Nasza ekonomia to drogi i bezdroża
Patriotyzm ekonomiczny to dążenie do stałego doskonalenia oferty oraz jakości produktów i usług - mówi prof. Elżbieta Mączyńska, prezes PTE. - To wysoka jakość pracy, solidność, uczciwość , dbałość o dobro ogólne i tak dalej.
- W ostatnim czasie w społecznym obiegu coraz częściej zaczęło pojawiać się określenie „patriotyzm ekonomiczny”. Wcześniej nie było popularne. Dlaczego o tym nie mówiliśmy?
- Nie wiem, dlaczego nie mówiliśmy, ale to nie jest nowe pojęcie ani nowe zagadnienie. Już kiedy odzyskaliśmy niepodległość po rozbiorach, kiedy budowano Gdynię, bardzo często mówiło się o patriotycznych obowiązkach, patriotycznych powinnościach w połączeniu z gospodarką.
Natomiast to, że nie mówiono po ostatniej zmianie ustroju, to chyba wynikało z ogólnej „melodii” polskiej transformacji.
- Myśli pani o transformacji z 1989 r.?
- Tak. Przyjęte zostało, że w kształtowanie gospodarczych podstaw rozwoju Polski niezbędne jest silne związanie z inwestycjami zagranicznymi, z napływem kapitału zagranicznego, prywatyzacją. Mówiąc w przenośni, nieważne, czy kot czarny czy biały, byle myszy łowił. Istotne były gospodarcze efekty. Wobec tego sprawa patriotyzmu ekonomicznego pozostawała w cieniu. Istotne znaczenie miał też fakt, że przed transformacją sytuacja na rynku była fatalna, puste półki, wiele osób dobrze to pamięta. Natomiast gdy w wyniku przejścia od socjalistycznej gospodarki centralnie planowanej do kapitalistycznej gospodarki wolnorynkowej rynek się otworzył, natychmiast zaczęły napływać towary z zagranicy, Polacy się tym zachwycili.
- Byliśmy wygłodniali towaru, a importowany szczególnie był w cenie.
- Stąd też nikt nie zwracał uwagi, że to nie są polskie produkty, a nawet było to ich zaletą.
- Polskich towarów nie było, a jeśli były, to przeważnie gorzej opakowane i nierzadko gorszej jakości niż zagraniczne.
- Dopiero po pewnym czasie fascynacja zagraniczną ofertą zaczęła słabnąć. Polacy przekonali się, że często zagraniczny towar przewyższa polski tylko opakowaniem. Stopniowo zaczął zaznaczać się odwrotny trend. Polskie marki zaczęły być coraz bardziej zauważane i cenione.
- Ale to chyba nie można tego wiązać z patriotyzmem...
- Oczywiście, że nie. Ludzie bowiem zwykle wybierają te produkty i usługi, które, ich zdaniem są lepsze jakościowo i korzystniejsze finansowo. Jeśli więc wybierają ofertę zagraniczną, trudno im robić z tego zarzut.
- Wróćmy jeszcze do 1989 roku. Rok wcześniej reforma min. Wilczka wyzwoliła przedsiębiorczość Polaków, ale czy w reformie całej gospodarki mogliśmy wtedy brać pod uwagę polski kapitał? Przecież go nie mieliśmy, kraj był ogromnie zadłużony.
- Gospodarkę socjalistyczną cechował stały niedobór produktów i usług. Reklama, marketing nie były potrzebne. Opisał to barwnie węgierski ekonomista Janos Kornai w książce „Gospodarka niedoboru”. Wykazał, że w warunkach gospodarki socjalistycznej niedobór jest cechą trwałą. Przyczyny tego wg Kornai wynikają z samej istoty systemu socjalistycznego, z charakterystycznego dla tego systemu nieefektywnego sposobu rządzenia i zarządzania, z niesprawności polityki społeczno-gospodarczej.
