Nabici w poradniki: Kilka miłych, prostych sposobów na katastrofę
„Kup tę książkę, a dowiesz się, jak uzdrowić swoje życie i spełnić marzenia“ - przekonują nas autorzy poradników. Nie wspominają tylko, że prędzej niż do krainy szczęśliwości mogą nas one zaprowadzić prosto na kozetkę. Jeśli ktoś twierdzi, że ma receptę na wszystko, to znaczy, że jego rady trzeba omijać szerokim łukiem - radzi psycholog dr hab. Aneta Borkowska.
Wedle ostatniego raportu o stanie czytelnictwa, 37 proc. Polaków przeczytało przynajmniej jedną książkę w roku. Czyli 67 proc. nie przeczytało żadnej. To najmniej od transformacji ustrojowej. Tymczasem autorzy poradników na brak odbiorców nie narzekają. Trochę to zastanawiające...
Moda na poradniki ma dość proste wytłumaczenie - ludzie sięgają po nie, ponieważ są coraz bardziej świadomi swoich potrzeb, jak i ograniczeń. Jednocześnie chcą kształtować życie świadomie, w jak najlepszy sposób. Zależy im, aby popełniać jak najmniej błędów i wykorzystać jak najwięcej możliwości. Naukowy język psychologii jest niestety trudny w odbiorze, a poradniki ją popularyzują - i chwała im za to. Niestety, nie wszystkie robią to rzetelnie. Oczywiście najlepiej byłoby, aby Kowalski korzystał z tych dobrych.
Co powinno nas zaalarmować?
W złym poradniku człowiek odnajduje gotową receptę. Autor przekonuje nas: „Wystarczy, że przyswoisz sobie kilka prostych prawd, a twoje życie stanie się wspaniałe”. To tak nie działa. Wartościowe poradniki to te, które uczą nas rozpoznawania różnych mechanizmów myślenia i działania, pokazują ich konsekwencje, ale wybór pozostawiają zawsze nam. W ten sposób pomagają w poznawaniu samego siebie, jednocześnie nie odbierając człowiekowi odpowiedzialności za swoje życie.
Zrobiłam przegląd poradnikowych bestsellerów. Rzeczywiście wiele z nich bazuje na jakiejś prostej prawdzie, jako remedium na wszystko. Przykładowo jeden z autorów na każdy problem radzi, aby „piep...ć to“.
Być może niektórym ludziom taka porada pomoże albo potwierdzi - w oparciu o ich dotychczasowe przekonania i doświadczenia - że takie podejście do życia jest najlepsze. Ale inna osoba, której wychowanie i rozwój społeczny ukształtowały inną hierarchię wartości, może się mocno pogubić. Wyobraźmy sobie, że ktoś, kto dba o innych, dostaje informację, że aby być szczęśliwym, ma przestać to robić. Nagle to, co ta osoba całe życie uważała za ważne i wartościowe ma przestać takie być. Czy to jej da szczęście? Nie sądzę. Różnych takich teorii pseudopsychologicznych jest mnóstwo. Zawsze zwracajmy uwagę, czy taka książka odwołuje się do badań, do prawdziwej, naukowej psychologii oraz sprawdzajmy, czy autor faktycznie jest specjalistą.
To może jakiś dobry przykład?
Chociażby poradnik o tym, jak pracować z dziećmi z ADHD, napisany przez zespół specjalistów pod kierunkiem prof. Tomasza Wolańczyka. Powstała zresztą cała seria takich poradników, które zrozumie każdy bez względu na wykształcenie.
A może jednak lepszy jest poradnikowy program telewizyjny? W którym ktoś nas przekonuje, że np. leżące i krzyczące dziecko należy bezwzględnie ignorować.
Niebezpieczeństwem poradników, także tych telewizyjnych, jest przykładanie takiej samej miary do wszystkich sytuacji. W podanym przez panią przykładzie zachowanie dziecka może wynikać z różnych przyczyn. Jeśli wiemy na pewno, że jest to forma manipulacji, to brak reakcji, owszem, pomoże. Ale jeśli te wrzaski na podłodze są wynikiem jakiegoś zaburzenia, na przykład jeśli dziecko w ten sposób ujawnia swój głęboki problem rozwojowy, to ignorując je, szkodzimy. Bo może ono wtedy potrzebować czegoś zupełnie innego, np. wzięcia na ręce i mocnego trzymania w ramionach.
