Najlepszy sposób na podróż pełną wrażeń? Zdecydować się na autostop!
Maciej Tomaszewski ze Śremu podróżowanie ma we krwi. Ledwie co wrócił z jednego wyjazdu, a już po głowie chodzą mu kolejne. I z pewnością szczytem jego wyjazdowych marzeń nie jest wypoczynek w hotelu all inclusive gdzieś w Egipcie czy Grecji.
Maciej Tomaszewski za każdym razem gdy opuszcza kraj, chce przeżyć przygodę, a taką możliwość w jego ocenie daje tylko autostop.
- Przyznam szczerze, że mój ostatni wyjazd był bardzo spontaniczny. Początkowo chciałem sam przemierzyć autostopem Gruzję. Mój znajomy zaś miał w planach Rumunię. Jako, że lepiej podróżuje się w towarzystwie, wypracowaliśmy kompromis. Tak właśnie mniej więcej narodził się pomysł wrześniowego dotarcia do Stambułu - tłumaczy Maciej Tomaszewski.
- Podjęliśmy decyzję, że wyruszymy parami. On ze swoją dziewczyną, a ja z jego kolegą. Na początku staraliśmy się zrobić tak, aby każdy miał dziewczynę do pary, ale ostatecznie się to nie udało
- dodaje.
Start całej wyprawy miał miejsce w Poznaniu. Maciej ze swoim kompanem ruszali jako pierwsi, jego kolega z dziewczyną dwa dni po nich. Co jest dosyć zabawne, pierwszym przystankiem na autostopowym szlaku do Turcji był Śrem. Stamtąd młodzi podróżnicy przeszli do Nochowa, gdzie postanowili łapać okazję na przystanku przy ul. Leśnej.
- To była niestety niedziela, więc ruch samochodowy był raczej słaby. Łapanie okazji szło nam jak krew z nosa. Za chętnymi kierowcami czekaliśmy średnio około godziny, a przemieszczaliśmy się o pięć, maksymalnie dziesięć kilometrów. Późnym popołudniem dotarliśmy dopiero do Leszna. Nasza sytuacja poprawiła się nieco, jak trafiliśmy pod Trzebnicę - opowiada Maciej Tomaszewski.
Tam podróżnicy postanowili szukać podwózki na parkingu dla ciężarówek znajdującym się niedaleko autostrady. Obeszli bardzo dużo samochodów, ale kierowcy albo jechali nie w tym kierunku, albo już spali. Ostatecznie w pewnym momencie podjechał samochód dostawczy, który dowiózł Macieja Tomaszewskiego i jego kolegę aż do Budapesztu.
- To był nasz pierwszy i ostatni Polak-kierowca na trasie. Stolicy Węgier nie mieliśmy wprawdzie w planach, ale skoro zostaliśmy podwiezieni praktycznie do samego centrum miasta, postanowiliśmy zostać tu dwie noce i trochę pozwiedzać. Potem dostaliśmy się na obrzeża Budapesztu na stację benzynową, gdzie zagadywaliśmy ludzi o następną podwózkę
- mówi autostopowicz z Wielkopolski.
Maciej Tomaszewski nie ukrywa, że na tym etapie bardzo pomogły im umiejętności językowe jego kompana w podróży. Studiował on bowiem filologię węgierską, więc nie miał zbytnich problemów z porozumiewaniem się.
- Jeden gość przewiózł nas kawałek za miasto, a tam zatrzymał się pewien rumuński kierowca ciężarówki, który podwiózł nas pod sam Eger. Był bardzo sympatyczny, dał nam swój adres i numer telefonu zapraszając jednocześnie do siebie, gdy już trafimy do Rumunii - wspomina.
Gdy młodzi podróżnicy dotarli do miasta, była już noc. Poszukali więc kawałek zielonego terenu, gdzie rozbili swoje namioty. Był to pierwszy tego typu nocleg podczas tej podróży. W Egerze także spotkali się z Dominikiem i jego dziewczyną, czyli parą, która zaczęła swój wyjazd dwa dni potem.
