Nadchodzi era Homo Sapiens Digital. Rozmowa z prof. Włodzisławem Duchem o sztucznej inteligencji
Niebawem może się okazać, że zamiast angażować adwokatów, prokuratorów, lepiej użyć wyspecjalizowanego w szukaniu trafnych argumentów komputera - mówi w rozmowie o sztucznej inteligencji prof. Włodzisław Duch, kognitywista z Katedry Informatyki Stosowanej na UMK w Toruniu, kierownik Laboratorium Neuro-Kognitywnego, działającego w Interdyscyplinarnym Centrum Nowoczesnych Technologii UMK.
„Człowiek pokonał wreszcie sztuczną inteligencję!” - grzmiały nagłówki gazet kilka tygodni temu. W San Francisco naprzeciwko siebie stanęli Harish Natarajan, finalista światowych igrzysk w debatowaniu, i Project Debater, system sztucznej inteligencji, wyspecjalizowany w tej sztuce. Rozprawiali na temat dotowania przedszkoli. Komputer poległ w starciu z umiejętnościami komunikacji niewerbalnej człowieka. Jest się z czego cieszyć?
Zaraz, zaraz. Przyjrzyjmy się dokładniej temu eksperymentowi. Wynik jest opisywany tak: 80 proc. widzów uznało, że argumenty maszyny są lepsze, ale ogólne wrażenia z debaty zadecydowały, że zwycięstwo przyznano człowiekowi. Poparcie dla argumentów maszyny spadło na skutek wystąpienia człowieka, dlatego wybrano go zwycięzcą. Gdyby spojrzeć na to, kto bardziej rozszerzył wiedzę widzów w omawianym temacie, zdecydowanie wygrałby komputer. To, że nowa technologia nie wywiera na ludziach takiego wrażenia, jak człowiek ze swoją mimiką, gestami, modulacją głosu, to jasne. Ale poczekajmy rok, dwa, może gotowy będzie już ekspresyjny robot, którego nawet mistrz świata nie przegada. Niebawem może się okazać, że zamiast angażować adwokatów, prokuratorów, lepiej użyć wyspecjalizowanego w szukaniu trafnych argumentów komputera. Jestem pewny, że w ciągu paru lat w informatyce prawniczej pojawią się takie programy. Co w pewnej mierze zagrozi prawnikom. A, jeszcze jedno - czy na pewno możemy się cieszyć z tego, że wciąż jeszcze jest na Ziemi jeden człowiek zdolny wygrać w debacie ze sztuczną inteligencją? I czy to oznacza, że każdy człowiek wygrałby z tym komputerem?
Skraca się lista czynności, które wykonują ludzie. Ci, którzy są przeciwko, straszą, że roboty wkrótce zajmą nasze miejsce...
I co z tego, że są przeciwko, skoro postępu technologicznego nie da się zatrzymać? Oczywiście także naukowcy debatują nad kwestiami etycznymi przy wprowadzaniu nowych technologii. Nikt chyba nie ma dobrego pomysłu, jak je regulować. Bo co mamy regulować? Autonomiczne samochody? Oczywiście, trzeba regulować dopuszczenie samochodów do ruchu. Systemy kontrolne, systemy medyczne - wszystko trzeba mieć pod kontrolą. Ale to nie jest regulacja sztucznej inteligencji, to regulacja systemów, które się nią posługują. Sztuczna inteligencja to zbiór algorytmów. Pomysł, by ją regulować, brzmi dokładnie tak, jak idea regulowania matematyki, dlatego że ktoś chce użyć konkretnego równania do niecnych celów, np. obliczyć - złośliwie - jak szybko spowodować duże starty w firmie.
Już dziś powszechne mogłoby być użycie takich gadżetów, jak np. aparaty do robienia EKG i monitorowania ciśnienia krwi pacjenta w formie zegarków, które w razie czego wezwą pomoc.
Zapowiada pan na wykładach, że niebawem będziemy się leczyć w inteligentnych szpitalach. To recepta na brak lekarzy i pielęgniarek?