Po tym, czego Polacy doświadczali w warunkach socjalistycznej gospodarki niedoboru, naturalną reakcją było wielkie zainteresowanie szeroką ofertą zagranicznych produktów i usług. Otwarty rynek to zapewniał. Po gospodarce niedoboru, w której obowiązywały przecież kartki, talony - jako sposób dostępu do towarów - kapitalistyczny wolny, otwarty rynek, z pełnymi towarów sklepami, traktowany był niemalże jak cud gospodarczy. (...)
- Wróćmy do polskiego kapitału w 1989 r.
- Wówczas nie tylko nie było kapitału. Nie było też - co niemniej istotne - podręcznika, instrukcji dotyczącej przechodzenia od socjalizmu do kapitalizmu. Czyli nie mieliśmy „ściągawki”, jak taką zmianę przeprowadzić.
Pyta pani, dlaczego na początku przemian nie mówiliśmy o patriotyzmie gospodarczym? No właśnie przede wszystkim dlatego, że ludzie cieszyli się, że mają większą i lepszą ofertę w sklepach i nie zastanawiali głębiej, czy to towar polski, czy zagraniczny. Ta refleksja przyszła z czasem.
- Mało tego, na początku polskie znaczyło gorsze.
- Dopiero później zaczęliśmy krytycznie patrzeć na zagraniczne oferty. Trzeba jeszcze raz wyraźnie tu powiedzieć, że kupowanie tańszego i lepszego produktu zagranicznego zamiast gorszego i droższego krajowego nie jest przejawem braku patriotyzmu, ale przejawem racjonalizmu ekonomicznego. Dlatego też patriotyzm ekonomiczny powinien się przede wszystkim wyrażać w dążeniu do stałego doskonalenia oferty oraz jakości produktów i usług.
Patriotyzm powinien przejawiać się w czynach, nie w słowach. Patriotyzm, bowiem ciągle powtarzany i odmieniany przez wszystkie przypadki staje się pojęciem wyświechtanym. Prawdziwy patriotyzm ekonomiczny to wysoka jakość pracy, solidność, uczciwość w kontraktach, dbałość o podnoszenie kwalifikacji i dobro ogólne itp. Jeśli w Polsce będą produkowane wyroby wysokiej jakości, produkcja będzie dobrze zorganizowana, nie będzie marnotrawienia czasu i potencjału, nie będzie niepotrzebnych kosztów transakcyjnych, związanych m.in. z nadmierną biurokratyzacją i niedorozwojem cyfryzacji, co niestety wciąż ma miejsce - to będzie prawdziwy patriotyzm. Wtedy polskie produkty będą zyskiwały na konkurencyjności. Przy racjonalnym wykorzystywaniu potencjału wytwórczego będą się obniżać koszty, co zwiększa szanse eksportowe. Tak pojmowany patriotyzm gospodarczy sprawiać będzie, że Polska będzie umacniać gospodarczą pozycję w świecie. To już się dzieje, przedsiębiorstwa polskie stopniowo się globalizują, realizują inwestycje bezpośrednio za granicą, gdzie umacniają się polskie marki.
- Pod koniec lat 80. chyba w ogóle nie toczyła się dyskusja, w jakim kierunku mają pójść zmiany? Wiedzieliśmy, że trzeba zmienić, ale jak? Wicepremier Mateusz Morawiecki niedawno w jednym z wywiadów wspomniał, że kierunek został nam narzucony. Czy dyskusja o innych wariantach przeprowadzenia zmian nie przebiła się do społecznej świadomości, czy jej nie było?
- Porusza pani bardzo drażliwy, kontrowersyjny, a jednocześnie ważny temat. Paradoksalne bowiem jest to, że mimo iż w Polsce dokonała się transformacja ustrojowa, przejście od socjalizmu do kapitalizmu, to kwestia wyboru modelu ustroju społeczno-gospodarczego nigdy nie została należycie przedyskutowana. Polacy nigdy nie wypowiedzieli się, jakiego ustroju oczekują. Wiadomo było, że chodzi o system wolnorynkowy. Ale wolnorynkowy kapitalizm niejedno ma imię. Są różne jego modele: skandynawski, reński, śródziemnomorski i neoliberalny. Społeczny dyskurs na ten temat byłby zatem wielce zasadny. Ale do tego niestety nie doszło.
