Na Podhalu szczepionki się nie przyjęły. Góralska śleboda czy ślepota?
Kilka podhalańskich gmin ma najniższy wskaźnik zaszczepień w kraju. Samorządowcy i naukowcy drżą, tym bardziej że chodzi o turystyczne miejscowości. A górale tłumaczą: Nie będziemy brać udziału w eksperymencie medycznym.
Łatwo mu uwierzyć, nawet trochę polubić. Sebastian Pitoń, lider „Góralskiego veta” (podczas wystąpień publicznych zawsze w tradycyjnym, góralskim stroju, spod ozdobionego muszelkami kapelusza zerka poczciwym, jednocześnie inteligentnym spojrzeniem), wypowiada się spokojnie, kulturalnie, w sposób wyważony i przemyślany. A przede wszystkim: używając naukowego języka. Mimo że to, co mówi, z nauką (według antyszczepionkowców: nauką mainstreamową) wiele wspólnego nie ma.
Pitoń zasłynął wypowiedziami, że pandemii nie ma, a COVID (wie, bo sam chorował) to „lekka i przyjemna choroba”.
Profesor Janusz Czapiński, psycholog społeczny, wskazuje, że tacy są najbardziej niebezpieczni. Przekonujący i eleganccy, używający pojęć, których większość z nas nie rozumie (bo przecież nie wszyscy muszą znać się na naukach biologicznych). Dodatkowo w antynaukowe teorie wplatają wątki, z którymi trudno polemizować, powołując się na przykład na brak zaufania do władzy. Wiedzą, jak mówić i gdzie uderzyć.
Profesor Krzysztof Pyrć, krakowski biotechnolog, guru od koronawirusów, odkrywca jednego z nich, nazywa narrację antyszczepionkowców jednym słowem: bełkot.
Góralska śleboda...
Najgorzej jest w Czarnym Dunajcu. Niewiele ponad 13 proc. zaszczepionych. Wójt gminy, Marcin Ratułowski, kilka dni temu w rozmowie z naszym podhalańskim dziennikarzem, Łukaszem Bobkiem, przyznał bezceremonialnie: Mnie to zupełnie nie dziwi.
Bo, po pierwsze, wielu mieszkańców już przeszło COVID i jest przekonanych, że nic im nie grozi. Nie docierają do nich argumenty, że przechorowanie COVID nie zabezpiecza przed kolejnym zakażeniem, na pewno nie wszystkich i nie na długo.
Ale góral swoje wie. I tu przechodzimy do kolejnego powodu przytaczanego przez Ratułowskiego: góralskiego uporu.
- Są tu zresztą takie silne pokłady historyczne. Była walka z niemal każdą władzą, choćby powstanie chochołowskie czy walka z okupantem w czasie II wojny światowej. Wielokrotnie było tak, że temu, co mówi władza, górale z Czarnego Dunajca są przeciw. Ale z drugiej strony potrafią się także jednoczyć, gdy przychodzi zagrożenie. I wtedy dokonują wielkiej rzeczy - tak widzi to wójt.
Na „góralską ślebodę” zwraca też uwagę Grzegorz Biedroń, prezes Małopolskiej Organizacji Turystycznej: Górale są specyficzni. Ten ich upór i indywidualizm oczywiście przyniósł wiele dobrego, ale teraz najzwyczajniej może zaszkodzić. Szczególnie że mówimy o regionie wybitnie turystycznym, który odwiedza masa turystów z całej Polski. Przy takim podejściu Podhale może wkrótce zacząć „świecić się” na czerwono, tym bardziej że epidemiolodzy przestrzegają przed kolejną falą zachorowań. Część górali nic sobie z tego nie robi, a jak im za miesiąc zamkną wszystko i pozbawią wpływów z turystyki, to będzie rozpacz - kwituje.
... A może ślepota?
Maciej Pinkwart, publicysta, historyk Zakopanego, wieloletni kierownik muzeum Szymanowskiego, na pytanie o „ślebodę” wybucha jednak śmiechem. - Ceperska legenda, kultywowana, kiedy zaistnieje potrzeba. Górale to ludzie jak ludzie. Tak samo odważni jak inni, tak samo tchórzliwi jak inni. Tak samo mąrzy, tak samo głupi - rzuca.
Zresztą, dodaje, gdy słucha tych, którzy nie chcą się szczepić, to najczęściej przewija się argument: Boję się.