Kolejna popularna rada: gdy dziecko się przewróci i płacze, nie zwracamy na nie uwagi lub lekceważymy jego reakcję, mówiąc „No przecież nic cię nie boli“.
No i jaki mu dajemy wtedy komunikat? Ciebie boli, a ja cię nie dostrzegam. Dziecko odczuwa dyskomfort, a mama twierdzi, że to nieprawda. Uczymy w ten sposób zaprzeczania emocjom, co wcale nie jest dobre. Można zamiast tego przytulić i powiedzieć „Wiem, że cię boli, że się wystraszyłeś, ale za chwileczkę przejdzie” i podmuchać czy pocałować. Czy zawsze? Tak jak wspomniałam, nie ma prostych recept. Na ogół jednak rodzice mają dobre intuicje i wiedzą, czego ich dziecko potrzebuje.
Na podróżniczkę Beatę Pawlikowską posypały się gromy po tym, jak przekonywała w swojej książce, że aby wyleczyć się z depresji wystarczy siła woli.
Niektóre rady mogą być dla nas niebezpieczne. Z tego, co wiem, pani redaktor nie ma potrzebnego wykształcenia, aby formułować pewne sądy. Co nie znaczy, że niektórym osobom jej książka nie pomoże. Może pomóc tym, którzy cierpią na zaburzenia nastroju, na lekko nasiloną depresję reaktywną, czyli taką, która powstała pod wpływem jakichś wydarzeń. Na nich taka mobilizacja może zadziałać pozytywnie. Niestety, często jest tak, że osoby z depresją wymagają, poza terapią, również wsparcia farmakologicznego. Tej grupie pacjentów apele „weź się w garść” nic nie dadzą, a jeśli ktoś ich przekona, że nie ma sensu brać leków, to może nawet dojść do tragedii.
„Zamknij się i przestań narzekać“ - krzyczy z kolei inny poradnik, również na liście bestsellerów.
Ha! To, że ktoś narzeka z czegoś przecież wynika. Wielu ludzi nie daje sobie rady samodzielnie z trudami życia i nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, po to powstała instytucja psychoterapeuty. Z narzekania można się wyleczyć, oczywiście, ale wielomiesięczną pracą nad dotychczasowymi schematami, nad wzorcami, które otrzymaliśmy w spadku po rodzicach... Od ręki się tego nie załatwi. Jeśli ktoś tkwi w dysfunkcyjnym modelu, to nie ma możliwości powiedzieć sobie „OK, od jutra będę szczęśliwy”. Albo raczej: powiedzieć zawsze może, ale co z tego?
Dlaczego proste rady dobrze się sprzedają?
Bo nie ulega wątpliwości, że każdy z nas chciałby być szczęśliwy. A jeśli ktoś zapewnia nas, że można to osiągnąć szybko i w prosty sposób, co więcej zdejmuje z nas odpowiedzialność za podjęte decyzje, to dlaczego nie skorzystać? Łatwiej zrobić coś, nawet takie małe coś, niż faktycznie nad sobą pracować. Zmiana samego siebie to potwornie ciężka praca, w dodatku pełna cierpienia i lęku, bo tracimy pewne stałe punkty. Niektórzy wolą więc zamiast tego napić się wieczorem wina, żeby się odprężyć, inni wspomagają się prostymi receptami.
Ktoś przeczytał właśnie cudowny podręcznik asertywności, ktoś inny w promocyjnej cenie dowiedział się, jak uzdrowić związek w siedem dni. Czy takie osoby często trafiają na terapię?
Oczywiście, cały czas. Właśnie ze względu na to, że każdy człowiek i każdy związek są inne. Żeby komuś pomóc, to sposób tej pomocy musi być dostosowany do tej osoby i jej sytuacji. Nie istnieją żadne ogólne prawdy, które sprawdzają się u każdego. O tym autorzy poradników często zapominają.