"Nam nie nrawitsa" czyli przyjmowanie uchodźców z Ukrainy bez lukru
Nikt nas na to nie przygotował. Ani uciekający przed wojną Ukraińcy, ani przyjmujący ich pod własne dachy Polacy nie przeszli wcześniej kursu z uchodźstwa. - Zanim dopasowaliśmy się z naszą obecną ukraińską rodziną, trzy inne od nas wyjechały. Dwie po dobie. Trzecia nawet domu nie obejrzała - opowiada pani Maria z Kujawsko-Pomorskiego.
Zobacz wideo: Waloryzacja 2022 - od marca podwyżki
[video]20637[/video]
"Nam nie nrawitsa" - rzuciła matka z Ukrainy z trzema synami i szybko wróciła do auta. Wystarczyło jej kilka chwil przed domostwem pani Marii, szybka lustracja otoczenia i decyzję miała podjętą.
- A przecież wcześniej widziała filmik, który nagrałam. Nauczona doświadczeniami z dwoma innymi rodzinami, które od nas odjechały, postanowiłam udokumentować warunki. W przypadku tej Ukrainki było mi naprawdę przykro, bo nawet nie weszła do środka domku gospodarczego, który na nią czekał. I pożegnanie też miało charakter taki... no, obcesowy - nie kryje pani Maria.
Bo psy biegają po domu, a standard jest za niski. Historia pani Marii
Państwo Maria i Jerzy od wielu lat przyjmują w swoim gospodarstwie na wsi (Kujawsko-Pomorskie) letników. To ich zajęcie sezonowe, stałe źródło dochodu. I są w tym dobrzy, skoro wciąż do nich ludzie wracają. Od dawna znani są też z dobrego serca. Nie raz już pomagali osobom w życiowej potrzebie. 25 lutego wiedzieli, co robić.
- Zima, więc domek gospodarczy musieliśmy szybko przystosować i doposażyć, ale udało się. Jak wiele innych osób nawiązaliśmy przez internet kontakt z koordynatorami kwaterowania rodzin z Ukrainy. I już na tym etapie mogą pojawić się problemy - podkreśla pani Maria. - Jako pierwsza przybyła do nas młoda matka z dwuletnia córeczką i pięcioletnim synkiem. Z Ukrainy uciekła razem z siostrą i jej dziećmi. Kobiety rozdzielono, co było dla nich dodatkowym cierpieniem.
Młoda Ukrainka w takim położeniu zjawiła się więc w gospodarstwie. Domek czekał na nią nie tylko wyposażony, ale i z pełną lodówką, zaopatrzoną w kosmetyki łazienką, mnóstwem prezentów dla niej i dzieci. To były np. ubrania, zabawki, słodycze. Ba, czekały nawet specyfiki dla alergików, bo podobno miały się przydać.
- Niestety, dzieci bardzo bały się naszych psów. Kobieta natomiast powtarzała, że chce być z siostrą. Opuściła nas już po dobie. Ale podziękowała. I z całej tej gamy prezentów nie zabrała niczego. Taka miła duma, tak to zapamiętaliśmy - opowiada pani Maria.
Druga ukraińska rodzina, która przyjechała do gospodarstwa, była bardzo zamożna. Matka, ojciec i trójka dzieci w wieku od 2 do 15 lat podjechali pod dom z fasonem własnym, drogim samochodem. -Przyjechali wieczorem, a odjechali nazajutrz. Wykąpali się, zjedli. Tatiana żegnając się z nami płakała z wdzięczności. Ale też powiedziała wprost, że standard jest za niski i to nie jest miejsce dla nich. Wiemy, że w ojczystym kraju prowadzili własny biznes. Ich auto, ubranie i gadżety wskazywały, że byli (są?) naprawdę bardzo zamożni - ciągnie gospodyni.
Po tej drugiej porażce Marię i Jerzego ogarnęły nieco wątpliwości. Stąd też pomysł z nagraniem wspomnianego filmiku. Tak, żeby kolejna ukraińska nie była zdzwiona tym, że przybędzie do domu na wsi, po którym "biegają sabaki". Niestety, nawet to nie gwarantowało powodzenia. Trzecia rodzina gościła u pani Marii tylko tych kilka chwil, po których odjechała.