To jest pytanie o to, jak szybko i co będzie w Polsce wdrażane. Już dziś można by wprowadzić wiele rozwiązań, które usprawniłyby pracę lekarzy, np. urządzenia, które szybko analizują to, co widzą, diagnozują. Są rozwiązania, które dawno już mogłyby rozwiązać problemy z rozbudowaną w medycynie biurokracją, a dalej ich nie mamy, np. maszyny, które wypisują receptę już w czasie trwania wizyty, na pod-stawie wywiadu lekarza z pacjentem. Świat medycyny to dla firm pracujących nad tego rodzaju zmianami ogromny rynek, największe z nich, na czele z Google i Microsoftem, już na nim działają. Zapowiada się rewolucja na dużą skalę. Trudno ocenić, co i kiedy dotrze do Polski. W kwietniu ma ruszyć Agencja Badań Medycznych. Dostanie mniej więcej tyle publicznych pieniędzy, co Narodowe Centrum Nauki. Liczę, że część z nich będzie przeznaczona na rozwój nowych technologii w medycynie, choćby na dalszy postęp w telemedycynie.
Telemedycyna to ratunek dla służby zdrowia?
Już dziś powszechne mogłoby być użycie takich gadżetów, jak np. aparaty do robienia EKG i monitorowania ciśnienia krwi pacjenta w formie zegarków, które w razie czego wezwą pomoc. Miejmy nadzieję, że to wszystko zmniejszy obciążenie czasowe lekarzy, ale problem z brakiem medyków jest bardziej złożony. Do pracy na Zachodzie wyjeżdżają głównie młodzi, zostają starsi, którzy tak łatwo i tak chętnie nie uczą się nowych technologii. A na Zachodzie być może postęp przyjdzie znacznie szybciej i już tylu naszych specjalistów nie będzie tam potrzebnych, wtedy być może wrócą do nas. Być może.
Medycyna przyszłości to też elektrody, które można wczepiać w mózg. Komu pomoże zabieg na otwartej czaszce?
Największy problem to udary mózgu. Rehabilitacja po udarze jest długotrwała, trudna, większość chorych nigdy nie wraca do pełni sił. Utworzenie w mózgu alternatywnych połączeń, które pozwolą odzyskać dawne funkcje, jest w tym przypadku niesłychanie ważne. W podobny sposób można będzie leczyć inne zaburzenia pracy mózgu: padaczkę, depresję, chorobę Parkinsona, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, najróżniejsze uzależnienia... Ale przede wszystkim elektrody można będzie wykorzystać do zdiagnozowania konkretnej choroby psychicznej. Dziś trzeba polegać na wyczuciu psychiatry, który może jedynie obserwować objawy. Specjaliści narzekają, że to za mało. Brakuje obiektywnych, sprawdzalnych metod, np. w diagnozie schizofrenii. Ta gałąź się rozwija, ale potrzeba czasu. Dobre rezultaty dają eksperymenty, które od kilku lat robią Japończycy, ale one wymagają użycia bardzo drogiego sprzętu do robienia analiz (funkcjonalnego rezonansu). Sami pracujmy w Toruniu nad nowatorskimi metodami oznaczania w mózgu biomarkerów, które pozwolą precyzyjnie powiedzieć, czy ktoś cierpi na zaburzenia psychiczne. Jeśli się uda, to będzie ogromny skok do przodu.
Idea zdobycia nowych zmysłów jest ciekawa, a wyzwanie, by nauczyć się z nich korzystać, bardzo duże.
A pan wszczepiłby sobie elektrodę?
Jak się ma zdrowy mózg, niełatwo o taką decyzję. Może gdybym zachorował np. na Alzheimera albo cierpiałbym katusze z powodu demencji... Myślę, że większość ludzi w takiej sytuacji zgodziłaby się na taki zabieg, jeśli miałby im pomóc wrócić.
Kolejnym gatunkiem człowieka ma być Homo Sapiens Digital. Sceptycy krzyczą, że trzeba to zatrzymać.