- W Egerze spędziliśmy trzy dni. W międzyczasie mieliśmy okazję pobyć również w okolicznej wsi, gdzie, jak się dowiedzieliśmy, można znaleźć pozostałości po kulturze Celtów. Dzięki pomocy okolicznym mieszkańcom udało nam się to. Dodam także, że żyjący tutaj Węgrzy byli bardzo gościnni i przyjaźni. Poczęstowali nas na przykład winem czy Palinką - wspomina Maciej Tomaszewski.
Dalej grupa podróżników łapała okazję kierując się na Rumunię. Tutaj po raz pierwszy w całej autostopowej karierze naszego rozmówcy spotkała go pewna przykra przygoda. Na stacji benzynowej wyszedł do grupy młodych ludzi pracownik informując, że swoją obecnością przeszkadzają kierowcom i mają pójść sobie łapać okazję gdzieś indziej. Na szczęście obyło się bez większych utarczek słownych, a po młodych Polaków zatrzymał się kamper z niemieckim małżeństwem. Para naszych zachodnich sąsiadów przewiozła Macieja Tomaszewskiego i jego ekipę pod samą granicę z Rumunią. Tam rozbili oni w lesie namiot i spędzili w nim noc.
- Kolejnym punktem naszej podróży była Kluż-Napoka i tam niestety musieliśmy już pożegnać się z Maurycym [kolega studiujący filologię węgierską - przypis red.]. - wspomina Maciej Tomaszewski.
Nie oznaczało to jednak, że aż do Stambułu młodzi podróżnicy przemierzali swój szlak już wyłącznie we trójkę. W miejscowości Braszów postanowili zatrzymać się w hostelu, aby odpocząć i porządnie się wykąpać. Szybko zapoznali tam Maćka, który odbywał swoją podróż życia i kierował się z Warszawy do Nepalu. Jako, że on też planował dostać się do Stambułu, Polacy postanowili połączyć swoje siły.
- Będąc jeszcze w Rumunii mieliśmy w planach pochodzić trochę po górach. Na ten cel przeznaczyliśmy dwa dni. Potem znów podzieliliśmy się na pary, a naszym celem stały się błotne wulkany
- opowiada Maciej. Podobno zrobiły na nim spore wrażenie. Po tym przystanku młodzi podróżnicy obrali kurs na Morze Czarne.
- Dalej łapaliśmy okazję kierując się na Morze Czarne. Tam mieliśmy zatrzymać się w miejscowości Vama Veche, w sezonie przypominającą coś na kształt naszego Woodstocku. Warto jednak zaznaczyć, że kiedy tam dotarliśmy to był wrzesień, czyli nie było spodziewanych tłumów młodych buntowników - mówi Maciej Tomaszewski.
Nasz rozmówca wspominał, że na ten moment autostopowej podróży przypadało również najbardziej czasochłonne łapie okazji. Podobno trwało łącznie około trzy godziny. W końcu zatrzymał się kierowca, który zmierzał do Konstanty.
- Facet był bardzo sympatyczny. Wprawdzie nie mógł nas przenocować w domu, ponieważ wynajmował go jakimś robotnikom, ale mogliśmy się rozbić namiotami u niego w ogródku. Dał nam również pełny dostęp do łazienki oraz przyniósł nawet świeże ręczniki - opowiada Maciej.
Gdy już wszyscy trafili na plażę, młodzi podróżnicy postanowili sobie robić jeden dzień wakacji. Pogoda podobno była idealna, aby zażyć relaksu nad ciepłym morzem. Za długo ten błogi czas nie mógł jednak trwać, trzeba było ruszać dalej.
- Jadąc przez Bułgarię podwoził nas tamtejszy słynny reżyser, Tonislav Hristov, a także innym razem rosyjski biznesmen na co dzień mieszkający w Austrii. Bez większych problemów dostaliśmy się pod granicę z Turcją, gdzie wprawdzie celnicy dokładnie nas obszukali, ale ostatecznie bez kłopotu wpuścili
- relacjonuje Tomaszewski.
- Gdy już dotarliśmy do Stambułu spędziliśmy w nim łącznie cztery dni. Stosunkowo niewiele, jak na miesięczną podróż. Wystarczyły nam jednak, aby przy intensywnym zwiedzaniu zobaczyć najważniejsze punkty w mieście - kończy nasz rozmówca.