Nasz swojski „House of Cards”
Jeżeli ktoś chciałby nakręcić polityczny serial w stylu „House of Cards”, scenariusz jest gotowy. Młody polityk, który zakosztował władzy, ale z powodu zbyt dużych ambicji został odsunięty, po latach kaja się przed byłym mentorem, którego zdradził i zostaje przyjęty do koalicji. Gdy ta wygrywa wybory, zapewnia jej władze, że wykona brudną robotę. Podporządkuje jej Trybunał Konstytucyjny, prokuraturę i sądy, by nikt nie śmiał o nic oskarżyć rządzących polityków. Musi tylko zostać ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym. Cena jest do przyjęcia. Przejmuje kontrolę nad prokuraturą i sądami, wymieniając znaczną część kadr, by mieć tam swoich ludzi. Może dzięki temu wykorzystać śledczych do ścigania osobistych wrogów.
Nie porzuca planów przejęcia władzy. Wódz ma swoje lata, nie jest okazem zdrowia, szuka następcy. Ale on wie, że tego zaszczytu nie dostąpi, musi go wywalczyć. Sam wiele nie zdziała. Dlatego ludzi władzy przekonuje do siebie, oferując ich dzieciom posady. Wykorzystując atmosferę oblężonej twierdzy, tworzy po cichu partię opartą na faszyzujących narodowcach: silnych, gotowych, wiernych. Kraj jest szkalowany przez świat, więc jego honoru broni restrykcyjnymi ustawami. A że naród musi mieć wroga, zostają nim obcy, kolorowi i ci, którzy nie są katolikami.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień