Nasze myszki mają warunki jak w pięciogwiazdkowym hotelu. A dzięki nim rozwija się medycyna
Zwykły katar od razu eliminuje z pracy. Więcej - tu trzeba być nie tylko zdrowym, ale i idealnie czystym. Przed wejściem do Centrum Medycyny Doświadczalnej pracownicy biorą prysznic. Sterylne warunki to podstawa do przeprowadzenia wiarygodnych badań. A na zwierzętach testuje się leki m.in. na cukrzycę czy raka. Co ważne - w czasie eksperymentów gryzonie nie cierpią. Nie pozwala na to prawo.
- Nasze łysolki - uśmiecha się Agnieszka Popielska z Centrum Medycyny Doświadczalnej.
Bezwłose myszki pokazuje tylko na zdjęciach. Bo na tzw. barierze hodowlanej, czyli w miejscu, gdzie na co dzień przebywają zwierzęta, które nie są poddawane eksperymentom - obowiązują ścisłe przepisy sanitarne. Na co dzień pracują tam tylko cztery panie. Pozostałych pracowników widzą tylko rano, gdy witają się i wpisują na listę obecności. Do pracy nie mogą przyjść w makijażu ani z pomalowanymi paznokciami. Która nosi okulary - musi mieć dwie pary. Jedną do zwykłego życia, drugą oglądają praktycznie tylko myszki i szczurki. Co więcej - każda z pracownic przed wejściem do miejsca, gdzie hoduje się zwierzęta nie tylko się przebiera, ale bierze też prysznic. Bo tu musi być sterylnie!
- Do tej części CMD nawet nasz kierownik, profesor Jacek Nikliński, rzadko wchodzi - śmieje się Agnieszka Popielska.
Centrum Medycyny Doświadczalnej przy Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku powstało równo dziesięć lat temu. Plany oczywiście były wcześniej.
Już około 2002 roku zauważyłem, że w Polsce jest problem z przeprowadzaniem badań na zwierzętach. W Polsce były duże niedociągnięcia. Eksperymenty były prowadzone w nieunormowanych warunkach, nie dało się ich powtórzyć dokładnie na tych samych zasadach. A zwierzęta też nie były odpowiednio hodowane. Innymi słowy - nie można było przeprowadzać wiarygodnych badań, które miałyby potem aspekt kliniczny
- mówi prof. Jacek Nikliński.
A to jest potrzebne. Bo przed testowaniem leków na pacjentach konieczne jest przeprowadzenie badań na zwierzętach. Lek można stworzyć w laboratorium, ale jego działanie trzeba sprawdzić na żywych tkankach. Inaczej nie dowiemy się, czy na pewno działa w przypadku danej choroby. No i jakie ma skutki uboczne. Można to zrobić na liniach komórkowych, ale jest to o wiele trudniejsze. I daje gorsze efekty.
Kilka lat po zauważeniu problemu profesorowi Niklińskiemu udało się przekonać Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego do swego projektu. Dostał i zgodę na jego realizację, i pieniądze - około 3,5 mln zł. Budowa Centrum ruszyła w 2004 roku. Nie było to proste.
- Nasze Centrum powstawało jako pierwsze w Polsce - mówi prof. Jacek Nikliński. - Nie mieliśmy więc żadnych wzorców, z których moglibyśmy skorzystać. Najważniejsze było, żeby budynek zapewniał wszystkie niezbędne warunki do hodowli zwierząt doświadczalnych. Tych małych - myszy i szczurów.
Musiały być zapewnione i ścieżki sterylności, i klimatyzacji, i wilgotności powietrza, parametrów powietrznych. Do tego komputerowy monitoring, aby w każdym momencie można było udowodnić, że warunki rzeczywiście spełniają wszystkie standardy
- mówi prof. Nikliński.
Trzeba było użyć odpowiednich materiałów budowlanych, wykończeniowych. Ale też zadbać o takie detale, jak zaokrąglone krzywizny - by nie dopuścić do zbierania się brudu. Trzeba też było zwrócić uwagę na klimatyzację, wentylację, dodatkowe źródła zasilania.
- Elektrownia wie, że nasze awarie musi naprawiać od razu - mówi Agnieszka Popielska. I mruga okiem: - Jeden raz im się zdarzyło nie przyjechać od razu… Ale ja w takich przypadkach jestem furiatką.
I zaraz prowadzi na portiernię:
U nas portier nie może zdrzemnąć się w nocy. Proszę, tutaj ma monitor. A na nim widać, jaka temperatura i wilgotność panuje w każdym pomieszczeniu. Jeśli coś się zmieni, to trzeba od razu działać
- mówi Agnieszka Popielarska.
Za moment pani Agnieszka prowadzi na piętro, do wentylatorni.
- To najważniejsze pomieszczenie u nas - pokazuje.
- Każde z naszych zwierząt musi być identyczne: wolne od patogenów, zdrowe, hodowane w takich samych warunkach. To niezbędny element, aby wyniki eksperymentów były wiarygodne. Hodowane są tu też zwierzęta transgeniczne, zmodyfikowane genetycznie - najczęściej pozbawione niektórych genów. Po to, aby poznać mechanizm działania poszczególnych leków i ich wpływu przy obecności lub nieobecności pewnych zaburzeń albo celowo zaplanowanych zmian genetycznych - tłumaczy profesor Nikliński.
Zwierzęta hodowane w Białymstoku są sprzedawane do wielu jednostek badawczych na terenie całej Polski.
Nawet te ośrodki, które mają własne hodowle, wolą nasze zwierzaki. Mamy szczurki, białe myszki - można je zobaczyć nawet bez alkoholu, i czarne myszki
- wylicza Agnieszka Popielska.
Dumą Centrum są jednak myszy - trudno się wiec dziwić, że na co dzień pracownicy nazywają je pieszczotliwie łysolkami lub foksami. Mają defekty immunologiczne, a jednocześnie są pozbawione włosów. W oczach naukowców to ich wielki atut, gdyż dzięki temu gołym okiem widać np., jak rozwija się wszczepiony im pod skórę nowotwór.
Bo dzięki badaniom na zwierzętach wiemy, czy lek działa, ale też czy ma działanie niepożądane, czy jest toksyczny. W Białymstoku testuje się przede wszystkim leki na cukrzycę, ale też na różnego rodzaju nowotwory. A w innych ośrodkach białostockie myszy i szczury wykorzystywane są do eksperymentów prowadzonych w ramach badań immunologicznych, onkologicznych, dermatologicznych, endokrynologicznych, a także badań nad przeszczepami. Na miejscu badania można w całości zlecić pracownikom centrum, można przeprowadzić je wspólnie z nimi albo samodzielnie. Do tego służy specjalna tzw. bariera eksperymentalna z laboratoriami diagnostycznymi oraz salami operacyjnymi.
Do części hodowlanej mogą wchodzić tylko zdrowi pracownicy - i to po przebraniu się i dokładnym umyciu. Bo nie mogą tu trafić zarazki czy bakterie. Dlatego trzeba przestrzegać tak bardzo rygorystycznych przepisów. W całym budynku bez przerwy sprawdzana jest też wilgotność i temperatura powietrza. Dlatego właśnie w centrum tak bardzo dba się o zachowanie idealnych, takich samych warunków.
- To bardzo skomplikowane przedsiębiorstwo - śmieje się profesor Nikliński. - Wszystko dlatego, że tak ważne jest utrzymanie sterylności: mycie klatek, ich odkażanie, no i przeszkolenie personelu.
Bo zanim się zacznie pracować w CMD, trzeba się nie tylko nauczyć wszystkich stosowanych tu procedur, ale też zdać egzamin z ich znajomości. A opisane jest praktycznie wszystko.
Tu nawet zwykła igła ma zaplanowaną swoją ścieżkę od momentu, gdy trafi do naszego budynku. Zaplanowane jest, kto może ją przejąć, gdzie ma leżeć, gdzie ma być składowana po użyciu i jaka firma może ją zabrać do utylizacji
- tłumaczy Jacek Nikliński.
Tak samo jest z poruszaniem się ludzi, z przechowywaniem danych czy nawet wpisywaniem ich do komputera. Nic nie może być po prostu skasowane. Pomyłkę we wpisie - owszem, można poprawić. Ale każdą poprawkę trzeba dokładnie opisać.
- Ale dzięki temu jako jedyny ośrodek akademicki w Polsce mamy akredytację na prowadzenie badań i hodowlę zwierząt - mówi prof. Jacek Nikliński. Chodzi o certyfikat Dobra Praktyka Laboratoryjna. - Certyfikat GLP ma zasięg ogólnoświatowy. Oznacza, że wyniki badań naszego laboratorium są niepodważalne i uznaje się je praktycznie na całym świecie.
A zwierzęta u nas naprawdę mogą się czuć jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Mają naprawdę świetne warunki: komfortowe klatki, superczyste powietrze, właściwą temperaturę. No i to, co najważniejsze: najlepszą opiekę medyczną
- zapewnia Agnieszka Popielska.
Podkreśla też, że zwierzęta podczas eksperymentów nie cierpią.
- Nie możemy do tego dopuścić. A jeśli tak by się zdarzyło, automatycznie centrum zostałoby zamknięte. Po prostu wykreślono by nas z rejestru hodowców. Takie są przepisy. A u nas to nie tylko przepisy, ale też nasze wewnętrzne przekonanie. Tym bardziej że nasze zwierzaki są naprawdę cudowne. Fajnie jest je poobserwować, tak socjologicznie - uśmiecha się pani Agnieszka.
I opowiada, jak anemiczne i nietowarzyskie są łysolki. Za to białe myszki! Te to mają ADHD. Czarne lubią zdjęcia. Jak one pozują!