Na pograniczu naprawia rozbity świat
Krzysztof Czyżewski z Sejn buduje mosty. Takie, pomiędzy pokoleniami oraz żyjącymi na pograniczu narodami. Za to, jako jedyny w naszym regionie, został wpisany na listę Ashoki.
Jesteśmy grupą osób, która zajmuje się na co dzień zmienianiem świata - mówi Czyżewski. - A to jest szczególnie potrzebne na pograniczu, także polsko-litewskim, gdzie są różne kultury, różne tradycje. Gdzie świat był rozbity jak mozaika, gdzie każdy starał się przetrwać w swoim kawałku. Ale był pełen dawnych urazów, niedopowiedzianych słów. Postanowiłem, wraz z żoną i przyjaciółmi, pochylić się nad tymi dramatami. Nie oceniać, nie stawiać ludzi pod ścianą, ale ich wysłuchać. Nasze relacje nie są upudrowane. Nie raz padają gorzkie słowa z obu stron. Ale tak musi pozostać. Musimy być wobec siebie szczerzy. Inaczej projekt się nie uda.
Dziś, po ponad ćwierć wieku pracy, może mówić o niewielkich sukcesach, ale nie o zakończonej misji. Bo budowa mostów to - jak mówi Czyżewski - ogromna, niekończąca się robota.
Wróżbita Jan Jakubowski przepowiedział przyszłość
Czyżewski urodził się w Warszawie, wychował w województwie wielkopolskim. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, grał w teatrze, jeździł po całym kraju. W młodości dotarł też do Sejn, Wodziłek, czy Żegar. Śmieje się, że w tej ostatniej wsi Jan Jakubowski, miejscowy śpiewak i wróżbita, przepowiedział mu przyszłość.
- Poszedłem do niego z koleżanką, Małgosią - wspomina. - Wywróżył nam wielką miłość i związki z tą ziemią. Wtedy, a był to rok 1982, wydawało mi się to mało możliwe.
Sześć, czy siedem lat później wrócił do Sejn ze spektaklem „Garść sosnowych gruszek”. Była to opowieść o miasteczku na wschodzie, gdzie żyją różne narody. Aktorzy recytowali wiersze m.in. Czesława Miłosza i Tarasa Szewczenki, najpopularniejszego ukraińskiego poety.
- Po spektaklu poszliśmy z ówczesnym burmistrzem miasta, Andrzejem Strumiłło i Jerzym Nazarukiem, szefem ośrodka kultury, do kawiarenki - wspomina. - Mówiłem im, że szukam swojego miejsca na ziemi. Zaprosili do Sejn.
Skorzystał z tego zaproszenia, ale trochę później. Wcześniej ożenił się z Małgorzatą i poznał animatorów kultury Bożenę oraz Wojciecha Schroederów, którzy marzyli o stworzeniu własnego ośrodka. A także, zupełnie przypadkowo, w Maćkowej Rudzie, niedaleko posiadłości Strumiłły spotkał spacerującego Czesława Miłosza.
- Fascynował mnie, można powiedzieć, że był dla mnie całym światem - wspomina Czyżewski. - Zaczęliśmy rozmawiać, zaprosił mnie i żonę do klasztoru wigierskiego, gdzie się zatrzymał. Dopytywał, co będziemy robić, z czego chcemy żyć. Byłem zdziwiony, że interesuje się szczegółami. Nagle wykrzyknął: wiem, będziecie budowali tkankę łączną!
Wędrowali jak Cyganie
Z Poznania na wschód jechali dwoma wozami. Jeden ciągnął koń. Drugi, na którym na piętrowych łóżkach spały dzieci - jeap. Wędrowali jak Cyganie, od miasteczka do miasteczka i wystawiali swój kolejny spektakl. Zmierzali w kierunku Sejn.
- Nie mieliśmy pojęcia, jak miejscowi nas przyjmą - przyznaje Czyżewski. - Nawszelki wypadek mieliśmy awaryjny plan: pojedziemy dalej.
