Na Wielkanoc "wyczyścież stary kwas"
Nad pierwszą i ostatnią bydgoską Wielkanocą w II Rzeczypospolitej unosiła się wielka polityka. Nadzieja, ale też powrót polskich waśni w 1920 roku i mityczna mocarstwowość państwa roku 1939.
"Alleluja, słońce wstaje! Gdy w roku ubiegłym dzwony wielkanocne w wolnej już Polsce tryumfalnem odzywały się biciem, my jeszcze dźwigaliśmy jarzmo niewoli. Dziś po raz pierwszy jako wolne dzieci radośnie obchodzimy święto zmartwychwstania”.
Tak pisał „Dziennik Bydgoski” w wielkanocnym numerze z 4 kwietnia 1920 roku. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej „Bromberg”, zwany „małym Berlinem” - mieszkało tu tylko 20 procent Polaków - należał do Niemiec. Dopiero 20 stycznia 1920 roku bydgoszczanie zobaczyli polskie wojsko. I to po raz pierwszy od upadku cesarza Napoleona!
Anonimowy kronikarz bydgoski przypominał
„Lekcye na Wielkanoc: Bracia wyczyścież stary kwas, abyście byli zaczynieniem, jako przaśni jesteście, albowiem Paschą naszą ofiarowany jest Chrystus”.
Mimo powojennej biedy pierwsze święto w wolnej Bydgoszczy obchodzono nie tylko w kościołach. Pożółkłe stronice „Dziennika Bydgoskiego” pełne są ogłoszeń o tańcach i zabawach. „Restauracya 4-ta szluza. Wielka zabawa z tańcami, na którą zaprasza M. Kruger”. Jeden z bydgoszczan „młode dziewczę poszukuje od zaraz”, a pan Lucjan Grochowski z Gniezna dał desperackie ogłoszenie: „Ostrzegam wszystkich, ażeby żonie mojej Marjannie Grochowskiej z domu Głyżewskiej, która dom mój opuściła bez wszelakiego powodu chcąc używać swobody w Bydgoszczy, żadnego kredytu nie udzielano ponieważ za jej długi nie odpowiadam”. Bardzo możliwe, że Marjanna Grochowska bawiła się z przyjaciółmi na jednym z trzech statków rzecznych.
Teatralny Cabaret Wesołek
Pierwsza Wielkopolska Żegluga oferowała rejsy parowcami znad Brdy „przy sprzyjającym powietrzu i dostatecznym udziale w 1. i 2. święto Wielkiejnocy. Do Chełmna - statek „Dąbrowski”, do Ostromecka statek „Naczelnik” i do Brdyujścia łódź motorowa „Kujawiak”.
Jednak pierwsze tygodnie wolności przyniosły także zaskakujące artykuły polityczne. Kiedy się je czyta, aż trudno uwierzyć, że minęło stulecie: „Jesteśmy świadkami dziwnego objawu. Ludzie, którzy dawniej porali się z nawałą niemiecką i stali w pierwszych szeregach bojowników w obronie ludu polskiego, wiary i narodowości, usuwają się i milczą. A na ich miejsce wysuwają się inni, którzy grzmią górnie frazesami i starają się o poklask. Te frazesy zwracają przeciw dotychczasowym działaczom, jako służalcom Niemców albo też przeciw całemu porządkowi rzeczy. W ogóle nowym krytykom nic się nie podoba, co nie jest po ich myśli (...) P. Pałęcki, nie liczący się nigdy ze słowami, wystąpił na wiecu endecyi i w gwałtowany sposób przeciw wszystkim, którzy stali dotąd na czele ruchu narodowego, wołał „zdrajcy, hańba, targowica!”.
