszcie zażądano przyjazdu komisji rządowej. Z drugiej strony padały rozmaite propozycje tworzenia kolejnych grup i komisji, które miały zająć się konfliktem. Jak chcą niektórzy historycy, ówczesnej władzy to, co działo się w Lubogórze, w pewnym stopniu było na rękę władzy. W kraju dramatyczna sytuacja z zaopatrzeniem, a pracownicy rolnictwa strajkują w obronie swoich stołków. O zakończenie protestu bardziej zabiegała „centrala Solidarności”.
– Źle o nas pisała „Gazeta Lubuska” – słyszymy w Lubogórze. – Miałem wszystkie dzienniki, tygodniki, wycinki z okresu trwania strajku. 13 grudnia wszystko spaliłem, wiecie, jak nie puszczono „Teleran-ka”. Czy o taką Polskę, jaką mamy dzisiaj, chodziło? Nie, mi chodziło o wolną Polskę. Zagrożenie wolności widzę w telewizji, ja tam widzę propagandę, podobną jak w stanie wojennym. Nie taką Polskę sobie wyobrażaliśmy...
Dobra strona barykady
„Lubogórską” akcją protestacyjną w Zielonogórskiem zajęło się nawet Biuro Polityczne KC PZPR. Na posiedzeniu 10 listopada 1981 Mieczysław Rakowski stwierdził, że nie należy ustępować „żądaniu odwołania dyrektorów w Zielonej Górze”.
Lubogórski strajk został zawieszony 13 listopada... Potem w odbyło się referendum, w którym załoga opowiedziała się za utrzymaniem kombinatu w całości, pozostawieniem na stanowisku dotychczasowych dyrektorów i przywróceniem do pracy przewodniczącego zakładowej Solidarności. Miesiąc później został ogłoszony stan wojenny... Cytując jednego z naszych rozmówców, „kiedy nie puszczono »Teleranka«”.
– Chcielibyśmy mieć ośmiogodzinny dzień pracy, to nie tyle prawa pracownicze, ale prawa ludzkie. Moje dzieci wyjechały za granicę. Za chlebem – mówi ze wzruszeniem mężczyzna spotkany w Lubogórze. – Nie myślą o powrocie. Po co? Tutaj mamy czysty wyzysk, mamy w Polsce XIX-wieczny kapitalizm.
Według ówczesnych ocen Służby Bezpieczeństwa, akcja strajkowa spowodowała „rozdźwięki zarówno pomiędzy członkami ZR jak i szeregami związkowców, a ZR aż do żądania wyboru nowych władz związkowych”. Z zachowanych dokumentów „agenta” o kryptonimie „Fala” wynika, że prowadzone były wówczas działania operacyjne, które miały wpływ na powstanie krytycznych opinii wśród części strajkujących załóg wobec działań kierownictwa zielonogórskiej Solidarności. Część działaczy Solidarności aktywnych podczas tych wydarzeń została internowana po wprowadzeniu stanu wojennego.
– Nie żałuję, bo nie żałuję żadnego dnia w życiu – słyszymy w Lubogórze. – Przeżyłem je tak, a nie inaczej. Nie gdybam. A przywódcy strajku? Większości już nie ma. Albo wyjechali, albo odeszli z tego świata. W Lubogórze jest wielu nowych, młodych, tamtego pokolenia już prawie nie ma. Są pojedyncze osoby, które o strajku słyszały, ale nie w nim uczestniczyły.
Główna ulica Lubogóry świeci pustkami. O czasach PGR ludzie mowią różnie. Jedni z westchnieniem żalu, inni ulgi. Mają żal, że przywódcy szybko się spakowali i wyjechali za ocean. A przecież walczyli o ich dobro.
– To, jak teraz żyjemy… – zastanawia się jeden ze strajkujących. – Nie ma porównania. W sklepach jest wszystko, praca jest w miarę regularna, tylko pieniądze małe. Powrót do tych czasów, do lat 80.… dla mnie byłaby to porażka. Jedni mówią, że w PGR-ach było dobrze, inni, że koszmarnie. Ludzie zawsze mają różne zdania. Ja myślę, że wybrałem dobrą stronę barykady i na tamte czasy dokonywałem właściwych decyzji. Właściwego wyboru.