Co to niby ma wspólnego z góralską hardością?
Przeciwnie, uważa Pinkwart, stosunek górali do szczepień wynika właśnie z niechęci do podejmowania - w ich ocenie - ryzyka.
- Ta ocena, z kolei, bierze się trochę z ciemnoty, a trochę z wpływów Kościoła - kwituje.
Trochę statystyki...
Czwartkowe statystyki są takie: Czarny Dunajec - 13,2 procent zaszczepionych dwoma dawkami, Lipnica Wielka - 13,3 proc., Biały Dunajec - 14,5 proc., Szaflary - 14,9 proc.
Średnia dla kraju - 37,4 proc., ale są gminy - w tym prawie wszystkie z największych miast - gdzie już grubo ponad połowa populacji jest po obu dawkach.
Sebastian Pitoń komentuje nam to tak: To kwestia zdrowego rozsądku mieszkańców naszego regionu i życia blisko natury. Ludzie z miast są bardziej podatni na manipulację i propagandę. My wychodzimy z założenia, że skoro rządzą nami łajdacy, oszuści i cwaniacy (i nie chodzi tylko o tę władze, ale każdą poprzednią również), to nie mamy powodu, by robić to, co ci łajdacy, oszuści i cwaniacy nam proponują. Mamy swój rozum.
Prof. Krzysztof Pyrć: Niestety wirus stał się polityczny. Jest wykorzystywany politycznie, to i ludzie mają wątpliwości. Natomiast w tym przypadku jest to idiotyczne i szkodliwe.
... I czynników dodatkowych
Alojzy Lichosyt, wójt Lipnicy Wielkiej, wskazuje na dwa czynniki, które wpływają na statystykę w gminie. Po pierwsze: te liczby uwzględniają wszystkich zameldowanych, a nie wszyscy z nich w istocie mieszkają na terenie gminy. Urząd ostrożnie szacuje, że półtora, nawet dwa tysiące lipniczan pracuje i żyje za granicą. I tam pewnie się szczepi. W gminie, która liczy ledwo sześć tysięcy mieszkańców, to dość potężny odsetek. I potężny wpływ na liczby.
Po drugie, zaznacza wójt, w gminie jest tylko jeden punkt szczepień, ze swoimi ograniczeniami. Do niedawna, wskazuje samorządowiec, były problemy z dostawami szczepionek. A gmina, jak sam wójt przyznaje, leży „na końcu świata”. Nie tak łatwo dojechać do najbliższego miasta.
Choć wójt - to doda już pod koniec rozmowy, trochę mimochodem - nie wyklucza, że i góralskie umiłowanie do oporu dokłada cegiełkę do statystyki.
Rafał Szkaradziński, wójt Szaflar, też wskazuje, że dużej części mieszkańców po prostu fizycznie nie ma w gminie (około dwóch z jedenastu tysięcy). Pracują w Austrii, Niemczech, Stanach. - Ale to prawda - przyznaje - ruchy szczepionkowe są u nas szczególnie silne. Przychodzą na zebrania z antyszczepionkowymi banerami. Zapytani, czemu nie chcą się szczepić, odpowiadają różnymi teoriami - opowiada.
Zaraz zaznacza, że oczywiście trudno wszystkich górali wrzucać do tego samego worka. To byłoby niesprawiedliwe.
Zresztą, dodaje, przykład idzie z góry. A niektórzy radni opowiadają spiskowe teorie. - To po części działania mojej osobistej opozycji, takie gminne zagrywki. Natomiast pocieszające jest to, że mieszkańcy pracujący w turystyce w większości, tak wynika z moich obserwacji, są zaszczepieni - uspokaja.
I dodaje, że urząd wciąż apeluje o szczepienie się, prowadzi różne akcje promocyjne, w które włącza strażaków z OSP i panie z kół gospodyń wiejskich. - W niedzielę na przykład będzie można zaszczepić się jednodawkowym johnsonem na rynku, przy kościele. Takie akcje zamierzamy powtarzać - zapowiada samorządowiec.
Walka o odporność...
Grzegorz Biedroń, szef Małopolskiej Organizacji Turystycznej, komentuje, że wysoki stopień emigracji w podhalańskich gminach rzeczywiście może mieć wpływ na rządowe dane. Liczba zaszczepionych pod Tatrami może nie być tak rażąco niska jak na pierwszy rzut oka.