Trudno dziś stwierdzić, czy bydgoszczan zajmowały w święta sprawy polityczne, ale na pewno odżywało polskie piekło. Na szczęście życie gospodarcze też się odradzało. Właściciel kawiarni „Wielkopolanka” poszukiwał „dzielnych kelnerów jakoteż kilka uczni”, ponieważ zaczęła dopisywać klientela. Przy Starym Rynku 27 Jan Cisewski zapraszał na otwarcie winiarni, a Jedyny Polski Teatralny Cabaret Wesołek przy ul. Pomorskiej obiecywał „występy pierwszorzędnych sił cabaretowych oraz clowna Erwesta i duetu komicznego”. Kristall Palast przy ul. Gdańskiej 165 kusił wielkim programem świątecznym (od 2 do 5 kwietnia 1920). Właściciel zapewniał przednią zabawę: „Awantura detektywna na zielonej murawie w 4 aktach! Gdy trzech jedną kocha to przepiękna krotochwila”.
Natomiast od 6 kwietnia w Kristall Palast szedł „Wyborowy program! Lalka Czarta w 4 aktach, oprócz tego Djabełek - komedja w 4 aktach, w roli głównej Hilde Werner”. Finałem wieczoru był „Osobisty maestro indyjskiego fakira Mister Higgs w swoich pierwotwórczych indyjskich tańcach i obyczajach”.
W przed i poświątecznych numerach ogłasza się jakiś przewidujący poznaniak liczący na swoiste pobiesiadne żniwa: „Kupuję sztuczne zęby! Także stare szczęki, mogą być połamane”. Za ząb nadawca wielkiego ogłoszenia płacił 15-25 marek, za platynę 320 marek za gram.
Słowianie wyrośli na burakach
Pierwsze święta w wolnej Bydgoszczy upłynęły „w nadzwyczaj pięknym powietrzu”. Kilka dni po Wielkanocy w Bydgoszczy zostaje otwarty Uniwersytet Ludowy. Nastąpiło też dziwne załamanie pogody i nad regionem zaczęły „kłębić się ciężkie chmury, a silne podmuchy wichru zapowiadały ciężką burzę”.
Dokładnie dziewiętnaście lat później bydgoszczanie obchodzili ostatnią Wielkanoc w wolnej II Rzeczypospolitej. Łamy ówczesnej prasy wypełnione są patriotycznymi tekstami w związku z sytuacją w III Rzeszy. Zapowiedź zbliżającej się wojny zwiastowały przemówienia Hitlera, ale nikt nie wyobrażał sobie, jaką gehennę przyjdzie przeżyć Polakom.
„Dziennik Bydgoski” liczył już nie cztery, a po kilkanaście stron, zaś wydanie świąteczne miało aż 32 kolumny. Na kwietniowych czołówkach dominowały polityczne wiadomości. „Anglicy i Francuzi będą się bić w razie napaści na granice Polski”! „Polska w obliczu dziejowych wydarzeń”. Młody Tadeusz Nowakowski, późniejszy pisarz i honorowy obywatel Bydgoszczy, pisał: „U nas żarliwość religijna nie wypływa z niepokoju (nie jesteśmy narodem wysoko stojącym materialnie i cywilizacyjnie), ale wypływa ze spokoju i tężyzny moralnej. My, uśmiechnięci po słowiańsku, śpiewni i rozlewni, niczego prócz Boga i Ojczyzny nie wyznający, wyrośli na burakach i kartoflance, a nie na keksach i biszkopcikach, kulturę swą czerpiący z wierzb wioskowych i Maciusiowych fujarek, wstajem co rano spokojni i gotowi na wszystko”...
Ks. Florian Kaszubowski przy okazji Wielkiejnocy raduje się ze zwycięstwa nad bolszewicką tyranią: „Jesteśmy szczęśliwymi świadkami zmierzchu bolszewizmu”. Artykuł redakcyjny zaś nie pozostawia żadnych wątpliwości: „Pamiętamy Psie Pole, Grunwald i Wiedeń. My, Polacy, stawiamy sprawę jasno i wyraźnie - jesteśmy gotowi do wojny z każdym przeciwnikiem. Naród polski nie ma poczucia niższości wobec innych narodów, bo uświadamia sobie, że sam do tych silnych narodów należy. To my, synowie Wielkiego Narodu, który w swych dziejach odnosił bezprzykładne zwycięstwa na Psim Polu, w Grunwaldzie, Wiedniu i w roku 1920”.