To jest swego rodzaju chichot historii, bo jako ruch robotniczy „Solidarność” dążyła do ustroju bardziej zrównoważonego społecznie, czyli ukierunkowanego na cele społeczne. Formalnie w konstytucji z 1997 roku w art. 20 zapisano model społecznej gospodarki rynkowej. Społeczna gospodarka rynkowa jest modelem ustroju równowagi, w którym cele gospodarcze równoważone są z celami społecznymi i ekologicznym, z dbałością o rynek pracy i przeciwdziałaniem bezrobociu.
Ale transformacyjna rzeczywistość dalece odbiegała zarówno od idei „Solidarności” jak i od zapisu w polskiej Konstytucji. Przekształcenia ustrojowe ukształtowały się bowiem pod wpływem doktryny neoliberalnej. Była to doktryna, która począwszy od lat 70. zaczęła dominować w czołowych krajach wolnorynkowego kapitalizmu, przede wszystkim w USA. W tym sensie mieliśmy trochę pecha, bo inne modele kapitalizmu, takie chociażby jak model skandynawski, pozostawały w defensywie.
- Kilka słów wyjaśnienia proszę.
- Otóż w okresie tzw. złotej ery kapitalizmu, czyli po II wojnie światowej, aż do początku lat 70. minionego wieku, w wielu krajach wolnorynkowego kapitalizmu triumfy święcił keynesizm. To teoria makroekonomiczna, której twórcą był angielski ekonomista John Maynard Keynes. Teoria choć powstała jako reakcja i antidotum na światowy kryzys ekonomiczny lat 1929-1933, to stała się teoretyczną podstawą stabilizacji sytuacji społeczno- gospodarczej po II wojnie światowej.
(...) Jednak gdy w latach 70. w wielu krajach zaczęło się nasilać i bezrobocie, i inflacja, keynesizm stracił na znaczeniu na rzecz właśnie teorii neoliberalnej, zakładającej uwolnienie gospodarki od interwencjonizmu państwowego. W neoliberalizmie powraca zasada sprowadzania państwa do roli „stróża nocnego”. Wszystkie kwestie ma rozwiązywać niezawodny, efektywny wolny rynek. Regułom wolnego rynku pozostawia się nie tylko kwestie gospodarcze, ale także sprawy edukacji, ochrony zdrowia, moralności, etyki i inne. Nawiasem mówiąc, kryzys z 2008 roku silnie podważył zasadność takiego podejścia.
Keynesizm | Teoria makroekonomiczna, której twórcą był angielski ekonomista John Maynard Keynes. Teoria choć powstała jako reakcja i antidotum na światowy kryzys ekonomiczny lat 1929 -1933, to stała się teoretyczną podstawa stabilizacji sytuacji społeczno- gospodarczej po II wojnie światowej. Keynes odrzucił założenia klasycznej teorii ekonomii, ekonomii leseferystycznej, sprowadzającej państwo do roli stróża nocnego. Wskazywał na potrzebę większej aktywności państwa w gospodarce. Wykazał, że wydatki rządu na inwestycje publiczne mogą nie tylko zwiększyć zatrudnienie, ale też zachęcać przedsiębiorców do podejmowania inwestycji prywatnych, co sprzyja poprawie w gospodarce i wzrostowi gospodarczemu. Keynes uzasadniał tym samym potrzebę interwencji państwa w gospodarce wskazując, że deficyty budżetowe mogą być wykorzystywane do pobudzania popytu, a tym samym i do pobudzania produkcji oraz wzrostu zatrudnienia. |
Umacniająca się na Zachodzie od lat 70. XX wieku doktryna neoliberalna przeniosła się także na Polskę. Jak wiadomo, na początku transformacji funkcjonowały u nas słynne „brygady Mariotta” - reprezentanci modelu neoliberalnego. I, mimo że tuż po zmianie ustrojowej grupa ekspertów wyjechała do Szwecji, żeby przyjrzeć się modelowi skandynawskiemu, zastanowić, przedyskutować czy i w jakim stopniu model taki mógłby być w Polsce wykorzystany, to w tym samym czasie eksperci Zachodu już opracowali swoje koncepcje kierunków zmian dla Polski. Doradcy jak Jeffrey Sachs i inni stwierdzili, że dla Polski najlepszy będzie model ograniczonej roli państwa, szerokiego otwarcia rynku, szybkiej prywatyzacji. No i mieliśmy...