Ale dalej - nawet jeśli uwzględnimy góralskich emigrantów, którzy (być może) szczepią się za granicą - nie tłumaczy to pełnej różnicy między nowotarskimi gminami a resztą kraju.
A, zdaniem naukowców, prowadzimy teraz swoistą walkę z czasem. W skrócie polega ona na tym, by osiągnąć odporność stadną zanim do Polski nadejdzie czwarta fala epidemii, z którą już zmagają się mieszkańcy choćby Portugalii. Resztę Europy może zalać o tyle szybciej, że coraz popularniejszy jest wariant delta wirusa, bardziej zakaźny.
Prof. Krzysztof Pyrć: Nie wiemy dokładnie, ile procent populacji musi się zaszczepić, abyśmy osiągnęli odporność stadną. Modele matematyczne - uwzględniające obecność wariantu delta - mówią o 80-90 procentach populacji. Jesteśmy więc gdzieś w połowie drogi, zaszczepionych jest koło 40 proc. Polaków. Tyle że pozostali do szczepień jakoś się nie garną.
... I walka ze szczepionkami
Nie garną się również dlatego że - jak zauważa prof. Czapiński - Polacy mają złudne poczucie, że skoro przechorowali COVID, to są już bezpieczni.
Jednak rzadko kto, używając tego argumentu, dysponuje testami potwierdzającymi obecność przeciwciał. Tymczasem u części chorujących na COVID przeciwciała w ogóle się nie wykształcają. U innych zanikają niedługo po chorobie. Naukowcy twierdzą, że w tempie dużo szybszym niż po zaszczepieniu. Jest ich też znacznie mniej.
Kolejnym czynnikiem jest wpływ ruchów antyszczepionkowych. Maciej Pinkwart opowiada, że Zakopane wyplakatowane jest banerami zniechęcającymi ludzi do szczepień. Jest też coś takiego - na to zwraca z kolei uwagę Biedroń - jak bańki informacyjne. Algorytmy mediów internetowych działają tak, że jeśli raz i drugi kliknie się na informację antyszczepionkową, kolejne są już nam podawane na tacy.
A ta taca może sprawiać wrażenie całkiem solidnej.
Sebastian Pitoń z „Góralskiego veta”: My nie walczymy ze szczepieniami. Walczymy z eksperymentami medycznymi, a za takie należy uznać stosowanie szczepionek mRNA, do których zaliczane są wszystkie dopuszczone w Polsce szczepionki przeciw COVID (jedyną szczepionką wektorową jest rosyjski sputnik).
Prof. Krzysztof Pyrć: Szczepienia nie są eksperymentem medycznym. Zostały przeprowadzone pełne badania przedklicznie i kliniczne. Poza tym szczepionki astra zeneca i johnson są szczepionkami wektorowymi.
Pitoń dalej opowiada o szczepionkach mRNA: Zmieniają DNA w naszym organizmie i są tak zaprogramowane, by nasz organizm produkował białko kolca Spike, które samo w sobie jest toksyną i niesie zagrożenie dla naszego zdrowia.
Prof. Pyrć: mRNA nie może zmienić naszego DNA - to zupełnie inny związek chemiczny. Dodatkowo mRNA dostaje się do cytoplazmy, a nie do jądra komórkowego. Spike nie niesie zagrożenia dla naszego zdrowia.
Pitoń: Efektów przecież nie znamy. Może okazać się, że jest to na przykład bezpłodność. Jeśli wszyscy się zaszczepią, to może za 200-300 lat na Ziemi będą rosły jakieś krzewy, ale człowieka już nie będzie.
Prof. Pyrć: Szczepienie nie powoduje bezpłodności. Zostały przeprowadzone badania na zwierzętach przed pierwszym podaniem. Ostatnio przeprowadzono natomiast badania osób po szczepieniu - również brak efektów. Jednak pojawiają się głosy, że samo zachorowanie może wpływać negatywnie na płodność. Martwiąc się o to - zapobiegajmy zakażeniu.
Szacując ryzyko...
Pitoń dodaje jeszcze, że COVID niesie za sobą dużo mniejsze ryzyko ciężkich powikłań niż szczepionki. I mniejsze niż grypa.
Prof. Pyrć: COVID jest poważną, śmiertelną chorobą. Szacuje się, że liczba zgonów już w tej chwili może sięgać kilkunastu milionów. Przez takich idiotów możemy dogonić hiszpankę. COVID u większości ozdrowieńców pozostawia ślady, włączając w to osoby młode i te, które przechodzą chorobę łagodnie. W przypadku szczepionki ryzyko wystąpienia ciężkiego objawu można bardziej porównać do ryzyka bycia trafionym przez piorun niż ryzka wypadku komunikacyjnego.