- Wierzyliśmy jedna z mężem, że w końcu "trafimy na swoich Ukraińców". Postanowiliśmy rodziny przyjmować do skutku, choćby ich nawet miało być dziesięć. Powiodło się jednak "już" za czwartym razem. Teraz gościmy pod naszym dachem dwie Ukrainki z dziećmi, które świetnie się tutaj czują, a my z nimi. Zwierzęta lubią, uprawianie ogródka je pasjonuje; są ciekawe okolicy i ludzi. Nasza radość z tego, że się dopasowaliśmy jest ogromna. Innym radzimy, by się nie zniechęcać - kończy pani Maria.
"Po co nas braliście? Jak rzeczy nas będziecie przerzucać?" Historia pana Piotra
Aneta i Piotr to małżeństwo z Bydgoszczy. Wykształceni czterdziestolatkowie, bez dzieci, ale z kotami i jednym wolnym pokojem. Wydawało im się, że dla kogoś uciekającego przed koszmarem wojny to już coś...
- Komunikat z sieci był dramatyczny. Matka z dzieckiem najpierw koczowała pod Biedronką. Potem przyjąć mogła ich, ale tylko na chwilę, nasza znajoma. Szybko zdecydowaliśmy, że pomożemy. Uczciwie uprzedziliśmy, że oferujemy schronienie na cztery doby - opowiada bydgoszczanin.
Pierwsze zaskoczenie? Dziecko było już prawie pełnoletnie (syn po szkole sportowej), a matka miała ze sobą dużo bagażu. Aneta i Piotr tymczasem słyszeli, że uchodźcy najczęściej przybywają z naprędce pakowanymi jedną torbą czy plecaczkiem. No, ale problemu z tego nie robili - bagaże do pokoju się zmieściły. Bariery komunikacyjnej nie odczuli, bo są pokoleniem, które przez kilka lat uczyło się w szkole języka rosyjskiego. A tym swobodnie operowali też przybyli goście.
- Pani Julia przyjechała z Iwano Frankowska, czyli dawnego polskiego Stanisławowa. (Ale na tę nazwę dobrze nie reagowała). Powiedziała nam, że pracowała tam w mediach. Nie chciała się zarejestrować jako uchodźca, bo wierzyła w fejkowe plotki, że przez to nie będzie mogła już wrócić na Ukrainę. Alergicznie też reagowała nawet na wspomnienie o szkole dla syna. "A co wy myślicie, że Ukraińcy są głupi?" -usłyszeliśmy. No, nie układało nam się - nie kryje pan Piotr.
Polscy gospodarze nie wiedzieli też jak odebrać fakt, że matka z synem praktycznie zamknęli się w pokoju i nigdzie nie wychodzili. Jednego dnia było tak, że pan Piotr przygotował najlepsze śniadanie jakie potrafił (świeże bułki, ulubione przez nastolatka parówki, warzywa, owce etc.) i wszystko to przez cały dzień schło na stole....
Jakąś nadzieją miały być rychłe przenosimy. Z tymczasowego schronienia u bydgoszczan pani Julia z synem chciała przenieść się do pewnej miejscowości uzdrowiskowej w regionie. Załatwienie tam kwaterunku nie było jednak dla pana Piotra łatwe. Uruchomił prywatne i zawodowe kontakty, by sprostać zadaniu.
-Przed ostatnim, czwartym noclegiem, pani Julia wyszła z pokoju i w kuchni zaczęła pomagać Anecie obierać ziemniaki. Gdy rozmowa zeszła na przenosiny, nagle rzuciła kartoflem i stwierdziła, że nikt się nią i jej dzieckiem nie przejmuje. "Po co nas braliście? Będziecie nas przerzucać ja rzeczy?" - padło. Gdy później chcieliśmy kontynuować na spokojnie rozmowę w pokoju, to... kazała nam się z niego wynosić - ciągnie mężczyzna.
Nazajutrz pan Piotr zawiózł panią Julię z synem do uzdrowiska. Pożegnanie miłe nie było. -Wiem tyle, od naszej wspólnej znajomej, że pani Julii kwaterunek się nie spodobał. "W pokoju tylko spanie. Nawet TV nie ma" - takiego esemesa wysłała - kończy temat.