- ... terapię szokową.
- Ten szok odbija się czkawką do dziś. Jego skutkiem były niewątpliwe rynkowe sukcesy, ale przy bardzo dużym koszcie społecznym. To nie tylko bezrobocie. Ludziom już nikt nie odda lat, które spędzili na bezrobociu i nikt nie zrównoważy konsekwencji, jakie bezrobocie wywołuje dla rodzin: zniszczenie relacji rodzinnych, patologie, różne choroby itp. Bezrobocie to nie tylko brak pracy i pieniędzy, to kwestia znacznie głębsza, dotycząca jakości życia, a także demografii.
Bo kolejnym skutkiem tego modelu jest nasza obecna sytuacja demograficzna. Zapaść, krótko mówiąc.
- Czy wobec tego ekonomiczny patriotyzm wymaga interwencji państwa?
- Nie, a już na pewno nie bezpośredniej. Patriotyzm taki wymaga jednak reguł, które by nie faworyzowały kapitału zagranicznego w stosunku do kapitału polskiego.
- A u nas dostał on fory, ale czy zawsze było to złe?
- Bardzo duże ulgi dostawały różne przedsiębiorstwa, globalne sieci handlowe przez długie lata nie płaciły żadnych podatków, a kiedy przyszła pora płacenia, to albo zmieniały nazwę, albo się przekształcały. Bardzo problematyczne okazują się też specjalne strefy ekonomiczne. Niekiedy w takiej strefie funkcjonuje i korzysta z rozmaitych ulg i innych przywilejów przedsiębiorca zagraniczny, a nie objęty strefą przedsiębiorca polski z tej samej branży ma niesymetrycznie gorsze warunki funkcjonowania. Patriotyzm ekonomiczny wymaga sprawiedliwego, kompleksowego rachunku ekonomicznego z uwzględnieniem tzw. externalities, czyli kosztów i efektów zewnętrznych. Napływ kapitału zagranicznego nie powinien być hamulcem rozwoju polskich firm. Niekorzystne jest, jeśli napływowi kapitału zagranicznego nie towarzyszą inwestycje w miejsca pracy.
- Jak to, nie! Powstawały, ale głównie montownie. Ale przy wysokim bezrobociu cieszyliśmy się, że ludzie mają pracę. Musiało minąć trochę czasu, nim zrozumieliśmy, że z jednej strony zyskujemy, z drugiej tracimy.
- Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Polsce to głownie handel i montownie, call centers. W dodatku na początku transformacji inwestorzy zagraniczni nierzadko wykupywali w Polsce przedsiębiorstwa produkcyjne, które następnie były przekształcane w handlowe. Dla kapitału zagranicznego bowiem kwestią pierwszorzędną było przede wszystkim opanowanie rynku. Takie podejście nie sprzyja jednak trwałej poprawie na rynku pracy. Stąd też ludzie emigrują z Polski w poszukiwaniu pracy. Obecnie bezrobocie w Polsce się zmniejsza, ale trzeba jednak uwzględnić, że wielu Polaków wyemigrowało.
Pani pyta, czy patriotyzm ekonomiczny wymaga interwencji państwa? Oczywiście nie w takim sensie, że nakazuje się nam lub zaleca kupowanie krajowych produktów, ale w sensie mądrych przepisów. Jednym z takich potrzebnych przepisów jest ten o minimalnej płacy godzinowej. Przedstawiciele biznesu narzekają, że zapowiedziana przez rząd minimalna stawka 12 zł za godzinę, obniży konkurencyjność polskich przedsiębiorstw. Ale to właśnie model biznesu oparty tylko na konkurowaniu płacami powoduje, że kraj - nie dotyczy to tylko Polski - staje się krajem półkolonialnym, krajem montowni. Niskie płace są bowiem barierą dla innowacji.
- Czy patriotyzm ekonomiczny jest możliwy dopiero na pewnym poziomie rozwoju gospodarczego?
- Jeszcze raz podkreślam, że patriotyzm ekonomiczny nie tkwi w mowie, tylko w czynach. Zauważyć można co najmniej dwa podejścia do kapitału zagranicznego. Jedne, że nieważne, jaki jest kot, czarny czy biały, byle myszy łowił i drugie, że jednak ważny jest rozwój i umacnianie krajowego potencjału. Okazuje się bowiem, że kapitał ma narodowość. Ważne jest zatem tworzenie warunków dla umacniania kapitału krajowego. Kładziony jest na to akcent w rządowym programie wicepremiera Morawieckiego.
- Plan wicepremiera Morawieckiego wpisuje się w gospodarczy patriotyzm?
- Uważam, że kierunkowo plan ten jest słuszny. Dotyczy bowiem wielu zaniedbywanych dotychczas kwestii. Jako przykład można tu podać m.in. tzw. piąty filar tego programu, filar dotyczący polityki społecznej. Celem jest doprowadzenie do tego, aby program rozwoju był bardziej zrównoważony pod względem regionalnym. Wskazuje się w tym programie, że niekoniecznie wszystkie rodzaje aktywności gospodarczej i innej musza się koncentrować w największych miastach. To jest wygodne dla biznesu, ale powoduje wielkie koszty społeczne, marginalizację całych regionów. W niektórych częściach Polski są wyludnione wioski i całe miasteczka, w których ludzie żyją wyłącznie z zasiłków. Rolą państwa jest właśnie, by do tego nie dopuszczać. (...)
- Które państwa dobrze radzą sobie z ekonomicznym patriotyzmem?
- Skandynawowie. Nie mają hasła „Kupuj szwedzkie” czy „Kupuj norweskie”, ale mają rozwiązania, które trzymają ludzi w kraju - i to mimo bardzo wysokich podatków... Uporządkowanie prawa, stabilność prawa sprawia, że i biznes tam ciągnie, w tym także zagraniczne koncerny. Ale muszą się poddać skandynawskim regulacjom, normom, w tym wymagającemu systemowi podatkowemu. Mimo to koncerny globalne nie omijają państw skandynawskich. Stąd też twierdzenie, że głównie to przede wszystkim ulgi podatkowe mogą przyciągnąć inwestycje zagraniczne, nie jest przekonujące. W odniesieniu do Polski było to być może zasadne, ale tylko na początku transformacji ustrojowej. Ale dziś Polska jest już bardziej okrzepłą i dojrzałą rynkowo gospodarką .
- Który kierunek wówczas był pani bliższy: model skandynawski czy neoliberalny?
- To nie jest istotne, który model jest mi bliższy. Model ustroju wyraźnie wyznacza Konstytucja naszego kraju. Ten model to społeczna gospodarka rynkowa. I z pewnością jest to model bliższy skandynawskiemu niż neoliberalnemu.
Ale chcę jeszcze wrócić do poprzedniego wątku. Ze względu na wysokie zadłużenie zagraniczne Polska nie była krajem gospodarczo suwerennym. Umorzenie długów, które wynegocjowano na Zachodzie, kosztowało nas rozmaite ustępstwa, w tym ustępstwa ustrojowe.
- I tu też jest pies pogrzebany?
- Ustępstwa były niezbędne. Dzięki temu umorzono nam długi zagraniczne. Wskazuje to zarazem na związki miedzy suwerennością decyzji gospodarczych a zagranicznym zadłużeniem kraju. Stąd też wicepremier Morawiecki w czasie jednego ze swoich wystąpień powiedział, że wolałby mieć zadłużenie Japonii, mimo że dług publiczny Japonii przekracza 200 proc. PKB. Polskie zadłużenie nie przekracza 60 proc. PKB, ale dług japoński to dług wobec obywateli japońskich czyli obligacje krajowe. Polskę natomiast cechuje duży udział długu zagranicznego. Wiadomo zaś, że ten dyktuje warunki, kto udziela kredytów.
