Na naszych oczach zmienia się język polski. Dobrozłoczyńca i inne zabawy językowe
Co rusz mam ochotę prosić językoznawców o pomoc, bo tak się na naszych oczach zmienia polski język, że coraz trudniej się nam porozumieć. Nawet więc w sensie czysto technicznym. Co robić? Aktualizować słowniki czy wybierać określenia najbardziej przydatne, najbarwniejsze i popularyzować je?
Lepiej to drugie - i niekoniecznie z najnowszych, jeszcze niestabilnych pomysłów. Dla mnie takim żywym źródłem atrakcyjnych określeń pozostaje Witkacy. Barwne i przydatne określenie przypomniałem sobie przy okazji pracy nad „Szewcami”. Jeden z czeladników, widząc prokuratora Skurwego mówi: „o idzie nasz Dobrozłoczyńca”!
Zdumiałem się, że to oryginalne i piękne określenie: „dobrozłoczyńca” tak świetnie egzystuje w świecie naszej polityki!
Bo ci wszyscy, którzy rządzą, zawsze mówią, że przynoszą nam dobro, a są właściwie złoczyńcami, czyli zło czyniącymi. I Witkacy to wiedział. A dlaczego są złoczyńcami? Może nieraz nie wiedzą, że zło czynią, bo są na pewne rzeczy nieuwrażliwieni?
To jest to, o czym mówił Andrzej Wajda, że jednym wolność jest bezwzględnie do życia potrzebna, a innym nie. Czasem nawet trudno mieć pretensję do polityka, który wygłasza takie zdanie, jakie usłyszałem wczoraj, że „sędzia musi być służebny”. Skóra mi ścierpła, że najgłębsze przekonanie mojego życia, mojej rodziny, mojego ojca, bezpartyjnego prokuratora, dziadka, też prawnika, zostaje skreślone. Całe życie walczyli, żeby być niezależnymi, żeby nie być służebnymi, tego ich uczono. I nagle, też prawnik uważa, że sędzia powinien być służebny.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień