Na ukraińskim froncie. Jak wygląda okopowa rzeczywistość?
Na Ukrainie ogłoszono stan wojenny. Czy tamtejsza armia jest gotowa po raz kolejny stanąć w oko w rosyjskimi separatystami, albo z rosyjskim wojskiem? Żołnierze zapewniają, że są gotowi walczyć do końca.
Strach. Nikt o nim nie mówi, ale czuje go każdy. Mimo że znamy sytuację, wiemy, że jest spokojnie, mimo że nasi gospodarze są uśmiechnięci, wręcz zrelaksowani, atmosfera robi się napięta. Tym bardziej napięta, im bardziej zbliżamy się do frontu.
Październik, jedziemy busem z Kramatorska do Awdijiwki. Grupa dziennikarzy z Polski, która przyjechała na Ukrainę na zaproszenie Rady Polityki Międzynarodowej „Ukrainian Prism”. W planach pobytu wizyta na froncie, w okolicach Awdijiwki. Po drugiej stronie frontu - zajęty przez rosyjskich separatystów Donieck.
Półtora miesiąca temu, gdy tam byliśmy, sytuacja w żaden sposób nie przypominała obecnej. Nie było napięć, wymian ognia, od dawna nie słychać było o żadnych próbach działań ofensywnych żadnej ze stron. Ale też dobrze każdy z nas wiedział, że to chwilowe. Że taka sytuacja, jaka miała miejsce w Cieśninie Kerczeńskiej kilka dni temu, może się zdarzyć w każdej chwili i w każdym miejscu rosyjsko-ukraińskiego frontu. Także w tym miejscu, w którym właśnie przebywaliśmy.
Na wyprawę jesteśmy dobrze przygotowani. Naszą grupę podzielono na trzy mniejsze, każda jedzie na inny odcinek frontu. Dostajemy kamizelki kuloodporne i teflonowe hełmy. Jako przewodnik jedzie z nami doświadczony żołnierz. Już na miejscu opiekują się nami żołnierze stacjonujący w danym miejscu. Robią to bardzo troskliwie - do tego stopnia, że po ponad godzinnym spacerze okopami poczęstowali nas jeszcze kawą i wojskowymi herbatnikami.
Uprzedzając wypadki: w ciągu pobytu na froncie nie wydarzyło się kompletnie nic. Świeciło piękne słońce, atmosfera była leniwa, właściwie sielska. Nie padł ani jeden strzał, nawet gdzieś w oddali. A jednak pobyt tam był przeżyciem wstrząsającym. Jednym z tych doświadczeń, które zostają w pamięci do końca życia. Wbijający się w pamięć i w serce tak głęboko, że ślad po nim zostanie na zawsze.
Dlaczego? Bo dosłownie wszystko, co w tych okopach zobaczyłem, było brutalnie realne. To była moja pierwsza wizyta na linii frontu, nigdy wcześniej nie widziałem okopów, umocnień, bunkrów, śladów po prowadzonym wcześniej ostrzale. Nagle to wszystko staje przed oczami. Pierwsze skojarzenie - dokładnie tak jak filmach. Każdy z nas widział setki, tysiące filmów wojennych, od „Czterech pancernych i psa”, przez „Szeregowca Ryana”, „Hurt Locker”, po „Przełęcz ocalonych” i „Do zobaczenia w zaświatach”. I trzeba przyznać, że scenografowie odwalili w nich kawał solidnej roboty: na prawdziwym froncie wszystko wygląda identycznie.
Tylko emocje całkowicie inne. Nawet najbardziej brutalne sceny w kinie, takie, które wciskają w fotel i zmuszają do zasłonięcia oczu rękami, ogląda się jednak ze spokojem i świadomością, że od tej rzeczywistości oddziela nas ekran kinowy. Teraz tej bariery nie ma. I właśnie to sprawia, że zwykły spacer po linii frontu staje się tak dramatyczny.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień