
Plecak ważył 30 kilogramów, choć rekordziści byli w stanie przenieść nawet 50. Na dodatek wybierali dni, kiedy wiało niemiłosiernie, a mgła była tak gęsta, że można ją było jeść łyżkami.
Tak, by zwiększyć szansę na bezpieczne przekroczenie granicy i zminimalizować spotkanie z żandarmerią. Ilu z nich wpadło, nie wiem. Z kronik Ischgl wynika, że przemytniczym rzemiosłem trudnili się niemalże wszyscy mężczyźni tej tyrolskiej, ubogiej wioski. Musieli wyżywić całe rodziny, więc może trochę przymykano oko na to ich „poboczne zajęcie”.
Ich droga wiodła przez góry do szwajcarskiego Samnaun. Osiem, a nawet dziesięć godzin, w zależności od tego, ile mieli danego dnia na plecach. Tam, w kraju, który podczas wojny pozostał neutralny, kupić można było produkty, o których tylko w tyrolskich chałupach można było wówczas pomarzyć. Szmuglowali tam głównie masło, sery oraz skóry. Wracali z kawą, ryżem, przyprawami i tym, co akurat dobrze sprzedawało się po austriackiej stronie.
Podobno w latach powojennych świetnie zarabiali na pończochach nylonowych. Były seksi, a kobiety w Europie chciały nosić to, co gwiazdy w amerykańskich filmach. Może nie każdy w to uwierzy, ale pierwszy orczyk, który pojawił się w Ischgl był sfinansowany z tejże przecież niezbyt chlubnej działalności. A potem pojawiły się kolejne i kolejne.
W dalszej części tekstu
- Co najbardziej przyciąga turystów do doliny Paznaun?
- Czego mogą się tutaj spodziewać smakosze?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień