Na wokandzie pożar w Dunowie
Konfrontacja ekspertów z zakresu pożarnictwa i biegłego fizykochemika ma dać odpowiedź, czy dom w Dunowie (gm. Świeszyno) został podpalony, czy doszło do nieumyślnego zaprószenia ognia.
Wracamy do tematu. W Sądzie Okręgowym w Koszalinie dobiega końca proces, w którym na ławie oskarżonych zasiada 40-letni Damian Z. Prokurator zarzuca mu celowe podpalenie domu w Dunowie (gm. Świeszyno) i w związku z tym usiłowanie zabójstwa.
Nocą, kiedy ogień zaczął trawić kolejne pomieszczenia, w starym, poniemieckim budynku spały cztery osoby - była partnerka oskarżonego, jej rodzice i babcia. Wcześniej był tam jeszcze Damian Z. Seniorkę przez okno wynieśli strażacy i jej syn. W sumie w akcji gaśniczej wzięły udział trzy jednostki z Koszalina i gminna OSP. I to jedyne pewne rzeczy, które powiedzieć można o dramacie, jaki wydarzył się w nocy z 11 na 12 kwietnia ubiegłego roku. Wersje oskarżonego i właścicieli domu różnią się. Była dziewczyna 40-latka pewna jest, że celowo podłożył on ogień, jeden ze świadków zeznał nawet, że oskarżony tuż po fakcie się do tego przyznał. Dziś linia obrony jest jednak taka, że Damian Z. zamroczony alkoholem zasnął, a zarzewiem ognia był niedopałek papierosa. Ogień i dym miały obudzić mężczyznę, który ratował się ucieczką przez okno.
Nocowali osobno
Na ostatniej rozprawie zeznania złożyli już wszyscy powołani świadkowie. Jako pierwsza to, co pamiętała, opowiedziała 27-letnia była już partnerka oskarżonego. Pomieszkiwał on w jej pokoju w domu rodziców, kiedy przyjeżdżał do Polski z pracy za granicą. Parą byli od roku.
- Wieczorem robiliśmy z rodzicami grilla. Potem wpadliśmy do sąsiada na urodziny. Damian przyszedł na spotkanie już pod wpływem alkoholu - opisywała. - Pamiętam, że źle się czułam. Nie piję często alkoholu, wtedy też wypiłam niewiele, ale czułam się źle. Nie poszłam z Damianem do naszego pokoju, tylko do innego. Za pokojem moich rodziców. Wiedziałam, że on do późna będzie chciał rozmawiać, a ja chciałam tylko zasnąć. Chyba po dziesięciu minutach obudził mnie krzyk mamy. Krzyczała, że się pali.
Kobieta wybiegła z łóżka w bieliźnie i na boso. Swąd i dym dobiegał z pokoju, w którym spał jej partner. Drzwi były zamknięte od środka. - Krzyczałyśmy „Damian! Damian”, bo myślałyśmy, że on tam jest. Zapasowym kluczem otworzyłyśmy drzwi, ale jego w środku nie było. Ogień był duży. Pobiegłam do sąsiada po jakieś ubranie i zobaczyłam Damiana na ulicy. Stał i patrzył. Krzyczałam do niego. Jestem pewna, że on to zrobił, bo mi już wcześniej groził. Gdyby mama nas nie obudziła, to byśmy się tam spalili.
Kobieta zaznaczyła, że pokoje na klucz w jej domu nigdy nie były zamykane, a w mieszkaniu nie paliło się papierosów. Oświadczenie to skorygowała po serii pytań od oskarżonego. - No może z dwa razy przy oknie paliliśmy w naszym pokoju... - skwitowała.
Właściciele domu najpierw oszacowali straty na ponad 220 tys. złotych. Wyliczenia na potrzeby rozprawy są zdecydowanie niższe - ok. 50 tys. złotych. - Pół domu spłonęło. Mój pokój, pokój babci, korytarz, kuchnia - wyliczała była dziewczyna oskarżonego.
Motyw?