Ale wydanie świąteczne nie epatowało samą wojną. W przeddzień dziennikarze tak reklamowali swoją gazetę: „Dziennik ukaże się w znacznie rozszerzonej objętości i w wytwornej szacie świątecznej. Wszystkie informacje w powyszem wydaniu przedstawiają wysoką wartość propagandową”.
Bo też codzienne życie bydgoszczan toczyło się pod dyktando świątecznych przygotowań. W porównaniu z rokiem 1920 widać, jak okrzepła i rozwinęła się gospodarka miasta, handel i kultura. W Teatrze Miejskim orkiestra grała Requiem Haydna, w bydgoskiej Farze odbywały się liczne koncerty, a z okazji świąt przed ołtarzem świątyni wartę trzymała straż honorowa wojska. Najpopularniejsze były jednak lżejsze „produkcje”, także na łamach „Dziennika Bydgoskiego”. W kinie „Kristall” królował słynny Szczepcio i Tońcio, a „Hołd Pruski Matejki ponoć podobał się w Berlinie, tyle że „cesarz Wilhelm się obraził”.
Na stronach reklamowych fruwają szynki, kiełbasy i pasztety wielu bydgoskich firm. Kilkanaście cukierni oferuje najsmaczniejsze baby wielkanocne, a cukiernie Wedla proponują kilkanaście rodzajów czekolad.
Młodzieńcy, którym nie udało się poznać panny osobiście, zachwalali swoje walory lecz nie darmo: „Kawaler lat 28 posiadający przedsiębiorstwo przemysłowe poszukuje religijną, przystojną z kapitałem od 5 000 zł”. Starszym natomiast tajemniczy producent z Bydgoszczy oferuje „system dający pełną gwarancję sił męskich i energię nawet w wieku starszym”. Dla niecierpliwych była ogłoszeniowa sensacja -wańkowiczowska reklama wyrobu przemysłu gumowego: „Prędzej ci serce pęknie!” Zaskoczeniem dla starszych dziś Czytelników może być anons kruszwickiej fabryki: „Wina! Złota Reneta w przystępnej cenie. H. Makowski”.
I tak, jak dzisiaj na łamach gazety znalazło się też wiele dowcipów bawiących ówczesnych czytelników:
- Tate - pyta mały Mosiek ojca. - Czy wąż ma ogon?
- Jak możesz pytać? Przecież wąż ma tylko ogon...
Niestety, podczas wielkanocnych świąt 1939 roku doszło w Bydgoszczy do rodzinnej tragedii. „We wczorajsze popołudnie w domu przy ulicy Śniadeckich 25 znaleziono bez życia mistrza krawieckiego Jana Ździebłowskiego lat 59 i jego małżonki 55-letniej Franciszki. Z listu pożegnalnego dowiedzieliśmy się, że małżeństwo miało kłopoty materyjalne. Po napisaniu listu otworzyli gaz świetlny (tzw. koksowniczy - dop. J.D.), którym się zatruli”.
Rzecz charakterystyczna - w „Dzienniku Bydgoskim” nie było stałych kronik kryminalnych epatujących zbrodnią. Częściej było to odnotowanie wypadków, drobnych kradzieży i oszustw. A do takich należał na pewno Profesor Dżani z Krakowa, jasnowidz i astrolog, który ogłaszał się w bydgoskiej prasie: „Wybieram szczęśliwe losy gwarantując wygrane! Nadsyłać datę urodzenia”. O kosztach wysyłki prof. Dżani nie wspominał, podobnie, jak nie przewidział zbliżającej się katastrofy.
A pogoda była piękna tamtej wiosny. Temperatura w dzień dochodziła do 16 stopni Celsjusza.