Nie liczy drugie, trzecie, czy czwarte miejsce. I tak pojedziemy ten Tour de France. Liczy się tylko zwycięstwo – mówi Michał Kwiatkowski (Sky)
Jedzie Pan w Tour de France jako pomocnik Chrisa Froome’a. To dla Pana wyścig z presją czy bez presji?
Zawsze czuję gęsią skórkę jadąc Tour de France, największy wyścig świata, co zresztą widać po ilości kibiców, w tym polskich. To przekłada się na to, jak czujemy się my, kolarze. Natomiast wiem, co robiłem na treningach, wiem, jak się czuję, więc nie mam się czego bać. Wiem, w jakim miejscu jestem i co mnie czeka: to będą bardzo trudne trzy tygodnie. To chyba pierwszy raz, kiedy w czasie Tour de France nie czuję niepewności jeśli chodzi o formę, jak w 2014 czy 2015 roku. Jestem świetnie przygotowany i zależnie od tego, jak się potoczy wyścig, będę starał się to wykorzystać.
Myśli Pan, że to będzie trudny wyścig? Jest trochę mniej górskich finiszów, mniej czasówek, może być dużo zaskakujących wydarzeń?
Można przez wiele godzin dyskutować, jak ten wyścig się potoczy, ale nikt teraz nie jest w stanie powiedzieć, co się wydarzy. Można mówić o piątym etapie na La Planche des Belles Filles, o drugiej czasówce, czy innych etapach z metą pod górę jak Izoard, natomiast nikt nie jest w stanie określić, który etap będzie decydujący, jeśli chodzi o klasyfikację generalną. Niektórzy do znudzenia powtarzają, że trzeba wyścig brać z dnia na dzień i starać się wszędzie urywać cenne sekundy. Olbrzymie znaczenie będą też miały warunki pogodowe na płaskich odcinkach, bo może padać, może powiać.
Jest Pan kolarzem, który świetnie czyta wyścig, zawsze Pan wie, co się może wydarzyć. Taka będzie Pana rola? Żeby uprzedzać fakty na trasie, kombinować?
Staram się myśleć, jak wyścig może być rozegrany, choć oczywiście czasem popełniam błędy (śmiech). Mamy od tego sztab ludzi, ale też innych zawodników, jak np., Luke Rowe, który świetnie czyta wyścig, podobnie jak dyrektorzy sportowi. Mamy też ludzi, którzy jeżdżą przed peletonem, by sprawdzać warunki pogodowe, jak silny jest wiatr i z którego kierunku wieje. Na pewno przez cały Tour de France, gdy wsiadamy na rowery, musimy być skupieni. To nie jest siedzenie za biurkiem przez 6 czy 8 godzin, ale też wielu kolarzy nie potrafi się skupić przez cały czas. Na Tour de France to jest bardzo, bardzo potrzebne. My do tego jesteśmy przygotowani mentalnie. To jest wyścig, który kosztuje dużo nerwów i jest stresujący. Ale trzeba zachować spokój, chociaż inni kolarze napierają, jest mnóstwo kibiców i innych bodźców.
Spędził Pan przed Tour de France sporo czasu z Chrisem Froomem, nie tylko na wyścigach, ale również na zgrupowaniu na Teneryfie. Czy jakoś między wami zagrało, dogadujecie się?
Myślę, że już w zeszłym roku Chris zobaczył, że nie mam problemu z tym, żeby pomagać innym. Moje podejście jest takie, że zespół musi zawsze grać na najlepszego zawodnika, na tego, który ma szansę na zwycięstwo. On dobrze wie, że zawsze może na mnie liczyć, nieważne, w jakim terenie się znajdujemy. Może w zeszłym roku był większy nacisk ekipy na to, żebym startował bezpośrednio z Chrisem: Romandia, Dauphiné, chcieliśmy wcisnąć go jeszcze na Ličge-Bastogne-Ličge. W tym roku było to niepotrzebne, bo po jednym wyścigu wiemy, że bardzo dobrze współpracujemy.
Jak patrzę na jazdę Chrisa Froome’a w zeszłym roku, a zwłaszcza w tym sezonie, to ona coraz bardziej przypomina Pana styl jazdy:_niekonwencjalne zagrania, ataki na zjazdach. Podpowiada mu Pan takie rozwiązania?