- Patriotyzm ekonomiczny najczęściej jednak sprowadzany jest do bycia świadomym konsumentem w sklepach, a pani zwraca uwagę na wiele różnych zależności, z których nie zawsze do końca zdajemy sobie sprawę.
- Apele o patriotyzm ekonomiczny nie przyniosą skutku, jeśli warunki życia w kraju się nie poprawią. Jedno z drugim jest związane, jedno wpływa na drugie, Apele nie pomogą, jeśli państwo nie będzie dbało o równowagę między wzrostem gospodarczym a celami społecznymi. Jeśli następuje tylko wzrost gospodarczy, a nie są realizowane cele społeczne ani ekologiczne, to oznacza to dziki wzrost gospodarczy. Dopiero wówczas, gdy wraz ze wzrostem gospodarczym dokonuje się postęp społeczny, czyli przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu i bezrobociu oraz postęp ekologiczny - można mówić o rzeczywistym rozwoju społeczno - gospodarczym.
- Program 500+ jest w stanie te cele społeczne poprawić?
- 500+ jest bardzo ważnym programem.
- W takiej właśnie postaci?
- Ten program jest strzałem w dziesiątkę, przede wszystkim wobec zapaści demograficznej w Polsce. Ale program ten nie jest pozbawiony wad. Środki trafią do wielu rodzin, które ich bardzo potrzebują i należycie wykorzystają. Te pieniądze trafią na rynek i część wróci do budżetu przez podatki. To jest zasadna pomoc dla rodzin. Jednak wolałabym, by choć część tych środków została przeznaczona na ogólne cele, czyli - na przykład - wyższy poziom opieki pediatrycznej, lepszy dostęp do przedszkoli, holistyczna szkoła, czego m.in. dotyczy raport „Reforma kulturowa”.
Ale jak wiadomo istotne były też cele wyborcze i - jak widać - był to celny strzał, bo wybory zostały wygrane przez partię, która zapowiedziała program 500+. Podkreślam, że jest to program potrzebny wobec zapaści demograficznej.
- Pytanie tylko, czy cel demograficzny zostanie osiągnięty, czyli urodzi się 278 tys. dzieci w ciągu 10 lat?
- Nie ma co do tego pewności, ale jest wysoce prawdopodobne, że urodzi się więcej dzieci w biedniejszych rodzinach. Bo dla biedniejszej rodziny dodatkowy zastrzyk 500 zł to znaczna kwota. Zwłaszcza w warunkach, kiedy trudno o pracę, matka nie pracuje, to 500 złotych może być zachętą prokreacyjną. Choć oczywiście decyzje o posiadaniu dziecka są o wiele bardziej złożone i na szczęście nie decydują tylko pieniądze.
- Więcej dzieci w biedniejszych rodzinach to większe wydatki nie tylko na 500+ ale i na pomoc społeczną, bo te pieniądze nie wliczają się przecież do dochodu. Czy to raczej rodzice jednego - dwójki dzieci nie mieli być zachęceni do posiadania kolejnego dziecka?
- Istotne jest przede wszystkim, aby rodziło się więcej dzieci, bez względu na to, w jakich rodzinach. Przy obecnym poziomie dzietności kobiet, czyli ok. 1,3 do 2050 roku zagraża Polsce zmniejszenie liczby ludności o 5 mln. Aby liczba ludności się nie zmniejszała współczynnik ten powinien wynosić minimum 2,1, co oznacza, że każda kobieta rodzi 2 dzieci lub więcej.
Porównanie tych dwóch wskaźników dzietności 1,3 oraz 2,1 pokazuje rozmiar zapaści demograficznej w Polsce. Jednak Polki chętnie rodzą dzieci w krajach o przyjaznej dla rodzin polityce społecznej, w tym mieszkaniowej, zdrowotnej oraz polityce zatrudnienia. Wskazuje to zarazem na znaczenie rozwiązań zorientowanych na przeciwdziałanie zapaści demograficznej w naszym kraju. Poprawa sytuacji ludnościowej powinna stanowić jeden z priorytetów w polityce społeczno-gospodarczej.
Prof. Elżbieta Mączyńska |
|