Nasz wojownik z młotem, czyli historia brązu z Rio
Wojtek Nowicki to jedyny białostocki sportowiec, któremu udało się stanąć na podium letnich igrzysk olimpijskich. - Zawdzięczam to moim czterem kobietom - śmieje się 27-atek.
Z jedenastu medali, jakie Polacy zdobyli na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro, brąz białostoczanina Wojciecha Nowickiego (w rzucie młotem) przejdzie do historii jako ten wywalczony w najbardziej niesamowity sposób. Owszem, nasz 27-latek stawiany w gronie faworytów do podium, tym bardziej, że eliminacji nie przeszedł absolutny dominator tej konkurencji - Paweł Fajdek. Ale po dwóch pierwszych kolejkach zrobiło się nerwowo, gdyż sędziowie uznali, że Nowicki spalił próby. Co prawda później orzekli, że druga była prawidłowa, ale już wtedy Polak był bardzo zdenerwowany. Młociarz kłócił się z sędziami i naprawdę nic nie wskazywało, że ten konkurs może skończyć się sukcesem. Aż wreszcie, przed ostatnią szóstą kolejką opanował nerwy, zmobilizował się i posłał młot na odległość 77,73 m, co dało mu trzecie miejsce na olimpiadzie.
Właśnie wtedy wykazał się niesamowitą odpornością psychiczną. Podczas gdy wielu świetnie przygotowanych fizycznie i technicznie zawodników przegrywa zawody „w głowie”, on nie ma z tym żadnego problemu. I co ciekawe - w przeciwieństwie do wielu innych sportowców - nigdy nie korzysta z pomocy specjalistów od przygotowania mentalnego. Zresztą, brązowy medal mistrzostw świata w Pekinie w 2015 roku także wywalczył ostatnim rzutem w konkursie.
- W Rio sędziowie zepsuli konkurs Wojtkowi, bo gdyby zaliczyli mu ten pierwszy, czy od razu drugi rzut, to wszystko potoczyłoby się inaczej i być może zaszedłby jeszcze wyżej - twierdzi trenerka lekkoatlety, Malwina Sobierajska-Wojtulewicz. - Wojtek później był spięty, sztywny i już nie rzucał tak jak na treningach. Jeżeli chodzi o technikę, to ja bym powiedziała, że było naprawdę słabo. Był przygotowany na 80 metrów i dlatego może tak rozżalony tym trzecim miejscem. A jeżeli chodzi o przygotowanie mentalne, to Wojtek nie potrzebuje pracy z psychologiem, a taki był do dyspozycji polskiej kadry w Rio. Jak widać, głowa jest jego mocną stroną, a takie konkursy jak olimpijski wygrywa się głównie odpowiednim nastawieniem mentalnym, bo fizycznie i technicznie raczej wszyscy są dobrze przygotowani.
Zaczął późno, ale szybko nadrabia
Nowicki swoją konkurencją zaczął zajmować się bardzo późno, bo dopiero w wieku 18 lat. W czasach, gdy do sportu trafiają już kilkuletnie dzieci, a wąska specjalizacja zaczyna się w chwilę później, to jest ewenement. Ale też pokazuje z jakim talentem mamy do czynienia.
Oczywiście, tak jak w większości wielkich karier i tu nie zabrakło przypadku. Nowicki przygodę ze sportem zaczynał w futbolu. Chodził do białostockiej szkoły podstawowej nr 37 w Białymstoku, do klasy o profilu piłka nożna. Z jego grupy największą karierę zrobił bramkarz Grzegorz Sandomierski, który gra teraz w Cracovii, a zaliczył także występy w kadrze narodowej.
- W piłce jednak nie szło mi najlepiej, a do tego miałem problemy z ręką, która po złamaniu nie mogła mi się zrosnąć - wspomina Nowicki. - Zacząłem odstawać od reszty grupy, trener mnie pomijał i z rodzicami postanowiliśmy, że rezygnuję z piłki.
Trenerem w jego klasie sportowej był wówczas Mirosław Dymek, obecnie szkoleniowiec w I-ligowym klubie MKS Kluczbork.
- Wojtek to był przede wszystkim chłopak z charakterem, walczak, nie odpuszczał i, jak widzę, zostało mu do teraz - opowiada Dymek. - W pewnym momencie, kiedy dostrzegł, że tego talentu czysto piłkarskiego mu brakuje, zostawił to. Teraz widzimy, że wybrał dobrą drogę i znalazł odpowiednią dyscyplinę. Cieszę się, że mu się powiodło.
Nowicki do sportu wrócił w drugiej klasie szkoły ponadgimnazjalnej. Na jego decyzję miał wpływ trener lekkoatletyki Podlasia Białystok - Stanisław Gano. To właśnie on zauważył Nowickiego na lekcji wychowania fizycznego w białostockim II Liceum Ogólnokształcącym.
