Narodzili się po raz drugi i zyskali wolność
Dializy są uciążliwe. Trzy razy w tygodniu po cztery, pięć godzin. Ale dzięki nim mają kolejne dni życia.
Są w różnym wieku, mają różne wykształcenie. Łączy ich to, że dostali nową nerkę. Nowe życie.
Nela Urbańska z Bogaczowa pochodzi z Rosji. Mieszkała w Nowosybirsku na Syberii. Jest z wykształcenia budowlańcem.
- Tam poznałam przyszłego męża, pracował na kontrakcie - opowiada. - Był przystojnym kawalerem i sympatycznym człowiekiem. Poczuliśmy, że pasujemy do siebie.
W 1992 roku pokonała 6 tysięcy kilometrów i przyjechała do Polski. Do Bogaczowa. Jakże się jej to miejsce spodobało?! To był raj. I dziś tak mówi. Miejscowość piękna, ludzie wspaniali, pomocni...
Po trzech latach okazało się, że los nie będzie już taki łaskawy. Dały o sobie znać nerki. Choroba się rozwija.
- Torbiele rosły, musiałam być dializowana w szpitalu wojewódzkim w Zielonej Górze. Ponad dwa lata to trwało - wspomina. - Leczył mnie doktor Ireneusz Habura.
Znalazła się na liście oczekujących na przeszczep. Pewnej nocy przyszła wiadomość. Jest dawca. Pojechała do Bydgoszczy, do Kliniki Transplantologii i Chirurgii Ogólnej
Tu zajął się nią prof. dr hab. n. med. Zbigniew Włodarczyk - kierownik tej placówki.
- Dzięki niemu, daj mu Boże zdrowie, żyję inaczej. Od 14 lat z nową nerką - przyznaje Nela Urbańska.
Obie nerki ważyły 6 kg
Renata Strumińska do Zielonej Góry przyjechała 30 lata temu. Z Krakowa. To Winny Gród ją urzekł. No i powietrze. Nie to co w grodzie Kraka. Życie układało się jak najlepiej. Aż tu nagle...
- Wyszła u mnie wada genetyczna, na którą w rodzinie nikt nie chorował - mówi pani Renata. - I moje leczenie było wieloletnie, od 1996 roku. W 2013 roku trafiłam na dializy. Żeby otrzymać przeszczep, musiałam mieć usunięte obie nerki, które ważyły łącznie 6 kg.
Swoje nowe życie, jak podkreśla, zawdzięcza trzem osobom: dr n. med. Aleksandrze Woderskiej - koordynator pobierania i przeszczepiania narządów, dr n. med. Marek Maszta specjaliście transplantologii klinicznej oraz wspomnianemu już szefowi bydgoskiej kliniki prof. Z. Włodarczykowi.
Od trzech lat żyje z nową nerką. I jak podkreśla: zyskała wolność. Bo chodzenie trzy razy w tygodniu na dializy, na których spędza się i pięć godzin w szpitalu, jest uciążliwe. Choć zdaje sobie sprawę, że to konieczność. I że szpital staje się dla takich osób jak ona drugim domem.
- Ostatnio na naszym osiedlu zmarła kobieta, która nie wiedziała, że ma chore nerki i zatruł ją mocznik - mówi ze smutkiem pani Renata. - Nikt nie zbadał ją pod względem nefrologicznym. Dlatego ważne jest, by nie zapominali o tym lekarze pierwszego kontaktu. Bo choroby nerek nie bolą. Badajmy się!
Zielonogórzanka chciałaby, jak inne osoby po przeszczepie, jeździć na rowerach, biegać. Ale nie może. Ma jeszcze problemy z wątrobą. Co miesiąc, dwa jeździ na kontrole do Poznania.
Narodziny co drugi dzień
Marek Osyczka jest zielonogórzaninem, jak mówi, z dziada pradziada. Dobrze się czuje w Winnym Grodzie. Nigdy nie narzekał na pracę.
- Byłem w niej w piątek. Nowy tydzień zacząłem już w szpitalu - opowiada. - Na oddziale nefrologii szpitala klinicznego. Powiedzieli mi tam, że jestem rekordzistą. Poziom kreatyniny 37, czyli 40 razy przekroczyłem normę. Płakałem jak bóbr przez cztery godziny słuchając Pink Floydów i rozmawiając ze sobą.
Tłumaczył sobie: Miałeś pecha. Trudno. Trzeba się z tym pogodzić. Zaprzyjaźnić się z chorobą. Innego wyjścia nie ma.
Najtrudniej było rozstać się z pracą. Rozpoczęły się dializy.
- Po każdej z nich, mówię sobie, że miałem święto - podkreśla M. Osyczka. - Bo mam darowane kolejne dwa dni życia. Boże Narodzenie jest raz do roku, a ja mam narodziny co drugi dzień.
Dializy to z jednej strony nic przyjemnego, ale z drugiej gdyby nie one, wielu osób już by nie było... Można się nauczyć żyć. Inaczej, ale jednak żyć.
Grupy dializowe liczą sobie po 15 osób. Dużo o sobie wiedzą, wspierają się.
- Ostatnio, dwa tygodnie temu, jedna z pielęgniarek mówi, że koleżanka poleciała na przeszczep do Warszawy. Popłakałem się z radości - mówi pan Marek. - Tutaj naprawdę rodzą się przyjaźnie. Cieszyłem się i zazdrościłem. Też czekam na przeszczep. Na tę ważną wiadomość...
Co jakiś czas musi zrobić szczegółowe badania. Jak podkreśla, od stóp do głów.
- To ważne, zanim lekarze podejmą decyzję, że dostaniesz nową nerkę - zauważa Marek Osyczka.
Jak z autem do serwisu
Jak mówi dr Ireneusz Habura z oddziału nefrologii Wojewódzkiego Szpitala Klinicznego w Zielonej Górze - w naszym kraju mamy trzy miliony osób, które nie zadając sobie sprawy, chorują na jakąś chorobę nerek. Rocznie ona oddział przyjmujemy około 600 pacjentów. A dzieje się tak dlatego, że większość z nas nie robi badań okresowych. Jeśli ktoś ich nie wykonuje, to nie wie o chorobie.
O jakie badania chodzi? Na początek wystarczy wykonać badanie ogólne moczu pod kątem obecności białka, leukocytów, erytrocytów oraz kreatyniny, która pokazuje, jaki jest stopień uszkodzenia funkcji nerek. Dzięki temu jesteśmy w stanie obliczyć tzw. współczynnik oczyszczania i ochronić pacjentów przed postępem choroby, a niektórych nawet wyleczyć.
- Badajmy się co roku - apeluje Ireneusz Habura. - Dbamy o samochód, co roku dajemy go do przeglądu. A o samych siebie już tak nie dbamy. Dlaczego? Nawet jeśli mamy kłopot ze skierowaniem od lekarza rodzinnego, to wydajmy te kilka złotych.
Pamiętajmy, że gdy jedna nerka się zepsuje, zostaje druga. Ale kiedy obie nie pracują, trujące substancje gromadzą się w organizmie, zaburzona zostaje równowaga elektrolityczna, rośnie ciśnienie, pojawia się drżenie mięśni, wreszcie śpiączka.
Od ponad 20 lat stara się to uświadomić Lubuszanom Ogólnopolskie Stowarzyszenie „Nerka” siedzibą w Zielonej Górze.
- Wiele się przez ten czas zmieniło. Jesteśmy rozpoznawali w całym województwie - przyznaje prezes „Nerki” dr hab. Bogumiła Burda, prof. UZ (sama ma jedną nerkę, jej mama była dializowana). - Dziś mamy 155 członków z Zielonej Góry, Żar, Wschowy i wielu innych miejscowości. Pomaga nam cała rzesza wolontariuszy m.in. stowarzyszenie BABA, Fundacja dr Clown, uczniowie z gimnazjów...
Członkowie stowarzyszenia podkreślają, że zmienia się też mentalność ludzi. Coraz więcej osób odbiera od nich oświadczenie woli. To także zasługa Świętego Jana Pawła II, który wielokrotnie dawał wyraz swojej akceptacji dla świadomych, zgodnych z własną wolą przeszczepów. A to najlepsza metoda leczenia tych chorych, u których nerki zupełnie nie pracują. Na liście oczekujących na przeszczep w Polsce znajduje się około dwóch tysięcy osób, w tym około tysiąca na przeszczep nerki. Dawców jest wciąż za mało. Prym w przeszczepach wiedzie Hiszpania, gdzie wykonuje się 34 operacje na milion mieszkańców. U nas - 9. Przeszczepy rodzinne to zaledwie 2,3 proc. ogółu. W Holandii czy USA - to 40 proc. transplantacji.
Choć i tu sytuacja z roku na rok się zmienia. Nie ma też porównania, ile się i u nas zmieniło w w sposobach diagnozowania i leczenia, możliwościach udzielania pomocy Lubuszanom.
- Kiedyś udzielaliśmy 600 konsultacji rocznie, było tylko dwóch lekarzy. Dziś rocznie udzielamy 3.600 konsultacji, kadra systematycznie się powiększa - zauważa dr Ireneusz Habura. - Oddział się rozwija jak i cały szpital kliniczny. Jak zaczynałem pracę, dializowaliśmy rocznie około 20 osób, najczęściej w wieku 20-40 lat. Aktualnie - ponad 150, a średnia wieku wynosi około 67 lat. Młodzi pacjenci, tacy jak kiedyś, to rzadkość.
Nie tylko inwestycje...
Teresa Malicka z nadzieją patrzy w przyszłość. Jej dzieci mają problemy z nerkami. Tak jak ona. Wierzy, że powstanie Wydziału Lekarskiego na Uniwersytecie Zielonogórskim, nadanie szpitalowi funkcji kliniki, budowa Centrum Zdrowia Matki i Dziecka spowodują, że jej dzieci poradzą sobie na miejscu ze zdrowotnymi problemami.
Czekając na inwestycje marszałka, każdy z nas już dziś może coś zrobić dla siebie.
- Ważnymi elementami w profilaktyce zdrowotnej chorób nerek jest odpowiedni tryb życia, dieta i wszelka aktywność: zawodowa, umysłowa, fizyczna, sportowa - podkreśla dr Habura. - Jesteśmy tym, co jemy i jaki tryb życia prowadzimy. Pod tym względem też się wiele u nas zmienia. Coraz więcej osób nie pali papierosów, rezygnuje z golonki, napojów gazowanych, a coraz chętniej biega, jeździ na rowerze, chodzi z kijkami czy na siłownię, pływa na basenie...
Aktywny tryb życia, ćwiczenia fizyczne propagują nie tylko gazety, programy telewizyjne, stowarzyszenia i fundacje, ale także coraz częściej pracodawcy. Organizują specjalne przerwy na ćwiczenia, fundują karnety na basen, siłownie, fitness czy saunę.