Na zgliszczach dekomunizacji [Komentarz Sławomira Sowy]
Konflikt o patronów ulic i placów w Łodzi powoli się dopala i pewnie niedługo wygaśnie, ale każda ze stron wychodzi z niego mocno okopcona.
Najbardziej zażarta była batalia o plac Zwycięstwa. Była, bo radni mogą już tylko w sądzie powalczyć o jej utrzymanie. Ustawa dekomunizacyjna daje bowiem wojewodzie takie narzędzia, wobec których mniej lub bardziej teatralne wystąpienia radnych na samym placu, jak i na sesji niczego nie zmieniają. Ale czy wojewoda zyskał na autorytecie, nadając placowi imię Lecha Kaczyńskiego?
Stara nazwa jakoś nie kłuła w oczy. To nie był plac Feliksa Dzierżyńskiego, ani Juliana Marchlewskiego. Z kolei nadanie imienia Lecha Kaczyńskiego podniosło temperaturę nie dlatego, że zmarły prezydent na patronat nie zasłużył, ale dlatego, że wyszywa go na swoich sztandarach partia rządząca. Zasada pewnej wstrzemięźliwości w honorowaniu postaci żyjących lub stosunkowo niedawno zmarłych byłaby tu jak najbardziej pożądana i dotyczy także takich postaci jak Lech Wałęsa (lotnisko w Gdańsku). Historia bowiem czasem weryfikuje takich bohaterów z dekretu.
W cieniu tego wielkiego konfliktu żyje sobie dekomunizacyjna przyziemność. Oto mieszkańcy ulicy Iry Aldridge’a wnioskują, aby zostawić im ulicę Ajnenkiela, ale już nie Eugeniusza, działacza PZPR lecz Andrzeja, znanego historyka. Bo Aldridge inaczej się pisze, a inaczej wymawia. Czyli żadna tam polityka historyczna, tylko wygoda.
Nie wszystkim się też podoba zamiana ulicy Kruczkowskiego na Konspiracyjnego Wojska Polskiego, chociaż pisze się i wymawia tak samo. Raz, że Kruczkowski to nie tylko wiceminister kultury w PRL, ale i uznany dramaturg, a dwa - co ważniejsze - Konspiracyjne Wojsko Polskie czasem trudno zmieścić w urzędowej rubryce. A nie zawsze można zrobić tak, jak skróciło sobie MPK w autobusach: przystanek Konspiracyjnego WP.
Ale niech tam. Niech już założą te nowe tabliczki i zrobią nowe pieczątki...