Myślę, że kolarstwo się trochę zmienia, nie chodzi tylko o samą jazdę Chrisa. Wyścigi są coraz bardziej otwarte i coraz więcej kolarzy może się włączać w walkę o zwycięstwo. To już nie są wyścigi, gdzie o wygraną walczy dwóch-trzech kolarzy. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, gdzie rozegra się tegoroczny Tour de France. Dlatego trzeba mieć oczy szeroko otwarte i próbować urwać wszędzie sekundy. Kolarze w drużynie muszą się uzupełniać, wymieniać opiniami i korzystać z doświadczeń. Staram się wykorzystywać to, co mi kiedyś poradził Tom Boonen, czy Mark Cavendish. Christopher mimo że jest wielkim mistrzem i wiele już osiągnął, słucha innych, pyta, rozmawia z ludźmi. Dlatego widzimy tak właśnie jeżdżącego Chrisa, który dostosowuje się do sytuacji na trasie.
Wygra Tour de France?
Mocno wierzę, że tak. To, że Chris jest tytanem pracy, każdy wie. Natomiast jest facetem, który potrafi się mentalnie nastawić na zwycięstwo. Sztuką jest wygrać Tour de France raz, natomiast chęć kolejnych zwycięstw to już coś więcej, a jego stać na to, by się tak przygotować. Widzę, że u niego to mentalne nastawienie jest niewyobrażalne. Zresztą to widzieliśmy – jeśli facet biegnie pod Mont Ventoux, bo nie ma na czym jechać, to znaczy, że wie, po tu jest, nie panikuje i nie odpuszcza. Wierzę, że wygra po raz czwarty.
Jeszcze przed Tour de France Pana zespół – Sky został zbombardowany przez dziennikarzy pytaniami o zażywanie trama¬dolu (lek przecwibólowy - red.), tajemnicze paczki Wigginsa. Pana to nie dotyczy, bo chodzi o historie sprzed paru lat. Ale odczuwa Pan dyskomfort słuchając takich pytań?
Zdaję sobie sprawę, że dziennikarze szukają kontynuacji tamtych spraw. Dziwi mnie tylko, że nie zgłaszają się z tymi pytaniami do Międzynarodowej Unii Kolarskiej albo do WADA, bo to są instytucje, które to kontrolują, ale wiecznie szukają odpowiedzi u kolarzy, którzy są twarzami ekipy. Niektóre media wciąż szukają sensacji, to jest kwestia mentalnego przygotowania się do tego, że takie pytania padną.
Niestety wciąż nic tak nie „sprzedaje” kolarstwa na portalach internetowych jak doping.
Wiele mediów wciąż szuka sensacji. A doping dotyczy wielu dyscyplin. Jestem dumny z tego, że kolarstwo tak bardzo walczy z dopingiem i są wyłapywane przypadki oszustw, że kolarstwo jest w tym momencie czyste. Żyjemy w innych czasach, tamte, gdy w erze Armstronga wszystko było tuszowane, dawno minęły. Dzieki temu, że taka jest, tacy zawodnicy jak ja mogą dziś odnosić sukcesy.
Na 9. etapie będzie powtórka etapu z tegorocznego Dauphiné z podjazdem, a przede wszystkim z piekielnie trudnym zjazdem na Mont du Chat. Pan tam zjeżdzał fenomenalnie, bo zaczął Pan ze stratą i dojechał do Froome’a.
Miałem lekką stratę do Richie¬go Porte’a i po jakimś kilometrze udało mi się do niego dojechać. Dostałem informację na słuchawki, że końcówka zjazdu jest bardzo techniczna i pamietam, że Nico Portal (dyrektor sportowy Sky – red.) zapytał mnie – tak ostrożnie, z zastrzeżeniem, że to zbyt dużo oczekiwań względem mnie – ale czy mógłbym może spróbować dołączyć do Chri¬sa. Spróbowałem zaatakować na zjeździe, udało mi się minąć Porte’a i doskoczyć do grupki Chrisa.
To wyglądało w telewizji jakby się Pan nagle teleportował.
Kamery nie mogą być wszędzie, nie było też widać początku tego etapu, gdy roznieśliśmy wyścig. Nie udało się wygrać Dauphine, ale zrobiliśmy wszystko, żeby tak się stało. Nie liczy drugie, trzecie, czy czwarte miejsce. I tak pojedziemy ten Tour de France. Liczy się tylko zwycięstwo