Ale pozostali. Powołali fundację „Pogranicze”, która uzyskała dotacje z ministerstwa kultury oraz od Andrzeja Wajdy i dzięki temu mogła stworzyć podwaliny pod ośrodek sztuk-kultur-narodów.
- Pogranicze znaliśmy tylko z książek - przyznaje.- Nie mieliśmy pewności, czy uda się dotknąć tego bogatego, ale niezwykle trudnego mitu. Ale wiedzieliśmy, że musimy spróbować. Intuicja prowadziła nas do tego, by możliwie wielu ludzi zapraszać do synagogi.
Tam śpiewali pieśni żydowskie. Z biegiem czasu ludzi zaczynali się otwierać i też śpiewać. Ale swoje pieśni: rosyjskie, ewangelickie, litewskie, czy cygańskie.
- Reagowali bardzo emocjonalnie, często płakali - dodaje. - Mam wrażenie, że po raz pierwszy zaczęli słuchać siebie nawzajem.
Wtedy nadszedł czas, by łączyć pokolenia. W różny sposób. Na przykład, podczas jednego ze spotkań młodzi przenosili światło. W ciemnej synagodze, ze święcą w ręku klękali przed grupą starszych osób i słuchali, co oni mają do powiedzenia. Innym razem młodzi spisywali losy tych, którzy doświadczyli okrucieństwa.
- Okazało się, że bardzo chcą, ale nie mają komu o tym opowiedzieć - mówi rozmówca. - Na bazie ich wspomnień zrobiliśmy fantastyczny film „Losy posłuchane”.
Czas woła coraz bardziej
Krzysztof Czyżewski, jako jedyny w regionie i jeden z pierwszych w kraju, został członkiem Ashoki. To międzynarodowa organizacja, która wyszukuje i zrzesza ludzi wprowadzających niekonwencjonalne rozwiązania problemów społecznych. Została założona w 1980 roku przez Billa Draytona, pracownika Narodowej Agencji Ochrony Środowiska w Nowym Jorku, który podczas podróży po Azji zwrócił uwagę na różnice społeczne pomiędzy krajami. Pomyślał, że można byłoby je zmniejszyć poprzez innowacyjne działanie. Tych, którzy je wdrażają, wspiera.
W 1994 roku Ashoka rozszerzyła obszar swojego działania m.in. na Polskę. Dziś funkcjonuje w ponad 70 krajach i skupia ponad 3000 osób.
- To profesjonaliści, którzy wzajemnie się wspierają i zmieniają świat - mówi Czyże-wski. - Powoli, po kawałku. Zmieniają małe rzeczy, które mogą działać lepiej.
Jedni walczą z biedą, drudzy pomagają chorym. Są też tacy, którzy dbają o to, żeby szkoły były ciekawsze, by dzieci nie musiały pracować, a ludzie osłabieni nie byli sami. A Czyżewski pomaga porozumieć się ludziom z różnych kultur. On buduje mosty.
Ashoka funduje swoim członkom 3-letnie stypendium na rozwój osobisty. W tym przypadku liczy się głównie zaufanie.
- Zasady są zupełnie inne, niż w naszym kraju - dodaje rozmówca. - U nas wymaga się wielu dokumentów, a w przypadku nieprawidłowości nie ma żadnych konsekwencji. W Ashoka rozliczenia nie są potrzebne. Ale biada temu, kto nadwyręży zaufanie organizacji.
Czyżewski mówi, że jego mosty nie zacierają granic, ale pozwalają je przekraczać. Nie można ich ani przenosić , ani budować na obcej ziemi. Ale można pokazywać innym, jak je tworzyć.
- Podróżuję po świecie i uczę tych, którzy chcą zmieniać swój wielokulturowy kawałek ziemi - dodaje. - W jakim stopniu uda się to zrobić, trudno ocenić, ponieważ czas nas coraz bardziej woła. Ale cieszę się, że ludzie przestają wstydzić się swojego pogranicza. A niektórzy są z tego wręcz dumni.