Tak, sceptycy trzymają się z dala od cybertechnologii. I dobrze. Z drugiej strony są tacy entuzjaści, którzy wmontowaliby sobie wszystko, co się da. Znam filozofów z Wielkiej Brytanii, którzy wczepili sobie pod skórę czujniki magnetyczne. Po to, żeby odczuwać zmiany pola magnetycznego w różnych miejscach. Do niczego im się to specjalnie nie przydaje, bo nie są gołębiami, które muszą nawigować na długich trasach, ale chcieli sprawdzić, jak to jest mieć nowy zmysł. Idea zdobycia nowych zmysłów jest ciekawa, a wyzwanie, by nauczyć się z nich korzystać, bardzo duże. Ale substytucja zmysłów ma w głównej mierze pomóc tym, którzy z jakichś powodów stracili swoje naturalne umiejętności. Jednym z najgorszych problemów jest uszkodzony zmysł równowagi. Ludzie czują, jakby bez przerwy spadali. Co trzeba zrobić? Dostarczyć do odpowiednich struktur mózgu informację o położeniu ciała. Jak? Na przykład przy użyciu nakładki na język. Co jeszcze? Urządzenia służące neuroregulacji bólu, zbawienne zwłaszcza dla osób z chronicznym bólem. Ludzie wczepiają sobie takie już dziś. To jak cienka, 45-centymetrowa żyłka, którą wsuwa się do kręgosłupa. Akurat mam taką przy sobie, gdzie jest mój plecak? W każdym razie: żyłka w kręgosłupie, zasilana zewnętrznie, pobudza nerwy transmitujące sygnały bólowe i hamuje je. To cyborgizacja, ale dość łagodna. Powiedzmy: terapeutycznie uzasadniona. Mogę sobie wyobrazić, że niektórzy będą gotowi zrobić sobie dwie pary rąk, by lepiej grać na perkusji, a innym zamarzy się gra na fortepianie na cztery ręce... Musieliby jeszcze tylko nauczyć się nimi posługiwać, sterować, a to już będzie prawie cud. Ale kto wie?
Jak sztuczna inteligencja wykorzystywana jest w wojsku?
Informacje na ten temat są tajne, ale trochę możemy się domyślić, choćby patrząc na to, jakie konkursy ogłasza DARPA, czyli Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych w Obszarze Obronności. Potrzebuje, na przykład, systemów, które pomagają człowiekowi pozostawać skupionym przez długie godziny na analizie skomplikowanych danych tak, by nie robił błędów. Żeby to osiągnąć, człowiek musi mieć odpowiednio pobudzoną korę mózgową. Zastanówmy się: co takiego się dzieje, żebym mógł się skoncentrować? Moje płaty czołowe wysyłają sygnał, np. do obszarów wzrokowych, żebym widział ostro i zauważał różnice. Co więc zrobiło wojsko amerykańskie? Przy użyciu specjalnego sprzętu (opartego na analizie EEG) podejrzało mózg. Człowiek, patrząc w jakieś miejsce, może nie widzieć konkretnej zmiany, choć mózg dostaje sygnał, że ona tam jest. Mózg wie dużo więcej niż my intencjonalnie jesteśmy w stanie dostrzec, bo świadomie odbieramy tylko to, co wybija się dużo powyżej szumu, którego w mózgu jest mnóstwo. To, co przeżywamy świadomie, musi być jednoznacznie odróżnialne od tego szumu. Rozwiązanie? System analizuje dane z mózgu i każe nam się cofnąć, przyjrzeć, dostrzec zagrożenie na polu walki. Druga możliwość: niech moja kora wzrokowa funkcjonuje przez cały czas na wysokich obrotach. Żebym coś dostrzegał, neurony muszą wysłać do mózgu około 40 impulsów na sekundę. Kiedy się rozluźniam, bo np. jestem zmęczony, wysyłają ich tylko kilkanaście. Podłącza się więc elektrody, które dostarczają prąd w mojej strefie wzrokowej czy słuchowej - kora jest pobudzona, mózg cały czas gotowy do pracy.
A jak roboty się zbuntują?
Czemu miałyby to robić? Boję się raczej tego, jak ludzie wykorzystają nowe technologie…