Pitoń: Statystyki zgonów na COVID są zawyżone, ponieważ szpitale dostają więcej pieniędzy za wpisanie w akt zgonu, że przyczyną śmierci był COVID. Sam znałem człowieka, który kilka lat chorował na białaczkę, w „pandemii” rzeczywiście zakaził się koronawirusem. Co wpisali lekarze? „Przyczyna śmierci: COVID”.
Prof. Pyrć: Za tego typu oskarżenia powinny być pozwy.
... I szukając rozwiązań
Większość naukowców zgadza się tu z politykami (nawet jeśli z nimi nie sympatyzuje): Polaków trzeba zachęcić do szczepień.
Pytanie, jak.
Prof. Czapiński nie ma złudzeń: Perswazja tu nie wystarczy.
Tydzień temu na łamach naszej gazety Anna Prokop-Staszecka, pulmonolog i serolog ze Szpitala Jana Pawła II, w tekście Jolanty Tęczy- Ćwierz, powiedziała wprost: Jestem za przymusowością szczepień.
Szpital odciął się od tej wypowiedzi; rzeczniczka placówki - jeszcze przed drukiem - kontaktowała się z naszą dziennikarką, apelując, żeby przy tekście zamieścić zdanie, że to poglądy osobiste lekarki. Najpewniej administracja szpitala dość przytomnie przewidziała hejt, który spłynie na lekarkę po tej wypowiedzi (i nie chciała mieć z tym nic wspólnego).
Z komentarzy pod tekstem: „Skąd się biorą tacy nieetyczni lekarze?”, „Coś żałosnego”, „Pier...ęta baba”.
Mała próbka.
Lekarka zadzwoniła ostatnio do naszej dziennikarki. Powiedziała, że na hejt jest uodporniona, spodziewała się, nie szkodzi. I że wywiadu nie żałuje. Więcej, jest z niego dumna, bo podobno kilka osób po jego lekturze zdecydowało się zaszczepić.
Ale jej zdanie - że szczepienia powinny być przymusowe - podziela mała część nawet największych zwolenników szczepień. - Mam wątpliwości - przyznaje prof. Pyrć. - Nie dlatego że ludzie mają prawo decydować za siebie - bo to nie jest interes indywidualny, odpowiedzialność jedynie indywidualna. Nie szczepiąc się, narażamy innych. Moja wątpliwość wynika z czegoś innego: bałbym się, że efekt byłby odwrotny do zamierzonego. Polacy, mając obowiązek szczepień, tym bardziej by ich unikali.
Jeśli więc nie przymus, to co?
Prof. Czapiński: Najwłaściwsze wydaje się to, co zrobił prezydent Macron we Francji. Otworzył m.in. restauracje i centra handlowe, ale tylko dla zaszczepionych. Po tej decyzji miliony niezaszczepionych - i wciąż wahających się - Francuzów zarejestrowało się na szczepienia. To rozwiązanie, w którym niczego nie nakazujemy, ale niezaszczepioną część populacji poniekąd wykluczamy z pewnych obszarów życia. I wtedy każdy - bez względu na to, czy wierzy w teorie spiskowe czy we własną odporność - musi wykonać rachunek zysków i kosztów, po czym zdecydować, na czym lepiej wyjdzie. Przykład Francuzów pokazuje, że ten rachunek jednak skłania ludzi do szczepień.
Podobnego zdania jest prof. Pyrć: To, na co zdecydowała się teraz Francja i Grecja - chodzi o uruchomienie wszystkiego, co można, ale tylko dla zaszczepionych - wydaje się sensowne. Uruchomić świat, zwrócić normalność, zadbać o ekonomię i zdrowie psychiczne obywateli, przy jednoczesnym minimalnym ryzyku rozniesienia wirusa. Byłaby to również dodatkowa zachęta dla niezdecydowanych.
Ale jeśli wierzyć w góralską hardość i zamiłowanie do oporu, to i takie działanie na Podhalu mogłoby nie zadziałać.
Z komentarzy na facebookowym profilu „Góralskiego veta”: Rozwalić te szczepienia, ISKRA MA WYJŚĆ Z POLSKI.