Teraz Aneta i Piotr goszczą u siebie innego ukraińskiego gościa. Dopasowali się od razu. Oni też radzą innym, by mimo wszystko się nie zniechęcać. - Pomagamy z żoną też inaczej. Kolejnym rodzinom szukamy noclegów, pracy itp. W ten sposób pomagamy też sobie. Wiemy, że robimy coś ważnego. Ci, którzy bronią Kijowa czy Charkowa mogą być spokojniejsi, bo ich bliscy są bezpieczni - kończy bydgoszczanin.
Druga strona medalu, czyli "sklep z uchodźcami"
Problem, jak każdy, ma jednak drugą stronę medalu. Niektórym Polakom bowiem nie podobają się rodziny, które mieliby przyjąć pod swój dach. Pojawiło się nawet określenie "sklep z uchodźcami". Pan Tomasz na przykład chciał udostępnić swój lokal, ale tylko matce z dziećmi - bez ojca, bo ten jego zdaniem, powinien zostać na Ukrainie i walczyć. Pani Monika zrezygnowała z goszczenia pewnej rodziny, gdy usłyszała, że to baptyści. Ktoś inny natomiast serdecznie otworzył drzwi swojego domu, ale z zastrzeżeniem, że "dzieci muszą mieć powyżej lat pięciu".
-Większość z nas ma w głowie jakiś obraz uchodźcy uciekającego przed wojną. Często stworzony przez migawki widziane w telewizji i internecie. Wyobrażamy sobie np. matkę z dziećmi, strudzoną długą podróżą, z jedną torbą. Spodziewamy się wdzięczności za to, co ofiarujemy. Nawet podświadomie, jeśli głośno zaprzeczamy, że czekamy na "dziękuję". A to nie jest takie proste; to tak nie działa - mówi pani Marta, która w Toruniu od wybuchu wojny pomaga znajdować zakwaterowanie Ukraińcom.
A jak działa? Temat jest złożony. Po pierwsze, ludzie uciekający są w traumie. Po drugie, każdy z nich niesie ze sobą swoją historię: rodzinna, zawodową, kulturową, ekonomiczną również. To, że stanie w progu naszego mieszkania tylko z plecakiem nie oznacza, że nie ma oczekiwań czy przyzwyczajeń. Po trzecie, nawet doświadczenie wojennej traumy nie czyni z nikogo automatycznie gotowego do przyjęcia pomocy - niektórym przychodzi to z trudem. Po czwarte i po piąte...
- Na końcu zawsze jednak jest po prostu spotkanie człowieka z drugim człowiekiem. To podobnie jak z życiowym partnerem. Najpierw musi trafić swój na swego, potem trzeba się dotrzeć, a następnie wspólnie przeżywać trudności, by cieszyć się tym, co dobre. Nie zniechęcajmy się zbyt szybko, bądźmy cierpliwi i empatyczni. Wszystko wskazuje na to, że przyjdzie nam pomagać jeszcze długo - tyle mogę doradzić innym -podsumowuje pani Maria, gospodyni, od której historii rozpoczęliśmy tę opowieść.
WARTO WIEDZIEĆ. Potrzebne też międzynarodowe wsparcie dla pomagających Polaków
Agencja ONZ ds. Uchodźców, docenia ogromne wsparcie ze strony polskich władz i społeczeństwa obywatelskiego dla tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia Ukrainy, teraz gdy w ciągu zaledwie trzech tygodni liczba nowo przybyłych przekroczyła dwa miliony.
„To ogromny wkład ze strony społeczeństwa, lokalnych społeczności, gmin i polskiego rządu w przyjmowanie i goszczenie tych, którzy tu dotarli”, powiedziała Christine Goyer, Przedstawicielka UNHCR w Polsce. „Ważne jest teraz, by społeczność międzynarodowa podjęła działania w celu zapewnienia dalej idącego wsparcia, a dostęp do ochrony i azylu był zapewniony i utrzymany dla wszystkich osób poszukujących bezpieczeństwa na granicach Polski”. (18 marca 2022 rok)
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień