Nasze hasło to: Sport zmienia życie
Wielu nie wierzy we własne możliwości. Przekonujemy ich, że jest inaczej - mówi prezes zielonogórskiego Startu, Danuta Tarnawska.
Start ma 50 lat, czyli rześki człowiek w średnim wieku...
Dokładnie tak, bo się ciągle rozwijamy, rozkręcamy i cały czas mamy nowe pomysły. Zmieniliśmy się bardzo. Mogą to docenić ci sportowcy niepełnosprawni, którzy są z nami od 30 lat. Kiedyś bardziej bawiliśmy się w sport. Dziś to już jest profesjonalizm.
Jak to się zaczęło?
W 1965 roku. Sportem niepełnosprawnych zajmowała się wtedy spółdzielczość pracy. Wówczas w 16 województwach powstały ogniska kultury fizycznej, w tym nasz Start. Potem były różne przeobrażenia, powstały nowe województwa. Najtrudniej było zaraz po zmianie ustroju w 1989 roku. Kilka ośrodków wówczas poległo i nie mogą się do dzisiaj pozbierać. Wtedy powstało nowe prawo o stowarzyszeniach. Wszyscy działali wówczas w myśl zasady ,,ratuj się kto może”. My przetrwaliśmy, pewnie też dlatego, że byliśmy i jesteśmy klubem, w którym funkcjonuje kilka dyscyplin. To był nasz wielki sukces, że w tych trudnych chwilach daliśmy sobie radę
.
Jak trafiają pod wasze skrzydła zawodnicy?
Z tym nie ma większego problemu, bo środowisko ludzi niepełnosprawnych jest dość małe. Mamy też zawodników spoza miasta i regionu. Tu działa zasada poczty pantoflowej. Ktoś opowiada, że u nas jest fajnie i można się rozwijać. Wielu ludzi nie wierzy we własne możliwości, uważa, że nie da rady, nie potrafi. Przekonujemy ich, że jest inaczej. Dlatego zaczynamy od dzieci, wyszukujemy te, które mogą ćwiczyć i odnosić sukcesy. Bywa też tak, że to są osoby z różnymi niepełnosprawnościami, często boją się komuś zaufać, pokazać, że coś potrafią. Często mówią: - Ja się nadaję do sportu? Skąd! Chodzi o to, by ich przekonać.
W pewnym momencie kończy się zabawa w sport i zaczyna profesjonalizm?
Dokładnie tak. Treningi dwa razy w tygodniu, opieka szkoleniowa w wykonaniu zawodowców, także lekarska i rehabilitacyjna. Wszystko to staramy się zapewnić zawodnikom.
Skąd na to pieniądze?
Piszemy projekty. Sięgamy w ten sposób po pieniądze z Państwowego Funduszu Rehabilitacyjnego. Stajemy do konkursów. Tam są największe pieniądze do zdobycia. To nie jest łatwa sprawa, często nie wiadomo, czym kierują się oceniający przy ich zatwierdzaniu, jest więc nerwowo. Mamy też dotację z ministerstwa, Urzędu Marszałkowskiego i od władz miasta. Każdy daje tyle, ile może i cały czas jest to walka o pieniądze, które pozwolą na działalność na dobrym poziomie. Staramy się zapewnić naszym zawodnikom, oprócz dobrych szkoleniowców, opiekę psychologów, lekarzy. Mamy też dobrze wyposażony gabinet rehabilitacji. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że jakiś nasz zawodnik wyjeżdża na ważny turniej albo potrzebuje wsparcia, a ja mu powiem: ,,Wybacz kochany. Nic z tego. Nie mamy pieniędzy”. Do takiej sytuacji nigdy nie doszło i nie dojdzie.
Jak jest z płatnością za obiekty?
To wielka pomoc od władz Zielonej Góry, ponieważ nie płacimy za użytkowanie obiektów. Od miasta dostaliśmy też bardzo fajną siedzibę blisko stadionu. To ważne, bo nasza poprzednia była na wysokim piętrze o bardzo stromych schodach, siłą rzeczy nie do pokonania dla naszych niektórych członków.
Macie swoje gniazdko...
Tak. Coś takiego to było moje marzenie. Przecież nie chodzi tylko o biuro, ale miejsce, gdzie ludzie się integrują, wpadają załatwiać sprawy, a przy okazji pogadać. I tak jest u nas. To ważne, że ludzie mogą tu przyjść, a drzwi są stale otwarte dla wszystkich. Drugim wspaniałym miejscem jest Drzonków. Tam też się czujemy jak u siebie w domu. Po wielkiej serii remontów i renowacji hotel ma na przykład 56 miejsc dla ludzi na wózkach. Możemy więc organizować ogólnopolskie imprezy. Drzonków to taka nasza perełka.
Pełnicie więc rolę nie tylko organizatorów życia sportowego dla niepełnosprawnych, ale też ludzi, do których mogą się zwrócić z problemami?
Oczywiście. Ludzie u nas się bardzo dobrze czują, a my staramy się pomagać im jak możemy, i nie tylko w sprawach sportowych.
Ile macie sekcji?
Osiem. Pływanie, lekkoatletyka, tenis stołowy, podnoszenie ciężarów, bocci, kajakarstwo, strzelectwo i siatkówka. Dziewiąta, czyli kolarstwo będzie wkrótce reaktywowana. W sumie to 120 zawodników, w tym dwudziestka kadrowiczów.
Niepełnosprawni sportowcy zawsze mieli pretensje o to, że są niedostrzegani i jakby na uboczu. To się zmieniło...
Tak. W czasach pani minister Muchy zrównano sportowców niepełnosprawnych ze zdrowymi, przynajmniej pod tym względem, że medaliści paraolimpiady będą mieli emerytury, a ci, którzy w mistrzostwach świata i Europy znajdą się w pierwszej ósemce, stypendia. Mamy Polski Związek Paraolimpijski, pani minister Mucha zaczęła nas dostrzegać, ale jej następcy już nie za bardzo. Jest nadzieja, że nowy sternik sportu zainteresuje się niepełnosprawnymi. A problemów jest wiele. Na przykład to, że od 2010 roku nasi zawodnicy podlegają też związkom sportowym . Tu nie byłoby problemu, tyle że one interesują się tylko tymi, którzy odnoszą wielkie sukcesy, jak na przykład pingpongistka Natalia Partyka, która startuje ze sportowcami zdrowymi. Pozostali są zupełnie na marginesie. To nie jest dobre.
Ile macie medali olimpijskich na koncie?
Sześć, ale myślimy, że po Rio de Janeiro będzie ich więcej. Liczymy, że pięciu naszych pojedzie na paraolimpiadę i ktoś z nich stanie na podium.
W Starcie nie obchodzą was jedynie wyniki, rekordy czy igrzyska?
Oczywiście. Nasze hasło to ,,Sport zmienia życie”. Ono jest prawdziwe. Oczywiście, że interesują nas wyniki i medale, i to jest najważniejsza nasza działalność. Ale obok tego powstają przyjaźnie, tworzą się związki, mamy nawet małżeństwa. Najważniejsze, że ludzie chcą tu być. Przez minione 50 lat mieliśmy trudne chwile, ale znacznie więcej tych bardzo przyjemnych i oby tak zostało