Adwokat oskarżonego, Łukasz Janota, doszukiwał się motywu, który mógł przyświecać oskarżonemu. Dopytywał, czy para była tej nocy skłócona. - On stwierdził, że chyba kogoś mam, bo chcę spać sama. Tak powiedział wtedy do rodziców. Wtedy, gdy chciał wejść do mnie - odpowiedziała świadek. Dodała, że kiedy Damian nie pił, było im dobrze. - Po alkoholu był agresywny. Wyzywał mnie, groził - oświadczyła.
Jedną z kłótni słyszała opiekująca się babcią córka. - Mówił, że jak go zostawi, to on ją załatwi - zeznała przed sądem.
Strażak, który brał udział w akcji ratowniczo-gaśniczej w pierwszych zeznaniach, które składał jeszcze w prokuraturze, zaznaczył, że wśród gapiów, którzy otoczyli płonący dom, powtarzana była jedna opinia: „to chłopak ich córki podpalił”. Dlaczego? Wyjaśnił to 33-letni znajomy rodziny. - Mój kolega miał urodziny. Była już noc. Damian wbiegł do domu kolegi i powiedział, że podpalił swoją dziewczynę. Myśleliśmy, że to żart. Mówiliśmy: „co ty sobie jaja robisz”. Ale później przybiegła również i ona i potwierdziła jego słowa - relacjonował na sali rozpraw. - Pochwalił się też, że wylał na łóżko benzynę - dodał, choć później wyprostował stwierdzenie, że nie była to benzyna, a rozpuszczalnik.
Po zeznaniach ostatniego świadka mecenas Łukasz Janota złożył do akt dokument prywatny - opinię po pożarze. Można rzec, że to mały as w rękawie (mały, bo wszystko zależy teraz, jak odniesie się do niego skład orzekający w tej sprawie). Co zawiera opinia? - Wynika z niej, że mogło dojść do zaprószenia ognia przez niedopałek papierosa - skwitował mecenas. To właśnie stanowisko obrony. Nie celowe podpalenie, a wypadek w wyniku nieumyślnego działania. Za tą wersją mogą przemawiać też badania fizykochemiczne. Jak zaznaczył obrońca, ani na ciele oskarżonego, ani pod paznokciami, ani na ubraniu nie wykryto obecności substancji łatwopalnych. Nie było ich też na badanym łóżku.
Wiadomo też, że po pożarze od oskarżonego mocno czuć było dym - co może też wskazywać na to, że w trawionym ogniem pokoju przebywał dość długo, np. spał. Obciąża go jednak to, że, jak twierdzą świadkowie, nie pomagał w akcji ratunkowej.
Wątpliwości jest sporo, zarzut poważny, dlatego strony zgodziły się na wezwanie na rozprawę biegłego z zakresu pożarnictwa, autora opinii po pożarze (dokumentu przedłożonego przez mecenasa) oraz biegłego z zakresu fizykochemii. Konfrontacja ich wniosków po przeprowadzonych badaniach może być już ostatnim akcentem tej sprawy.
A jakie są możliwe rozstrzygnięcia? Dziś na oskarżonym ciąży zarzut usiłowania zabójstwa, a kara za niego to od 8 lat za kratami do dożywocia. W mieszkaniu przebywały jednak cztery osoby, dlatego można spodziewać się wniosku prokuratora o zmianę kwalifikacji czynu na surowiej oceniany - od 12 lat pozbawienia wolności (kiedy to usiłowanie dotyczyło więcej niż jednej osoby).
Jeśli chodzi o możliwe ruchy obrony - tu też można spodziewać się wniosku o zmianę kwalifikacji czynu. W grę wchodzi wniosek o uniewinnienie od zarzutu usiłowania zabójstwa i wymierzenie kary za podpalenie. W przypadku takiej kwalifikacji możliwa kara zaczyna się od 3 miesięcy, bądź od roku (niższa jest za działanie nieumyślne). A to oznaczałoby dla oskarżonego, który od 1,5 roku przebywa w areszcie, możliwość wyjścia na wolność. To jednak tylko możliwe scenariusze. Temida może nas jeszcze zaskoczyć. Finał sprawy za kilka tygodni.