Najważniejsze są najbliższe wybory
Rządzący poszli na wojnę z nauczycielami z premedytacją, bo skalkulowali, że z nimi mają największą szansę wygrać, a to przed wyborami jest im potrzebne. Nie tylko po to, by pokazać, że ta władza jest silna i zdeterminowana. Upokarzając nauczycieli mają nadzieję, że inni zamierzający strajkować zastanowią się czy warto.
W szkołach podstawowych i średnich pracuje ponad 300 tys. nauczycieli. Ale oni na ulice nie wyjdą, by palić opony, rzucać petardami, bić się z policją, jak górnicy. Z kolei strajk pracowników budżetówki uderzy w rządzących. Dlatego władza zrobiła wszystko, by pedagogom nie dać wyboru.
Gdy było już wiadomo, że uda się przeprowadzić egzaminy gimnazjalne, dzięki pomocy księży, do strajkowego pieca dołożył prezes PiS oferując 500 zł na krowę i 100 na świniaka. A gdy po egzaminach zapał strajkujących podupadł, marszałek Senatu podjudził protestujących mówiąc, że powinni pracować dla idei, tak jak on. Rząd robi wszystko, by nie doszło do ugody. Podobnie jak w 1981 r., gdy była szansa na porozumienie między ówczesnym rządem a Solidarnością, w Bydgoszczy milicjanci pobili zaproszonych na sesję wojewódzkiej rady narodowej przedstawicieli związku.
Rząd liczy, że strajk potrwa przynajmniej do matur. Jak się nie odbędą, winne będą pazerne na kasę nieroby, mające gdzieś dzieci i młodzież, a dotychczasowe poparcie dla nauczycieli zmieni się w niechęć. Gdy egzaminy uda się przeprowadzić, górą będą politycy. A wtedy strajk może trwać do września.
To wojna totalna, bo pieniądze na podwyżki dla nauczycieli są, rząd mógłby sięgnąć po 16 mld, jakie ma Fundusz Pracy. Ale woli je wydać na piątkę Kaczyńskiego, bo grupa obdarowanych jest liczniejsza niż nauczyciele.
W perspektywie czasu jest to strzelanie sobie w kolano. Bowiem to od nauczycieli zależy poziom wykształceniu społeczeństwa i to, czy powiodą się plany unowocześnienia naszego przemysłu. Ale dla polityków ważniejsze są najbliższe wybory niż to co będzie za 10-20 lat.