- Podczas gry w siatkówkę Wojtek praktycznie wszystkie ataki blokował i to chłopaków trenujących, a sam przecież nie trenował tej dyscypliny! - opisuje Gano, który w środowisku lekkoatletów uchodzi za trenera mającego szczególny dar wyłapywania talentów. - Od razu postanowiłem go sprawdzić. Skoczył 270 cm z miejsca w dal, a 5-kilogramową piłką lekarską rzucił 15 metrów. To już mi wystarczyło, abym wiedział, że chłopak ma nieprzeciętne możliwości do rzutów. Skierowałem go do Bogumiła Chlebińskiego, specjalisty od rzutu młotem.
Ale tego okresu zawodnik nie wspomina najlepiej: - Nie chciałbym już wracać do tego, ale moim zdaniem dobrze się stało, że odszedłem od trenera Chlebińskiego - ucina Nowicki. - Gdybym tam został, to teraz może rzucałbym około 74 metrów, albo w ogóle bym już nie trenował. Natomiast trenerowi Gano jestem bardzo wdzięczny. Podziękowałem mu za medal olimpijski.
Pomogła mu Wiara jego kobiet
W 2012 roku trafił pod skrzydła Sobierajskiej-Wojtulewicz, która właśnie kończyła karierę młociarki. On miał 23 lata, ona była zaledwie o cztery lata starsza. Trenerka bez większego doświadczenia i zawodnik po przejściach - nie zapowiadało to dobrych wyników. A jednak wypaliło. Były medale mistrzostw Polski, coraz lepsze wyniki w zawodach międzynarodowych, a przed rokiem brąz na mistrzostwach świata w Pekinie.
- Trening opierałam na własnych doświadczeniach i przede wszystkim układałam pod możliwości Wojtka i udało się - trenerka zdradza przepis na sukces.
Na początku współpracy z Nowickim miała fatalny wypadek. Na rzutni otrzymała uderzenie młotem w plecy. Złamane żebra, łopatka, uszkodzone płuca. Ale wyszła z tego.
Sam Nowicki twierdzi, że trenerka to jedna z czterech ważnych kobiet w jego życiu. Trzy pozostałe to oczywiście żona, mama i niespełna dwuletnia córeczka Amelka.
- Oprócz mamy, która ciągle jest czynna zawodowo, to ja pracuję na te moje kobiety - śmieje się zawodnik. - Każda z nich ma zresztą spory wkład w to, jaki jestem. Wszystkie mnie przecież trochę ukształtowały, wierzyły we mnie i to mi pomagało. W sumie nawet ja nie wierzyłem w siebie tak, jak one - śmieje się. - A między nami bywa różnie, bo z kobietami przecież ciężko jest wytrzymać, ale bardzo się cieszę, że je wszystkie mam. Córeczka Amelka już nawet mnie oglądała w telewizji na igrzyskach, podchodziła do telewizora i poznała.
Przyszłość należy do niego
O Nowickim można powiedzieć, że to profesjonalista w każdym calu. Podczas olimpiady w Rio de Janeiro słychać było wiele głosów narzekających a to na słabą organizację, to znowu na nierówne boiska treningowe, niedobre jedzenie czy też uciążliwe kłopoty z komunikacją. Dla białostoczanina żaden z tych aspektów organizacyjnych nie był problemem.
- Słyszałem o tych opiniach, ale mnie to w ogóle nie interesowało - twierdzi jedyny w historii Białegostoku sportowiec, który stanął na podium Igrzysk Olimpijskich. - Najważniejsze to było przyjechać i skupić się na tym, co mam zrobić. Owszem, jedzenie było może monotonne, ale mi to nie przeszkadzało. Zresztą, ja z jedzeniem nie mam żadnego problemu, nawet przed zawodami wcale nie muszę się ograniczać. Po prostu muszę trzymać swoją wagę.
W Rio ogólnie mu się podobało. Nie odmówił też sobie obejrzenia zawodów podnoszenia ciężarów, bo sztangiści zawsze mu imponowali.
- Oglądałem rywalizację w kategorii 105 kg i byłem pod ogromnym wrażeniem - przyznaje.
Nowicki jak na „młociarza“ jest jeszcze młodym zawodnikiem. Drugi w Rio Białorusin Iwan Tichon ma 40 lat, a zwycięzca Dilszod Nazarov z Tadżykistanu - 34 lata.
- Jeżeli zdrowie dopisze, to nie mam zamiaru spoczywać na laurach i już myślę o starcie w przyszłorocznych mistrzostwach świata w Londynie - zapowiada Nowicki.
Startem w Rio zapewnił sobie emeryturę olimpijską w wysokości 2400 zł brutto miesięcznie (przysługującą medalistom igrzysk po ukończeniu 40 roku życia).
- Ale tę emeryturę będę dostawał dopiero za 13 lat i przez ten czas muszę coś jeszcze robić - mówi. - Kiedy skończę sportową karierę, to może będę szukał pracy w swoim zawodzie. W końcu jestem inżynierem automatyki i robotyki. Na razie jednak skupiam się na sporcie.